Niegodziwość

Kilkanaście dni temu dyskretnie i niepostrzeżenie wrócił PRL z jego jakże charakterystycznymi kolejkami przed księgarniami.

02.07.2008

Czyta się kilka minut

Kiedyś takie obrazki dobrze świadczyły o tych, którzy starali się zachować prawo do przekraczania wyobraźnią granic między ideologicznymi światami. Płoty z drutu kolczastego, pasy zaoranej ziemi, na której uciekinier musiał zostawić zdradzające go ślady, psy i patrole nie mogły powstrzymać czytelniczej pasji. Książka dawała to, co teraz dostarcza internet - niezależność od instytucji państwowych. Dobra książka zagranicznego autora czytana w dusznym socjalistycznym świecie pozwalała pomarzyć o światach niedostępnych.

Jeden z wielkich dzienników zamieścił fotografię przedstawiającą długą kolejkę ludzi czekających przed księgarnią Instytutu Pamięci Narodowej na książkę Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka "SB a Lech Wałęsa". W innych doniesieniach można było przeczytać o rozczarowaniu liczących na cud, który pozwoli im kupić książkę wydaną w pierwszym nakładzie w liczbie tylko 4000 egzemplarzy. Znam trochę polski rynek i wiem, ile książek rozesłano "z klucza" do osób piastujących ważne funkcje państwowe. Nic więc dziwnego, że zawiedzeni czytelnicy przekazują sobie z ust do ust (bardzo ceniony marketing szeptany, zwany także "famą") pokrzepiającą informację o przygotowywanym na lipiec czterdziestotysięcznym dodruku.

Warto zwrócić uwagę na kilka paradoksów. Jednym z nich było to, że pierwsze dyskusje i polemiki wokół książki pojawiły się, kiedy nie było jej jeszcze na rynku. Trudno mi rozstrzygać, czy "określone grupy z Instytutu Pamięci Narodowej" świadomie podgrzewały atmosferę oczekiwania i zaufanym osobom (było wśród nich wielu dziennikarzy) przekazywały fragmenty książki lub nawet przystępne streszczenia jej zasadniczych tez. Tak czy inaczej publiczna debata rozpoczęła się już wtedy, kiedy jej treść znali z pewnością tylko autorzy (jeśli oczywiście ich młoda pamięć była w stanie ogarnąć taką ilość informacji) oraz prezes IPN Janusz Kurtyka (napisał do niej wstęp). Co do innych, mogę tylko przypuszczać. Niepohamowana wyobraźnia każe mi postawić hipotezę, że świeży wydruk dostarczono do Kancelarii Prezydenta. Nie wiadomo, kto książkę w tej formie przeczytał, można przyjąć nawet optymistyczną hipotezę, że dokonał tego osobiście sam Lech Kaczyński. Świadczy na jej rzecz pewność, z jaką Prezydent ogłosił światu, że Lech Wałęsa jest "Bolkiem".

Trudno się zatem dziwić chciwym sensacji ludziom, że sami chcieli to sprawdzić. Niestety, i tu jest pies pogrzebany, jakby powiedział Władysław Gomułka, nikt właściwie nie mógł tego zrobić, książki nie było bowiem na rynku. Krążyła za to po Polsce, omijając skrzętnie mieszkania ludzi krytycznie nastawionych do tez jej autorów, dumnie za to eksponowana na półkach osób, które te tezy popierają. Jestem gotów zagrać w "rosyjską ruletkę" (wybieram colt 44, gdyż nikt nie zapłaci za naszą rehabilitację, a po co się męczyć do końca życia z niesprawnym ciałem) z Antonim Macierewiczem, że dawno już ją przeczytał. Sam natomiast nie widziałem jej jeszcze na oczy i nie wiem, czy kiedykolwiek zobaczę.

I tutaj dochodzę do zasadniczej tezy mojego felietonu. To niegodziwość, że w demokratycznym państwie obywatel nie może przeczytać w czasie sobie odpowiadającym książki, która wywołała jedną z najważniejszych debat publicznych ostatnich lat. Nie pojmuję, dlaczego po dziesiątkach kontrolowanych przecieków jestem pozbawiony prawa do natychmiastowego przeczytania interesującej mnie publikacji. IPN nie jest państwem w państwie, a Janusz Kurtyka, jego prezes, nie otrzymuje na jego działalność badawczą pieniędzy z prywatnej fundacji. To my, jako podatnicy, ten ważny, jak do niedawna sądziłem, Instytut utrzymujemy.

Nie interesują mnie polityczne przekonania autorów książki ani poglądy prezesa Kurtyki. Wiem jedno - o nakładzie książki powinien decydować rynek, a nie "widzimisię" prezesa. Odnoszę wrażenie, że łamane są moje konstytucyjne prawa do obywatelskiej wiedzy. Nie wykluczam, że zanim Platforma Obywatelska z właściwą sobie energią zmieni ustawę o IPN, założę fundację osób przez tę placówkę badawczą intelektualnie pokrzywdzonych.

Mówiąc bardziej dosadnie, szlag mnie trafia, że w demokratycznym państwie nie jestem w stanie dotrzeć do książki, o której, jak podejrzewam, dyskutują bez jej przeczytania znani polscy publicyści. Nie mam zamiaru żebrać i upokarzać się jak w "realnym socjalizmie", by mieć ją w swojej bibliotece. Bez względu na moje polityczne poglądy jestem od dzisiaj wyjątkowo wrogo nastawiony do IPN, gdyż przypomniał mi lata, o których chciałem na zawsze zapomnieć. Lata limitowania informacji i ograniczania dostępu do wiedzy wspólnej, na podstawie której mogę interpretować najnowszą historię Polski.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2008

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (27/2008)