Najważniejsza kraksa w historii. System obrony planety zadziałał

Właśnie potwierdzono, że kosmiczna skała, o którą dwa tygodnie temu rozbił się niewielki statek kosmiczny DART, też mocno odczuła skutki kolizji. I to świetna wiadomość.

13.10.2022

Czyta się kilka minut

Celem sondy DART było zderzenie się z asteroidą Dimorphos / WIZUALIZACJA NASA /
Celem sondy DART było zderzenie się z asteroidą Dimorphos / WIZUALIZACJA NASA /

To nie był dobry dzień dla asteroidki Dimorphos. Skała, przypominająca rozmiarami piramidę Cheopsa, zajmowała się swoimi sprawami – głównie okrążaniem większej asteroidy Didymos, której towarzyszy – gdy nagle skonstruowana przez NASA sonda staranowała ją z prędkością ponad 22 tys. km/h. Dla porównania: pocisk z kałasznikowa porusza się 9 razy wolniej.

Po raz pierwszy ludzkość zmieniła orbitę ciała planetarnego

Sama sonda przestała istnieć, co nie było zaskoczeniem, ale naukowców zdziwiło to, że kolizja wpłynęła aż tak bardzo na asteroidę. Różnica w masach obu obiektów była bowiem przytłaczająca: DART w momencie uderzenia ważył zaledwie 570 kg, podczas gdy masa asteroidy Dimorphos jest szacowana na 5 mln ton.

Mimo to zderzenie, którego siła była porównywalna z wybuchem dwóch i pół tony dynamitu, spowodowało powstanie przypominającego ogon komety pióropusza gruzu o długości 10 tys. km. Co o wiele ważniejsze, uderzenie zmieniło istotnie orbitę, po jakiej mała asteroida okrąża dużą. Wcześniej jedno okrążenie Didymosa zajmowało Dimorphosowi 11 godzin i 55 minut. Po spotkaniu z sondą DART czas ten będzie o 32 minuty krótszy. Przed startem misji NASA zapowiadała, że zmiana czasu obiegu o więcej niż 73 sekundy byłaby sukcesem. „Po raz pierwszy w historii ludzkość zmieniła orbitę ciała planetarnego”, mówiła Lori Glaze, dyrektor Dywizji Nauk Planetarnych w kwaterze głównej NASA.

Właśnie takie kosmiczne „przemeblowanie” było zasadniczym celem misji. DART miał w praktyce zweryfikować to, czy jesteśmy zdolni do obrony naszej planety przed zagrożeniami z kosmosu.

Jedyny kataklizm, który umiemy przewidzieć

Asteroidy wielokrotnie już wywoływały na Ziemi ogromne zniszczenia. I nie trzeba wcale cofać się o 65 mln lat, do ostatniej wiosny dinozaurów. Wystarczy wizyta w Poznaniu, gdzie w rezerwacie Morasko można się natknąć na jeziorka będące pozostałością uderzenia niewielkiej, ok. 30-metrowej asteroidy. Uderzenia, które miało siłę porównywalną z eksplozją bomby w Hiroszimie. To nie wydarzenie sprzed milionów lat: do poznańskiego impaktu doszło ok. 5 tys. lat temu, kiedy wielkopolskie pola i knieje zamieszkiwała już spora populacja ludzi.

Tylko w ciągu ostatniego stulecia zarejestrowaliśmy około 8-10 sporych obiektów, które wpadły w naszą atmosferę. Uderzyły w Czelabińsku w 2013 r., w Sudanie w 2007 r. czy w Tungusce w 1908 r. Ale choć asteroidy posiadają ogromny, niszczycielski potencjał, mają też z naszego punktu widzenia ogromną zaletę. Ich uderzenia są jedynymi naturalnymi kataklizmami, które jesteśmy w stanie przewidzieć z matematyczną precyzją, a jeśli o zagrożeniu dowiemy się wystarczająco wcześnie – zapobiec im.

Nie trzeba w tym celu sięgać do rozwiązań rodem z Hollywood i wysadzać w powietrze całego obiektu. Wystarczy go lekko szturchnąć. Jeśli o możliwej kolizji dowiemy się z wyprzedzeniem, wystarczy jedynie zmienić prędkość asteroidy tak, by nieco spóźniła się na spotkanie z Ziemią. Nie trzeba wiele – wystarczy, żeby do tego samego punktu w przestrzeni dotarła kilka godzin później.

Można to osiągnąć na wiele sposobów. Na przykład przymocować do asteroidy kosmiczny żagiel, pomalować jedną jej stronę na biało tak, by z kursu spychało ją promieniowanie słoneczne, lub zaparkować na jej orbicie masywny statek kosmiczny, tak by jego grawitacja subtelnie ściągała ją z toru lotu. Można też, jak właśnie dowiodła NASA, po prostu czymś w nią przywalić.

Obiektów takich, jak ten z Czelabińska, znamy mniej niż 0,1 proc.

Jest tylko jeden haczyk. Każdy z tych sposobów wymaga dużego, najlepiej wieloletniego wyprzedzenia. Asteroida musi mieć dość czasu, by zejść Ziemi z drogi. A to oznacza, że trzeba na poważnie zabrać się do katalogowania kosmicznego gruzu w naszej okolicy. Mamy już kilka programów poświęconych poszukiwaniu asteroid – amerykańskie Pan-STARRS i Catalina Sky Survey oraz budowany przez Europejczyków FlyEye – ale astronomowie podkreślają, że to zdecydowanie za mało. Co prawda, znamy już zdecydowaną większość wielkich asteroid, ale obiektów mierzących ok. 100 metrów znamy mniej niż 50 proc. A dziesięciometrowych, podobnych do tego z Czelabińska, mniej niż 0,1 proc.

Jak dotąd jednak naukowcy skupiają się na analizie wyników najnowszego testu. Na razie nową orbitę asteroidy Dimorphos analizują naziemne i kosmiczne teleskopy. Za dwa lata odwiedzi ją kolejna ziemska sonda, tym razem w pokojowych zamiarach – europejska Hera ma dokładnie zbadać krater pozostawiony przez DART.

„Pokazaliśmy, że poważnie myślimy o obronie planety – stwierdził szef NASA Bill Nelson. – Staramy się być gotowi na wszystko, co da nam Wszechświat”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]