Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Tylko dwa nagrodzone fotoreportaże i jedno zdjęcie pojedyncze dotyczą bezpośrednio wojny – to rzecz, która na World Press Photo właściwie się nie zdarzała. Przywykliśmy już do tego, że konkurs ten karmi nas krwawymi obrazami z konfliktów rozgrywających się na ziemi. Złośliwi nazywali go nawet War Press Photo i zarzucali mu, że kreuje obraz świata wypaczony, pełen przemocy i zła. W tym roku jurorzy zmienili strategię. Jakby nauczeni ogólną obojętnością na syryjską hekatombę zaproponowali nam wybór, którym zdają się mówić: nie chcecie patrzeć na wojnę? To popatrzcie na jej przyczyny i skutki. I zacznijcie się bać, bo to dotyczy nas wszystkich.
Wojenne fotoreportaże nagrodzone w tym roku dotyczą Syrii. A właściwie jednego syryjskiego miasta – Doumy. Dwóch pracujących tam fotografów opowiedziało uzupełniające się historie. Jeden z nich, Sameer Al-Doumy relacjonuje ataki rakietowe prowadzone na to miasto. Drugi, Abd Doumany fotografuje ich najbardziej bezbronne ofiary czyli dzieci. To przerażające, ociekające krwią i grozą materiały, za pomocą których fotografowie i jury realizują jedną z podstawowych misji fotograficznego dziennikarstwa – zmuszają do patrzenia. Stosy martwych dzieci w mieście Douma wryją się w pamięć każdego, kto odważy się na te zdjęcia spojrzeć. Odwrócimy od nich wzrok. I o to właśnie chodzi jurorom. Bo tegoroczny wybór ma wyraźnie zaznaczoną intencję, której prędzej czy później każdy musi się poddać.
Motywem wiodącym w tej edycji konkursu jest oczywiście temat uchodźców z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej, którzy wszelkimi sposobami próbują się dostać do Europy. To ich drodze i ich dramatowi poświęconych jest kilka materiałów nagrodzonych w tym roku. To także zdjęcie zawiniętego w becik dziecka podawanego sobie nocą z rąk do rąk przez zwoje kolczastego drutu zostało uznane najlepszym obrazem minionego roku. Wykonał je australijski fotograf Warren Richardson, który latem dokumentował wydarzenia na serbsko-węgierskiej granicy. Jest w tym zdjęciu bezbronność dziecka skontrastowana z brutalnością realiów, w których przyjdzie mu żyć. Ta fotografia odbiera argumenty tym, który krzyczą o hordach islamskich fundamentalistów szturmujących europejskie granice. Nie zamyka jednak dyskusji na temat losu tych, którzy do Europy się dostają i tych, którzy już tu są.
Tegoroczne World Press Photo opowiada jednak także o innych przyczynach wojen. Często niebezpośrednio, alegorycznie, i w drugim, a nawet trzecim planie. Tego wątku można się doszukiwać w zdjęciach poświęconych nierównościom społecznym (Sebastián Liste z Rio de Janeiro) a nawet sielskim fotoreportażu Daniela Berehulaka o komercyjnych badaniach poszukiwawczych prowadzonych przez rządy Chile, Chin i Rosji w Arktyce. Rozbawieni polarnicy w kolorowych kombinezonach są przecież forpocztą w wielkim wyścigu po surowce jaki prowadzą największe mocarstwa świata. Czym takie wyścigi się kończą widzieliśmy choćby w Iraku.
Zdjęciem podsumowującym doskonale tegoroczny wybór jest natomiast fotografia Rohana Kelly’ego wykonana na plaży w… Sydney. Przedstawia złowrogie, ciemne chmury ciągnące zwartą ścianą od strony morza. Na pierwszym planie, na plażowym ręczniku leży kobieta i beztrosko robi sobie kolejne selfie. Zagrożenie nadchodzi, jest realne. Jesteśmy po prostu zbyt zajęci sobą, by zwrócić na nie uwagę.