Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Gdyby alianci nie zdecydowali się na wysiłek i na ofiary, gdyby nie wygrali bitwy o Normandię - trwającej 2,5 miesiąca i zakończonej wyzwoleniem Paryża (walczyły w niej tysiące polskich lotników i marynarzy wspomagających desant oraz czołgiści gen. Maczka) - komunizm zatrzymałby się nie na Łabie, lecz na Renie, a może i nad brzegiem Atlantyku. Ale “wolność nie jest za darmo, zawsze ktoś musi za nią płacić" - mówi dziś ponad 80-letni Roy Stevens, który 4 czerwca 1944 r. lądował w pierwszej grupie na plaży Omaha. W ciągu kwadransa stracił brata i kilkudziesięciu kolegów; wszyscy pochodzili z Bedford w Stanach Zjednoczonych. W sumie na wojnie zginęło 150 chłopaków z tego miasteczka - większość pokolenia. Gdy ci, którzy przeżyli, przyjeżdżają do Normandii, często z rodzinami, Ste Mere Eglise czci ich przez okrągły rok amerykańskimi i francuskimi flagami oraz plakatami: “Witamy naszych wyzwolicieli".
Prezydenci Francji i USA mieli więc co świętować, kiedy stanęli w niedzielę na plaży w Arromanches, w towarzystwie 22 szefów państw i głów koronowanych oraz tysięcy weteranów. Obaj wykorzystali fakt, że takie chwile mają wymiar polityczny. Cieplej niż było, być nie mogło: Jacques Chiraq zapewniał, że “Francja nigdy nie zapomni, co zawdzięcza Ameryce"; George W. Bush przypominał, że pierwszym sojusznikiem młodziutkich Stanów była Francja. Czy to sygnał politycznego pojednania? To się okaże.
W Normandii pamięć o D-Day ożywiano od miesięcy. W miasteczkach, które przeżyły nie tylko wyzwolenie, ale i piekło - podczas bitwy o Normandię zginęło 14 tys. francuskich cywilów, często od alianckiego ognia - organizowano spotkania z weteranami oraz festyny o charakterze tyleż wspomnieniowym, co konsumpcyjnym. Prasa zauważała, że nawet wykłady historyczne cieszą się wielką popularnością - i budzą emocje większe niż 10 lat temu. Niedzielne obchody były tylko punktem kulminacyjnym. I ostatnią taką uroczystością. Za 10 lat najmłodsi z uczestników operacji będą mieć - jeśli doczekają - ponad 90 lat i do Normandii już nie przyjadą. Także dlatego dziesiątki stacji TV (amerykańskich, brytyjskich, francuskich, niemieckich i innych; publicznych i prywatnych) transmitowało uroczystości. Z polskich - żadna. Mimo że dziś bardziej nawet niż 15 lat temu w Europie i świecie aktualna jest maksyma: “Opowiedz mi swoja historię, a powiem ci, dokąd zmierzasz". Ale tę lukę wypełnił... CNN International. Jego świetny dokument o Powstaniu Warszawskim nieprzypadkowo nadano w rocznicę D-Day: nawet na widzu bez pojęcia o historii Europy Środkowej widok radosnych tłumów w wolnym Paryżu i Rzymie musiał robić wrażenie w konfrontacji ze zdjęciami Warszawy - przez Niemców palonej, przez zachodnich aliantów oddanej Stalinowi, a potem przez Europę i świat zapomnianej. W tym zapomnieniu o polskim aliancie mamy niestety - jak widać - do dziś własny udział.