Niewidzialna

Pół roku po tym, jak zabrał ją do lasu po raz pierwszy, przestała mówić. Dziś wypowiada się w dyskusji o pedofilii, bo uważa, że brakuje w niej głosu skrzywdzonych.

02.12.2013

Czyta się kilka minut

 / Rys. Jacek Gawłowski
/ Rys. Jacek Gawłowski

To były zawsze krótkie zdania. Przypominały jej instrukcje, które dorośli czytają przed wypróbowaniem nowych, nie bardzo skomplikowanych w obsłudze rzeczy. „Połóż się tu”; „podwiń sukienkę”; „zabierz rękę”. Dla sześcioletniego dziecka były zrozumiałe, nie wymagały dodatkowych wyjaśnień.

By opowiedzieć o tym, co działo się potem, nie może właściwych słów znaleźć przez 50 lat.

ŚWIATY

Kiedy ustalamy termin spotkania, prosi, żebym przyjechała do gabinetu, w którym przyjmuje jej terapeuta. To tam wie, po którą z kilkunastu puszek herbat owocowych najlepiej sięgnąć; którym przyciskiem pilota otworzyć bramę wjeżdżającym na parking samochodom; w której restauracji po sąsiedzku lepiej nie jeść.

Do gabinetu trafiła sześć lat temu, bo, jak mówi, „umarła dla siebie”. „Nie wiem, co się ze mną dzieje”, „nie mam już siły”, „nie chce mi się żyć” – te trzy zdania powtarzała wymiennie latami.

Żyła w dwóch światach.

Świat pierwszy: Alicja chodzi do pracy. Nie spóźnia się, nie zawala. Jest lubiana przez zespół. Dyrektor ją docenia. Jej projekty odnoszą sukcesy.

Świat drugi: Alicja nie ma siły iść do pracy. Ma wrażenie, że wciąż robi coś źle. Nie ma wśród współpracowników żadnych bliskich osób, nikomu nie ufa. Wydaje jej się, że dyrektor ma do niej o coś pretensje, ale nie wie, o co. Pozwala na to, by to inni podpisywali się pod jej sukcesami.

Wieczorem zostaje jeden świat. Alicja przychodzi do domu, kładzie się na sofie i leży na niej przez kilka godzin nieruchomo. Zasypia.

Decyzję o rozpoczęciu terapii podjęła sama. Podobnie jak wszystkie inne decyzje w życiu.

ROWER

Pierwszy przełom w terapii nastąpił po kilku tygodniach. Wtedy przypomniała sobie, że w dzieciństwie była wykorzystywana seksualnie.

– Przypomniała sobie pani? To znaczy, że przez jakiś czas pani o tym nie pamiętała? – pytam.

– Tak. Przez 44 lata.

– Jak to możliwe?

– Wyparłam to z pamięci. Chyba dzięki temu przeżyłam.

Pierwszy raz była molestowana, kiedy miała niecałe sześć lat. Drugi raz – jako trzynastolatka.

Na początku przypomina sobie ramę roweru, na której ją sadzał i wywoził do lasu. To, że była niewygodna. Że był z niej dobry widok na uciekający przez jego ramię las. Że zawsze pytał o pozwolenie rodziców i zapewniał ich, że zabiera ją na przejażdżkę.

Był od niej osiem lat starszy. Ufała mu. Był jej najbliższym kuzynem, synem siostry jej mamy. Częsty gość w ich domu. Nic w tym dziwnego: był przecież członkiem rodziny. Rodziny „normalnej” – jak podkreśla Alicja. Bez żadnych patologii, nałogów, trudnych relacji.

– Rodzicom pewnie nawet do głowy nie przyszło, że wywozi mnie do lasu, by mnie tam wykorzystywać. Ani wtedy, kiedy miałam niecałe sześć lat, ani przez kolejne trzy lata, kiedy robił to regularnie – mówi Alicja.

Ile razy zabrał ją do lasu w ciągu tych trzech lat? Dokładnie nie pamięta. Kilkanaście. Kilkadziesiąt. Kiedy miał 21 lat, a ona 13, zrobił to jeszcze raz. Nie zabrał jej już do lasu. Wykorzystał to, że była sama w domu.

Zaufanie, którym go wcześniej obdarzyła i łącząca ich więź rodzinna, uniemożliwiły jej obronę.

– Nigdy nie myślałam o ucieczce, kiedy sadzał mnie na ramie roweru. Kiedy miałam trzynaście lat, też się nie broniłam, bo mechanizm bierności, uległości wpoił mi już wcześniej – mówi Alicja.

POTRZEBY

Rodzicom nie powiedziała nigdy.

Alicja: – Nie rozumiałam tego, co mi robił. Nie znałam wtedy słów, które pomogłyby mi opowiedzieć o tym mamie. Wiedziałam jednak, że dzieje się coś złego. Przecież nikt wcześniej nie dotykał mnie w taki sposób. Czułam ból fizyczny i psychiczny. Bałam się. A kiedy wracaliśmy, powtarzał mi zawsze, żebym nie mówiła o tym nikomu.

Pół roku po tym, jak zabrał ją do lasu po raz pierwszy, przestała mówić. – Nie straciłam mowy, przestałam się tylko odzywać. Nie nawiązywałam relacji z rówieśnikami, nie potrafiłam zgłaszać się w szkole na lekcjach do odpowiedzi. Wstydziłam się i bałam, że jak się odezwę, to nikt nie zwróci na mnie uwagi – mówi.

Nie mogła też spać. Choć mama kładła ją do łóżka przed dwudziestą, zasypiała po północy. Zaczęła regularnie wymiotować – od dwóch do czterech razy w tygodniu. Najczęściej w nocy.

Mama zabrała ją do lekarza. Wszystkie badania wyszły dobrze.

Alicja: – Ponad 40 lat temu nikt nie pomyślał o tym, żeby zaprowadzić mnie do psychologa.

Po jakimś czasie wszyscy przyzwyczaili się do nowego zachowania dziecka.

Alicja przypomina sobie, że kiedyś wyszły z mamą po zakupy i spotkały koleżankę mamy. Ta długo przyglądała się Alicji i na koniec zapytała: „Dlaczego to dziecko jest takie smutne?”. – Mama odpowiedziała jej, że taką mam naturę – mówi.

Dziś nie ma żalu do rodziców o to, że nie szukali przyczyny. Wydaje jej się, że naprawdę mogli myśleć, że taka po prostu jest.

Mówi o sobie, że była „dzieckiem niewidzialnym”. – Nie ciągnęłam mamy za rąbek spódnicy w sklepie, prosząc, żeby kupiła mi nową sukienkę. Nie prosiłam o kredki i farbki. Nie opowiadałam o szkole. Nie przytulałam się, ale też nie byłam przytulana. Żyłam tak, jakbym nie miała żadnych potrzeb, jakby mnie nie było – opowiada.

W dorosłym życiu chciała być dalej niewidzialna. Chciała ukryć swoją kobiecość. Być nijaka, najlepiej bezpłciowa. Ubierała spódnice do ziemi, luźne bluzki, obwisłe swetry. Zwykle w kolorze szarym, bo „kolorowe rzucają się w oczy”. Nie robiła makijażu, bo wstydziła się spojrzeć w lutro.

Zrobienie fryzury zajmowało jej kilka sekund. – Ściąga pani bardzo mocno włosy z tyłu głowy i zwija je w kok. Jak najmocniej, żeby nie odstawały – pokazuje, zbierając sięgające do ramion włosy.

Robi to z dużą wprawą. Kiedy je spina, jej twarz staje się mała jak u dziecka, oczy są znacznie większe, wydają się bardziej wystraszone. Uśmiecha się, puszczając je luźno.

Teraz już je lubi. Przyznaje, że to przyjemne uczucie, kiedy muskają policzki. Wspomina, że niebawem chce sobie kupić pierwszą w życiu bardzo kobiecą bieliznę. – Taką jedwabną albo koronkową – mówi.

ZNIECZULACZE

Choć wyparła z pamięci swojego kuzyna, resztę dzieciństwa pamięta dość dobrze.

Była dzieckiem smutnym i nadpobudliwym równocześnie. Przygnębionym i bardzo zdolnym. Wiecznie odwracającym się za siebie.

Kiedy w I klasie szkoły podstawowej poszła do psychologa, stwierdził, że być może jest dzieckiem autystycznym. Chciał ją wysłać do szkoły specjalnej.

Alicja: – Badanie było obowiązkowe dla wszystkich pierwszoklasistów. Dzieci wchodziły do gabinetu po kolei. Każde miało się przedstawić, zaśpiewać piosenkę, coś narysować i pobawić się piłką. Ja przebiegłam przez pokój i schowałam się w kącie za parawanem. Nie reagowałam na prośby psychologa, nie odezwałam się ani słowem – wspomina.

Została ze swoją klasą tylko dzięki interwencji wychowawczyni, która znała ją wcześniej i wiedziała, że jest zdrowa. Pamięta, że chodzenie do szkoły wymagało od niej ogromnego wysiłku. Rano budziła się z bólem brzucha. Nie miała siły wstać z łóżka. Bała się tego, co może się wydarzyć. Najbardziej tego, co nowe.

W szkole odkryła bibliotekę. Szybko uciekła w świat książek. Świat bezpieczny, bo przewidywalny. To był jej pierwszy „znieczulacz”.

Miała jeszcze dwa inne: cyrkiel, którym wierciła sobie w udach dziury („wysoko, żeby nikt ich nie widział”), i fantazjowanie o śmierci.

Myślała, jak by to było, gdyby odkręciła gaz. Potem wyobrażała sobie, że leży w trumnie, a dookoła niej stoją jej bliscy. I że zaczynają wtedy coś rozumieć.

Wychodziła też na jezdnię. Jak mówi, „prawie pod nadjeżdżające samochody”. Czuła, że żyje na krawędzi, że ryzykuje życiem.

– Potrzebowałam akceptacji, zwrócenia na siebie uwagi. A dzięki myślom o samobójstwie mogłam na chwilę nie myśleć o tym, co robił mi kuzyn – mówi.

Była w czołówce najlepszych uczniów w klasie. Jako jedna z pierwszych nauczyła się czytać, ale dopiero po kilkunastu miesiącach potrafiła czytać na głos.

RZECZ

Na studia dostała się bez egzaminów. Najbardziej bała się wygłaszania referatów. Wiedziała, że na środku nie będzie mogła się schować. Przygotowywała się do każdego wystąpienia kilka tygodni wcześniej, tydzień po musiała zostać w domu, by je odchorować. Wypadała zawsze dobrze, choć wydawało jej się, że to niemożliwe.

Największy lęk czuła zawsze pod koniec wystąpienia. – Wyobrażałam sobie, że kiedy skończę, potraktują mnie jak nieprzydatną już rzecz. I będą się ze mnie śmiali – mówi.

W trakcie terapii przypomniała sobie te momenty, kiedy kuzyn ją dotykał. – Kończył, a ja przestawałam być przydatna. To było to samo uczucie, stawałam się tą samą rzeczą – wyznaje.

Kiedy odwoził ją do domu, przez kilka godzin nie mogła się nawet ruszyć. Nienawidziła siebie. Myślała, że byłoby dobrze, gdyby była zła, brzydka, a najlepiej gdyby jej w ogóle nie było.

W trakcie studiów wyprowadziła się od rodziców i zamieszkała sama. Wtedy poczuła, że ma nad czymś kontrolę. – Pedofil robi z dzieckiem, co chce. Myśli o sobie i o swoich potrzebach. Nie zastanawia się nawet nad tym, czy dziecko odczuwa ból. W dorosłym życiu najgorsza jest ta nieustanna walka o to, by nad czymś panować. I strach przed tym, że coś może wydarzyć się bez mojej zgody – mówi Alicja.

Ponieważ nie mogła kontrolować tego, co robią inni, nie zaangażowała się w żadną głębszą relację.

Nie miała nigdy ani chłopaka, ani przyjaciółki.

Alicja: – Pod koniec studiów zaczęłam się spotykać z kolegą, który po kilku miesiącach wyznał, że mnie kocha. Kiedy to usłyszałam, pomyślałam, że kłamie. „Ty mnie nie kochasz. I ja ciebie też nie kocham” – powiedziałam. I uciekłam.

Czy naprawdę go nie pokochała? Nie wie. Pamięta tylko strach. I to, że oddzieliła grubą kreską miłość od seksu. W żadną z tych sfer przez całe dorosłe życie nie próbowała wejść.

W relacjach z innymi ludźmi czuła się winna. Kiedy miała inne zdanie od kogoś, wiedziała, że to ona się myli. Że jest nie dość zdolna, mądra, że jest nic niewarta. Żeby uniknąć lęku, wolała w ogóle niczego nie przeżywać. Od dziecka nie chciała nic czuć – ani radości, ani smutku, ani satysfakcji, ani złości.

– Jeśli ktoś panią mocno rani, daje mu pani w twarz, prawda? No właśnie. Złości się pani i krzyczy. A ja nie potrafiłam. Ktoś mógł mnie krzywdzić, obrażać, zabrać mi wszystko, co mam, a ja nic – opowiada.

Pierwszy raz zezłościła się na kuzyna po dwóch latach terapii. Dopiero wtedy poczuła, że zrobił jej krzywdę.

SNY

W trakcie terapii zrozumiała, dlaczego czuła do niego taki wstręt, kiedy przychodził do ich domu przez całe jej dorosłe życie.

W jego obecności stawała się dzieckiem błądzącym we mgle. Nie bardzo słyszała, co się do niej mówiło, niewiele widziała z otaczającego ją świata, ale jakaś nieznana siła kazała jej uciekać z domu.

I uciekała. Wychodziła w środku imienin, przed podaniem obiadu. Błądziła po ulicach. On zachowywał się jakby nigdy nic.

Po jego wizytach wracały sny z dzieciństwa. W nich albo się dusiła, albo uciekała. Była w labiryncie albo w lesie. Albo ją ktoś gonił, albo tropił. Czuła, że grozi jej niebezpieczeństwo, choć nie wiedziała jakie.

Pamięta, gdy po jednej z jego wizyt wspólnie z mamą i młodszą o półtora roku siostrą zmywały naczynia. Obie były już wtedy dorosłe. – Mamo, nasz kuzyn robił mi takie dziwne rzeczy kiedyś w lesie – powiedziała nagle siostra Alicji.

Wszystkie trzy struchlały. Mama zaczęła dopytywać, siostra Alicji nic więcej nie chciała powiedzieć. – Mama zapytała wtedy mnie: „Czy to możliwe? Czy to możliwe, dziecko moje kochane?”. Nie odpowiedziałam. Nie pamiętałam tego, ale czułam, że moja siostra mówi prawdę. Byłam znowu jak sześcioletnie dziecko, które straciło mowę – mówi Alicja.

Nigdy już do tej rozmowy nie wróciły. Ani z mamą, ani z siostrą.

 „Jestem ofiarą”, „to on jest winny” – kiedy wypowiedziała te dwa zdania w trakcie terapii, poczuła ulgę. Potem musiała wszystko sobie przypomnieć i przeżyć jeszcze raz. Po sześciu latach czuje, że to ona ma kontrolę nad swoim życiem. Wie, że nie można jej odstawić jak niepotrzebną już rzecz.

***

Alicja nie założyła rodziny. W trakcie terapii zerwała kontakt z kuzynem i jego rodziną – żoną i dorosłym już dzieckiem. Po zakończonej terapii wysłała kuzynowi list, w którym po raz pierwszy nazwała go pedofilem, a siebie ofiarą. Pisała go kilka tygodni. Wie, że nie dostanie odpowiedzi. Zrobiła to tylko dla siebie, miała taką potrzebę.

Swoją historię opowiedziała do tej pory dwóm osobom – psychoterapeucie i mnie. – Chciałabym, by przeczytały ją nie tylko ofiary, którym być może przyniesie ona ulgę, ale przede wszystkim ci, którzy biorą udział w toczącej się dyskusji o pedofilii. Dyskusji, w której zabrakło ofiar. 


Imię bohaterki zostało na jej prośbę zmienione.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka i redaktorka „Tygodnika Powszechnego”. Doktorantka na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Do 2012 r. dziennikarka krakowskiej redakcji „Gazety Wyborczej”. Laureatka VI edycji Konkursu Stypendialnego im. Ryszarda Kapuścińskiego (… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2013