Nowy sojusz - dawne nawyki

Kryzys ONZ, konflikty w NATO i wojna w Iraku stawiają polskich strategów wobec nowych wyzwań. Czy im sprostają, czy stać ich na oryginalne myślenie o bezpieczeństwie narodowym, czy potrafią współtworzyć strategię NATO?

04.05.2003

Czyta się kilka minut

Jak dotąd na powyższe pytania nikt nie dał pełnej odpowiedzi. Spotkałem za to - m.in. na łamach „Tygodnika Powszechnego” - opinie, że polskich strategów nie stać na samodzielne myślenie, a jedynie na powielanie gotowych wzorów. Z taką diagnozą - niestety - się zgadzam. Z kilkoma zastrzeżeniami.

Polski strateg całkiem niedawno musiał zdawać aż dwa egzaminy z umiejętności samodzielnego myślenia.

Pierwszy raz na początku lat 90. minionego stulecia, po rozpadzie Układu Warszawskiego. W okresie przynależności do tej instytucji strategia była tabu. Wszystkie plany wypracowywano i zatwierdzano w Moskwie. Nikt nie oczekiwał na poważne inicjatywy partnerów. Ba, nikt ich sobie nie życzył. Szersza dyskusja o strategii narodowej była nie do pomyślenia. (Dobrze ilustruje to scenka z uroczystości nadania tytułu honoris causa Akademii Sztabu Generalnego, bodajże w 1987 r. szefowi Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych ZSRR, marsz. Ogarkowowi. Zagadnięty, co sądzi o polskiej myśli strategicznej, odpalił bez namysłu: A na szto wam strategija?)

Zatem po 1989 r., w nowej sytuacji, stwarzającej możliwość lub wręcz zmuszającej do samodzielności, środowisko wojskowe powinno okazać się bezradne. Brakowało wzorców, na których można by się oprzeć i teorii gotowych do adaptacji. Był to bowiem czas wielkich zmian. Z dnia na dzień zdezaktualizowały się doktryny strategiczne zarówno na Wschodzie, jak na Zachodzie. Skalę zmian w położeniu geostrategicznym Polski można porównać do tych, jakie następują po wielkich wojnach bądź rewolucjach. Zmieniło się po prostu wszystko: orientacja polityczna, możliwe zagrożenia; zmieniła się liczba i charakter sąsiadów. Zabrakło też jakiegokolwiek sojuszniczego wsparcia - byliśmy wolni, ale byliśmy sami.

Z perspektywy lat należy wyrazić polskiemu strategowi uznanie. Znaleźli się bowiem ludzie i środowiska zdolne do samodzielnego, profesjonalnego, śmiałego myślenia. Początek poprzedniej dekady przejdzie zapewne do historii polskiej myśli wojskowej jako okres ożywienia. Rolę wiodącą odegrała Akademia Obrony Narodowej. Środowisko uczelni potrafiło znaleźć się w nowej sytuacji i dać ośrodkom decydenckim dobrą ofertę i wsparcie teoretyczne.

Sojusz sojuszowi nierówny

Polska myśl wojskowa przy tym zwrocie historycznym pewnie się sprawdziła. „Pewnie”, gdyż wydarzenia potoczyły się na tyle wartko, że nie stało czasu, aby ocenę tę zweryfikować. Ledwie bowiem wypracowano zręby koncepcji strategicznej suwerennego państwa nie związanego sojuszem (o statusie tzw. wymuszonej samowystarczalności obronnej); a już trzeba było szykować się do drugiego, historycznego zwrotu: członkostwa w innym sojuszu - Północnoatlantyckim.

W ciągu dekady wykonano zatem dwa zwroty o sto osiemdziesiąt stopni. Pierwszy oznaczał przejście od strategii ograniczonej suwerenności w ramach sojuszu do strategii państwa suwerennego pozostającego poza sojuszami; drugi - przyjęcie strategii narodowej zorientowanej jednoznacznie na uczestnictwo w innym sojuszu. Mogłoby się zdawać, że powróciliśmy do punktu wyjścia - tak to przecież wygląda po dwukrotnym wykonaniu komendy „w tył zwrot” - odbyliśmy drogę „od sojuszu do sojuszu”. W tym skrócie myślowym kryją się jednak dwa grube nieporozumienia.

Po pierwsze: Układ Warszawski nie spełniał definicyjnych cech sojuszu. Po drugie, NATO, gdy do niego wstępowaliśmy, było już organizacją, której funkcje wykraczały poza ramy sojuszu polityczno-militarnego.

W tym stanie rzeczy wiedza i doświadczenie wyniesione z Układu Warszawskiego nie przystawały do nowych realiów. Czyw pełni zdawaliśmy sobie z tego sprawę? Werbalnie może tak, ale...

Druga połowa lat 90. to czas, w którym całą niemal uwagę skupiono na przygotowaniu systemu obronnego państwa do funkcjonowania w NATO. Członkostwo w nim traktowano w kategorii nadrzędnego celu strategicznego. Sprawy pilne i ważne, jak choćby słynne osiąganie kompatybilności czy interoperacyjności, poznawanie natowskich doktryn i procedur przysłoniły perspektywę strategiczną. Zabrakło refleksji nad istotą funkcjonowania suwerennego państwa w sojuszu.

Znamienny był choćby nasz stosunek do wypracowania narodowej strategii bezpieczeństwa i obronności. Przez kilka lat bez powodzenia modyfikowaliśmy dezaktualizujący się dokument z 1992 r. Usprawiedliwiano tę postawę oczekiwaniem na nową koncepcję strategiczną NATO. I znów sojusz został potraktowany jako nad-system, a jego strategia uznana jako pierwotna w stosunku do strategii narodowej. „Koncepcja strategiczna Sojuszu” została przyjęta w marcu 1999 r.; „Strategia bezpieczeństwa narodowego Rzeczypospolitej Polski” oraz „Strategia obronności” cały rok później. Zagubiła się rzecz fundamentalna - to, że każdy sojusz jest przede wszystkim instrumentem polityki państwa i członkostwo w nim należy traktować jedynie jako środek do celu, którym jest zwiększenie bezpieczeństwa państwa.

Relacje między strategiami sojuszniczymi i narodowymi dobrze wyjaśnia cytat z wystąpienia przedstawiciela Wielkiej Brytanii na spotkaniu poświęconym projektowi nowej strategii Sojuszu. Mówił on mniej więcej tak: „Strona brytyjska zgłasza gotowość do przystąpienia do prac nad strategią sojuszniczą, albowiem rząd Jej Królewskiej Mości dokonał strategicznego przeglądu obronnego i przyjął strategię narodową”.

Gdy mowa o naszych dokumentach wyrażających podstawy i założenia strategii bezpieczeństwa narodowego i obronności, nie sposób wypomnieć niepokojącej ciszy. Cicho było w okresie ich przygotowywania, cicho po ich przyjęciu. Obie „strategie” pozostały niezauważone. Obecnie - w takiej samej atmosferze - szykuje się nową wersję tych dokumentów.

Wyznacznikami naszego miejsca i roli w Sojuszu jest to, co do niego wnosimy. Nasz wkład nie powinien zawierać się jedynie w liczbie i sile desygnowanych jednostek wojskowych. Istotną jego częścią winna być zdolność naszych strategów do twórczegowspółuczestnictwa w kreowaniu wspólnych wizji, koncepcji i planów.

Eksperci i „eksperci”

Jeszcze parę lat temu forsowanie poglądu o szczególnym znaczeniu naszego „wkładu intelektualnego” do NATO można było traktować z przymrużeniem oka. Przecież mieliśmy się najpierw uczyć tej organizacji. Dziś wobec natłoku nieprzewidzianych zdarzeń, NATO bardziej niż kiedykolwiek potrzebuje mądrych i odważnych strategów. Czy są wśród nich Polacy?

Na rynku myśli strategicznej dominują obecnie Amerykanie. Liczą się ośrodki brytyjskie, zauważalni są też Francuzi; pozostali, w tym Polacy, są mało aktywni. Tak rzecz wygląda w perspektywie międzynarodowej. Strategia jednak wiąże się z konkretnym państwem, z jego kulturą, położeniem geograficznym, interesami, potencjałem itd.

Jest w Polsce pewna liczba niezłych strategów. Są to ludzie o rozległej i głębokiej wiedzy. O brak odwagi w myśleniu nie można ich posądzać. A jednak opinia prof. Romana Kuźniara („TP” z 17. 11. 02) nie jest pozbawiona podstaw. W publicznej dyskusji (jeśli o takiej może być mowa) na dwa najbardziej absorbujące tematy: przyszłości NATO oraz wojny z Irakiem - strategów, którzy mieliby odwagę wychylić się ze swoimi opiniami poza rubież poprawności politycznej po prostu nie słychać. To nie jest dobre. Może to być odbierane jako nawrót do standardów zachowań obowiązujących w czasach członkostwa w zgoła innym sojuszu. I być może tak właśnie jest. Może wciąż jeszcze dają o sobie znać dawne doświadczenia i nawyki. Nie brak za to samozwańczych „ekspertów”, potrafiących publicznie i bez zahamowań pleść bzdury. Im jakoś nie brak odwagi. Warto by poznać nieco bliżej ekspertów i „ekspertów”. Nie tylko tych, którzy parają się rozważaniem teorii problemu, ale również tych, którzy są zaangażowani w bezpośrednie doradztwo i stoją najbliżej strategii stosowanej - strategicznych decyzji.

Świadom wielu słabości tego środowiska zarzuciłbym mu (czyli nam) jednak nie tyle brak samodzielności i odwagi w myśleniu, co nadmierną powściągliwość w publicznym wyrażaniu opinii, które mogłyby pozostawać w opozycji do aktualnej polityki. Na większą zmianę w tym względzie, póki co, liczyć raczej nie można.

Generał prof. BOLESŁAW BALCEROWICZ jest Komendantem Akademii Obrony Narodowej w Warszawie; współautorem doktryny wojennej RP i reform MON; autorem kilkudziesięciu prac, w tym książki: „Sojusz a obrona narodowa” (Bellona, 1995).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2003