Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wydłuża się kolejka chcących brać udział w „odbudowie Iraku”. Największe światowe koncerny już szykują się do wielkich kontraktów. Również przedstawiciele polskich przedsiębiorstw budowlanych, chemicznych, farmaceutycznych przyznają, że z radością powitaliby otwarcie irackiego rynku dla ich usług. MSZ potwierdziło w zeszłym tygodniu, że opracowywana jest lista rodzimych firm, które mogłyby liczyć na zlecenia w Iraku. Wreszcie również badania opinii wykazują, że 2/3 Polaków uważa, że za poparcie akcji zbrojnej Amerykanów nasz kraj powinien być nagrodzony szansą robienia w Iraku interesów.
I niby wszystko w porządku. Komercyjne przedsiębiorstwa chcą zarabiać, bo po to są. A pohusajnowski i dotknięty zniszczeniami wojennymi Irak będzie potrzebował nowych dróg, szkół, szpitali. Jednak ludzie, którzy z bólem serca uznają konieczność tej wojny, mogą czuć się zakłopotani. Ta wojna ma przynieść wolność Irakijczykom i pokój w regionie, a nie zyski. Dlatego dziwi sposób, w jaki mówi się o ewentualnej obecności polskich przedsiębiorstw w Iraku. Bo padają słowa: sojusznicza dywidenda, należny zysk, korzyść... Nie mówiąc o postawie Polaków, którzy w sporej większości są przeciw wojnie, a równocześnie uważają, że za udział w niej (symboliczny zresztą) należy nam się nagroda. W podwójnych standardach przebijają ich tylko rządy Francji i Niemiec.
Andrzej Brzeziecki