Niewyspani

Blisko 30 lat strawiliśmy na obserwacjach polskich polityków. Patrzyliśmy i z daleka, i z bliska.

07.11.2016

Czyta się kilka minut

Spędziliśmy niemal trzy dekady na badaniach terenowych nad osobliwościami ich umysłowości, tyleż samo na opukiwaniu zbrojonego betonu ich intencji. Efekty tych badań – przyznać trzeba – są marne.

Szukaliśmy oto jakiejś wspólnej cechy, łączącej ich wszystkich zalety bądź wady, szukaliśmy czegoś, co można by uznać – za przeproszeniem – za spojenie słupka z poprzeczką, czyli miejsca kluczowego dla konstrukcji owej formacji. Szukaliśmy owego skarbu syntezy ze świecą, pośród spróchniałych trumien ich przodków, pośród starych labiryntów zasnutych pajęczyną idei, eksplorowaliśmy takoż mętne głębiny akwenów ich aktywności intelektualnej. Wszędy tam trafialiśmy jeno na próchno świecące słabo w jądrze ciemności bądź na gniazda pająków wyschłe, bądź w toniach akwenów owych na zaledwie płoć zieloną, ogonem obleśnie merdającą. Takoż na tych ambitnych poszukiwaniach strawiliśmy pół życia, jak nie przymierzając zbzikowani badacze Atlantydy, poszukiwacze eliksiru młodości czy też – co zresztą w Polsce modne i nieśmiertelne – obsesyjni odkrywcy perpetuum mobile.

Wszystkie te starania i marne odkrycia okazywały się być całkowicie wbrew paradygmatom chemii mózgu, banalnej fizyki czy też geometrii, nie mówiąc już o zwykłej biologii, by nie rzec zoologii. Nic się nie sklejało, nic nie spajało i ani przez moment nie stawaliśmy się ciut mądrzejsi, a – rzec to trzeba otwarcie – z miesiąca na miesiąc, i z roku na rok, stawaliśmy się coraz głupsi. To ostatnie nie jest tu zresztą żadnym poważnym problemem, nasza głupota rozpływa się bowiem w tłumie.

Wertując ostatnio bez pasji nasze beznadziejne notatki, nasze szalenie pokreślone rękopisy pełne błędnych podsumowań, dziwacznych refleksji, uszkodzonych myśli i zaburzonych teorii, pełne paproszków bądź zaschłych liści, serc przebitych strzałą, wyznań nieaktualnych, szyfrów nieczytelnych i pamiątkowych fotografii, natknęliśmy się – ku naszemu zdumieniu – na trop, owszem słaby, ale jednak. Był to, jak mawiał niezapomniany Kit Carson, „trop zimny”, z którego jednak dzięki staraniom i profesjonalnemu traktowaniu można było uzyskać „trop ciepły”, czyli wiodący do żywego obozowiska Apaczów, by tamże postarać się o zdjęcie skalpu. Trzymając w ręku tomahawk naszej nadgryzionej zębem czasu bystrości, podpełzliśmy bliżej problemu, który nas dręczy, i oto co spostrzegliśmy, ku naszemu zdumieniu i satysfakcji.

Otóż – zauważamy – że wszyscy politycy polscy zasypiają podczas mszy, obrad plenarnych, akademii, wręczeń, doręczeń, przecięć, wbić pierwszych łopat, wmurowań kamieni, podczas koncertów, spektakli, konkursów dla wirtuozów, podczas przemówień, recytacji, a nawet melorecytacji i oczywiście podczas wszelkich erekcji (mamy tu na myśli, rzecz jasna, czynność raczej uroczystą i publiczną, a nie takoż uroczystą, ale intymną). Są stosy fotografii ludzi śpiących, a to zasypiającego Jaruzela podczas operatywek sztabów jawnych, tajnych i dwupłciowych, podrzemującego Wałęsy i Kwasa, nieboszczyka prezydenta i sypiającego niemal zawsze i wszędzie prezydenta Komorowskiego. Wszyscy oni nie wytrzymywali może duchoty, może ględzenia, a może straszliwej nudy, w której produkcji specjalizuje się ogromna większość organizatorów wydarzeń naszego życia publicznego. Popatrzmyż, że nawet urzędujący prezydent, bożyszcze tłumów, marzenie zarówno zakwitających, jak i pokwitających dziewcząt, uchodzący za człowieka szalenie dziarskiego, którego przymioty są niemal nie z tego świata, który – wydawałoby się – jest całkowicie wolny od wszelkich słabości, zasypia w miejscach publicznych. A zatem spanie ich wszystkich łączy i tym samym rozłącza od polityków innych krajów.

Czymże jest sen polityka w miejscu publicznym? – pytamy. Ekspresowa odpowiedź nam się ciśnie – otóż sen taki symbolizuje nie zmęczenie, nie przepracowanie wcale, to są tłumaczenia dla grzecznych dzieci, sen taki oznacza absolutną nieważność okoliczności i zdarzeń, w których ludzie ci uczestniczą. Jest to konstatacja zarówno smutna, jak i, rzec trzeba, dla nas tu ponuro siedzących – pocieszająca. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Felietonista „Tygodnika Powszechnego”, pracuje w Instytucie Literackim w Paryżu.

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2016