Niema Polska

Mamy do opowiedzenia na nowo siebie i naszą historię. Na razie o tym, co nam i naszym sąsiadom wydarzyło się podczas II wojny światowej, musi opowiadać autor zza Atlantyku.

28.06.2011

Czyta się kilka minut

Próby przedstawienia, opisu, narracji tragedii Polaków w czasie II wojny światowej okazały się do tej pory bezskuteczne. Nikt poza Polską nie potrafi uznać polskiej tragedii jako wydarzenia istotnego z punktu widzenia historii Europy XX w.

Bo opowiadaliśmy (opisywaliśmy) tylko swoje losy. A one są niezrozumiałe bez równoległego opowiedzenia losów Żydów, Ukraińców, Białorusinów, Litwinów i Łotyszy, Rosjan. "To, co spotkało jedną grupę, bywa często zrozumiałe tylko w świetle tego, co stało się z inną" - udowadnia Timothy Snyder w książce "Skrwawione ziemie" [rozmowę z autorem publikujemy na kolejnych stronach - red.].

14 milionów ofiar (z ogólnej liczby 17 mln ofiar całej wojny na kontynencie) nie poległo w walce, nie zmarło od chorób lub innych następstw wojny, ale zostało wymordowanych z premedytacją na "skrwawionych ziemiach" przez Stalina i Hitlera. Tylko perspektywa szersza - całej Europy Wschodniej - może ukazać ten ogrom zbrodni i nieszczęść przekraczających wszystko, co zdarzyło się w ówczesnym świecie.

To samo dotyczy czasu, w którym zachodzą te wydarzenia. Snyder opisuje uruchomienie maszyny śmierci w 1933 r. w postaci Wielkiego Głodu na Ukrainie i jej odpowiednika w postaci śmierci milionów Rosjan zagłodzonych celowo w niemieckich obozach jenieckich w latach 1941-42. Wiąże śmierć Polaków w czasie stalinowskiej Wielkiej Czystki w 1938 r. (co szósty rozstrzelany był narodowości polskiej - łącznie ponad 100 tys.) z postępowaniem Stalina i Hitlera po zajęciu terytorium Rzeczypospolitej i symetrycznej polityki likwidacji elit będącej pokłosiem wcześniejszych działań w Związku Sowieckim.

Bez przyjęcia ram czasowych wykraczających poza lata 1939-45,­ historia, która się nam przytrafiła, jest równie niezrozumiała jak wtedy, kiedy próbujemy ją ograniczyć tylko do naszych losów.

Mechanizmy dwóch totalitaryzmów mełły równie przeraźliwie i to, że jeden z nich zabił "tylko" cztery, a drugi dziesięć milionów, nie ma znaczenia, skoro uderzające podobieństwo ich działania i wzajemne uczenie się od siebie czyni ich wspólnikami zbrodni dokonanej na narodach Europy.

Snyder wskazuje paradoks leżący u podstaw wielu kompleksów wschodnioeuropejskich: nieobecność tych faktów w oczach Zachodu, który równocześnie tak bardzo jest wyczulony na lekcje masowych mordów jako przestrogi dla przyszłych pokoleń. Dzielenie ofiar - etniczne, religijne, wykorzystywanie ich do polityki narodowej - doprowadziło do sytuacji, którą autor celnie podsumował: "Masowy mord oderwał dzieje żydowskie od europejskich i wschodnioeuropejskie od zachodnioeuropejskich".

Fragmentacja pamięci jest zwycięstwem morderców zza grobu: oni też chcieli, by ofiary umierały w separacji. Co więcej: dzięki temu, że były odseparowane, morderstwo było możliwe.

Pytanie, jakie musi się w tym momencie zrodzić, brzmi: jak to się stało, że Polacy, uważający się za duchowych spadkobierców Rzeczypospolitej Wielu Narodów, tak ochoczo ugrzęźli we własnej polityce ofiar i dopiero historyk z uniwersytetu w Yale dostrzegł wspólnotę losów oraz konieczność zrozumienia wydarzeń sprzed 60 lat z perspektywy całego regionu?

Co więcej, nawet w kwestii narodowej tkwi zdumiewająca niekonsekwencja: polskie ofiary Wielkiej Czystki (sto tysięcy!)­ praktycznie nie istnieją w naszej świadomości jako ofiary polskie, badania na ten temat przebijają się słabo do głównego nurtu: rocznic, politycznych i kościelnych obchodów, książek popularnych i podręczników szkolnych. A przecież między tymi Polakami pod panowaniem sowieckim a rodakami w kraju zabijanymi i deportowanymi po 1939 r., też pod władzą sowiecką, nie ma różnicy.

Co jest powodem tej zdumiewającej ślepoty?

Snyder przestrzega przed "martyrologicznym imperializmem", narodową licytacją w ofiarach, które na potrzeby bieżącej polityki, ale i spokoju sumienia, zawsze muszą być nieskalane. Powstanie warszawskie nigdy się nie przebije jako wydarzenie na skalę europejską (a tym samym nie stanie się przestrogą nie tyle dla ofiar - ile dla potencjalnych katów), jeśli nie zostanie wpisane w tę samą narrację co zagłada Mińska, powstanie w getcie, oblężenie Leningradu.

Inny, równie ważny problem to status ofiary: w krwawych szaleństwach totalitaryzmów nie sposób czasami tej granicy przeprowadzić. I właśnie taka sytuacja graniczna, w której można być równocześnie ofiarą i katem (a przynajmniej biernym obserwatorem), powoduje wyjątkowość doświadczenia, jakie rysuje przed nami Snyder. Usuwa tym samym skłonność do łatwego moralizowania, co wydaje się szczególnie chętnie uprawiane w krajach, które nigdy nie zaznały wyboru: "twoje życie za cudzą śmierć".

Im mocniej się przedstawi ("opowie") niejednoznaczność wynikającą z potworności totalitaryzmów, tym szybciej zamknie się usta moralizatorom, za którymi czasami idą prawnicy z roszczeniami. Trzeba jeszcze raz przemyśleć "politykę historyczną", tak jak się ją rozumie w Polsce - jako narodowy zasób podobny czołgom czy PKB. Najwyraźniej nie powstrzymuje ona ani moralizatorów, ani prawników.

Wizja, w myśl której Ukraińcy, Polacy, Białorusini czy Rosjanie, a przede wszystkim Żydzi - nie osobno, ale razem - mają swój tragiczny udział w centralnym wydarzeniu XX wieku, a tym samym powinni budować w świecie wspólną pamięć, jest potencjalnie niezwykle nośna, nawet jeśli wydaje się na pierwszy rzut oka trudna lub wręcz niewykonalna.

Polska, korzystając ze swojego statusu w UE, podejmująca się konstruowania wspólnej wschodnioeuropejskiej pamięci i domagająca się ze strony Zachodu uznania znaczenia Wielkiej Zagłady, odnalazłaby swoje posłanie w regionie o wiele skuteczniej niż przez grę w "przesuwanie granicy Zachodu na Wschód", czemu bezskutecznie się oddaje przez ostatnie prawie 20 lat.

Danie wspólnego świadectwa wreszcie włącza Zachód we współodpowiedzialność za śmierć 14 mln ludzi w tym sensie, że każe postawić pytania o to, co zrobiono, by temu zapobiec, z kim - w jakich sojuszach - odniesiono zwycięstwo, jakim kosztem uratowano wolność i normalność zachodniej części kontynentu. A to obliguje do odpowiedzialności za przyszłość tego regionu.

Mapy będące ilustracją książki pokazują precyzyjnie, że oprócz Leningradu i fragmentów zachodniej Rosji, "skrwawione ziemie" odpowiadają terytorialnie granicom I Rzeczypospolitej. Innymi słowy: Wielka Zagłada miała miejsce na terytoriach podległych Koronie Polskiej, której upadek stworzył pustkę, rodzaj wiecznego pogranicza, peryferii, na których można było przeprowadzić najdziksze eksperymenty. To stara teza Oskara Haleckiego upatrującego nierównowagi europejskiej w zniknięciu Rzeczypospolitej jako podmiotu politycznego organizującego ten obszar.

U Snydera jest podobnie - wprawdzie Stalin rozpoczął politykę mordu wcześniej, ale upadek Polski w 1939 r. otworzył wrota piekieł. I nie tylko polscy politycy powinni mieć przed oczyma tę lekcję. Ale naszą sprawą jest, by innym tę prawdę pod oczy podsunąć. Jak to zrobić, jest kwestią najściślej polityczną.

Praca Snydera to demonstracja najnowszej historiografii wraz z jej narracyjnością (to coś więcej niż zajmujące pisanie), nielinearnością (w polskiej historiografii ta metoda prawie nie występuje) czy elementami mikrohistorii, czyli odwoływaniem się do pojedynczych losów traktowanych na równi z wielkimi procesami czy głównymi aktorami (już widzę to wzruszenie ramion...).

Ta książka to owoc przewrotu, jaki się dokonał w naukach humanistycznych w ostatnim półwieczu, oddziałującym silnie na historiografię Zachodu. Wybitność książki Snydera nie polega więc wyłącznie na odkryciu "zasady" organizującej materiał, ale i na sposobie narracji nadającej jej wymiar traktatu humanistycznego (nic przy tym nie tracąc z dyscypliny źródłowej i staranności naukowej).

Tak się w Polsce nie pisze historii. Tak się nie robi syntez wielkich problemów. Nic zatem dziwnego, że o tym, co się nam przytrafiło w czasie II wojny światowej, dowiadujemy się z prac pisanych w Yale, po drugiej stronie Atlantyku. Gdyby kogoś te uwagi uraziły, mam na to jedną odpowiedź: czy ktoś zabrania w Polsce pisać wybitne książki historyczne?

Traktat humanistyczny? Oto jeden z wielu świadczących o tym fragmentów: "Ofiary były ludźmi i prawdziwa identyfikacja z nimi musi polegać na uchwyceniu ich życia, nie zaś śmierci. Ofiary z definicji nie żyją i nie mogą się bronić przed sposobem, w jaki inni wykorzystują ich śmierć. Łatwo jest uświęcać politykę lub tożsamość śmiercią ofiar. Mniej przyjemne, lecz ważniejsze moralnie jest zrozumienie działań sprawców. Zagrożenie moralne nie polega wszak na tym, że moglibyśmy stać się ofiarą, lecz na tym, że moglibyśmy być sprawcą albo gapiem" (z rozdziału pt. "Człowieczeństwo").

Dla większości polskich historyków taki ton jest nie do przyjęcia, nie przywykli bowiem do traktowania przedmiotu badań w kategoriach innych niż opis czy zestawienie faktów - Boże broń z ocenami moralnymi. To byłoby sprzeniewierzeniem się zasadzie obiektywności, zawieszenia sądu jako gwarancji ściśle naukowego ujęcia tematu.

Jak kiedyś napisała Joanna Tokarska-Bakir, prowadzi to do potykania się o trupy i robienia wszystkiego, by tego nie zauważyć. Może wreszcie "Skrwawione ziemie" złamią ten XIX-wieczny pozytywistyczny przesąd, prowadzący do odhumanizowania historii i w konsekwencji jej uwiądu.

10

Mamy siebie do opowiedzenia na nowo. Historia nie jest zamkniętą całością, lecz żywym organizmem, tyleż samo oddającym czasy, w których jest opowiadana, co czasy, które opisuje. Mamy do opowiedzenia sobie i innym tę niezwykłą przygodę, jaka się nam zdarzyła po 1945 r., a która doprowadziła nas do współczesności. Są w niej chwile czarne i podłe, ale i momenty takiej wielkości, że można doznać zawrotu głowy.

Z szarej magmy powojennych lat, znaczonych rewolucją społeczną i utratą suwerenności, wyłania się stopniowo nowy naród polski.

Po Wielkiej Zagładzie i zerwaniu ciągłości kulturowej zaczyna się kształtować na nowo, by na końcu stworzyć spektakl wolności będący zaprzeczeniem reguł nie tylko świata, w którym się to działo, ale i całej polskiej historii wraz z jej logiką krwi i ofiary. Czy i tym razem będziemy czekać na książkę zza Atlantyku?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2011