Mancewicz: Hiszpańska wyprawa po jantar

Poeta domaga się – jak wiemy – aby język giętki powiedział wszystko, co pomyśli głowa, więc niech to złośliwe zdanie będzie nam dziś kanwą do rozmyślań nad stanem kraju. Zważmy, że język bez żadnej litości obnaża stan i poziom umysłu.

23.01.2023

Czyta się kilka minut

FOT. GRAŻYNA MAKARA /
FOT. GRAŻYNA MAKARA /

Rzec na początek wypada, że głowa mówiących nie jest na ogół myśląca, a przykładów na sprawność języka w prezentowaniu poziomu umysłowego ich właścicieli mamy aż nadto. Zacznijmy, a w zasadzie wróćmy na moment do sławnego, a celnego strzału z granatnika w drzwi służbowego klozetu tutejszego komendanta policji. Sprawa – jak to się powszechnie mówi – jest uporczywie i od tygodni zamiatana pod dywan przez cały aparat bezpieczeństwa państwa polskiego. Wiadomo. Zważmy, że nikogo tu już zamiatanie czegokolwiek gdziekolwiek ani nie dziwi, ani nie złości. Zamiatanie pod dywan jest zawsze, nawet wzięte dosłownie, czynnością tak szalenie śmieszną, że można by o niej napisać humoreskę. Niejedną. No więc do tej śmiesznej przygody pierwszego gliny RP doszło jeszcze coś, co nas znowuż i znowuż rozczuliło. Oto w którymś z kolejnych – rzecz jasna, pokrętnych – oświadczeń którejś z kolei służby państwowej spośród tych działających jawnie, tajnie i dwupłciowo dowiedzieliśmy się, że pan komendant – który, jak wiemy, granatnik przywiózł sobie z Ukrainy – na granicy państwowej przeszedł „kurtuazyjną kontrolę graniczną” (to cytat). Jest to, każdy przyzna, najśmieszniejsze, co mógł wyrazić giętki język zaraz po tym, co pomyślała głowa.

Gdyśmy już ochłonęli, gdyśmy się popukali w głowę, zrozumieliśmy. Oto każdy prawicowy funkcjonariusz w RP, od średniego szczebla wzwyż, zawsze przechodzi kontrole wyłącznie „kurtuazyjne”. Czy to w skarbówce, czy to na granicy państwowej, czy to w dowolnym urzędzie kontrolującym cokolwiek. Wobec tak namalowanego krajobrazu uznać należy za oczywiste, że na co dzień, jak Polska długa i szeroka, odbywają się tu i tam kurtuazyjne kontrole trzeźwości. To chyba oczywiste. Kurtuazja jest obecna i wyczuwalna wszędzie, co może być szokujące dla wielu obserwatorów polskich realiów i codzienności, języka właśnie, manier w parlamencie i życia ulicy. „Polska krajem kurtuazji!” jest hasłem znakomitym, każdy to powie. Można rzec, że wszyscy prawicowcy świata mogliby u nas znaleźć azyl, zapraszamy! Rzecz jasna, po kurtuazyjnej kontroli granicznej. I to by było w zasadzie na tyle, gdyby nie najnowsze wydarzenie z tej serii.

Jak już wiemy, w środku nocy, na morzu, podczas zimowego sztormu, parę kilometrów od najważniejszych polskich instalacji – jak to się określa w naszym giętkim języku, a raczej jęzorze – „infrastruktury krytycznej”, wyłowiono zziębniętych na kość Hiszpanów. Siedzieli w motorówce, byli wyposażeni w bardzo nowoczesną aparaturę do nurkowania, w drony i inne roboty. Naszym znanym z kurtuazji policjantom powiedzieli, że łowią bursztyny. To przecież zupełnie oczywiste. Każdy – jak tu ponuro siedzimy – poławia bursztyny w odmętach Zatoki Puckiej w nocy i podczas sztormu. Wtedy bursztyny są najlepiej widoczne i nie uciekają, to wie każdy, wie też każdy policjant, tego ich uczą w szkole. A więc Hiszpanie zostali natarci rozgrzewającymi olejami, zmieniono im przemoczone pidżamki, dano herbatki z cytrynką i puszczono do domu, zapewne w trakcie owych czynności pielęgnacyjnych zapytano, rzecz jasna, kurtuazyjnie, kto ich przysłał. Tu, do kraju pohukujących sów i skrzeczących mew. Można sobie wyobrazić zdumienie gości z Półwyspu Iberyjskiego, zdumienie tym pytaniem – przecież to jasne – że ludy znad Morza Śródziemnego mają bzika na punkcie jantaru, że od tysięcy lat przyjeżdżają tu na polecenie cesarzy i królów, i tak też było tym razem. Polska jest znanym w świecie krajem jantaru i kurtuazji. Dlatego tu są. Pan Morawiecki ogłosił, że oczekuje pełnego raportu służb specjalnych na temat tego wydarzenia, ale, między nami mówiąc, wystarczy, jak przeczyta ten szalenie kurtuazyjny felieton o stanie państwa.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Felietonista „Tygodnika Powszechnego”, pracuje w Instytucie Literackim w Paryżu.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 5/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Hiszpańska wyprawa po jantar