Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Tak bardzo zależało na tym "Orszy" Broniewskiemu… Nic z tego nie wyszło - i dlaczego właściwie? Czy to na pewno dobrze, że mamy dwa albo nawet trzy harcerstwa ("zawiszacy"), a wszystkie uprawnione do legitymowania się tym samym wspaniałym dziedzictwem? O tym nawet się nie próbuje już rozmawiać...
Inne pytanie: czy "Rzeczpospolita" nie zrobiła krzywdy Janowi Dziedziczakowi, publikując w ostatnią sobotę jego fotografię jako pielgrzyma jasnogórskiego? A może polityk chciał być taki sam jak inni pielgrzymi, wtopiony we wspólnocie idących teraz właśnie ze wszystkich stron kraju do Częstochowy, i wcale nie chciał ilustrować artykułu pod nieco pompatycznym tytułem "Młodzi, znani, rozmodleni". Młodzi to faktycznie nadzieja Kościoła, bo to jego przyszłość, ale czy "znani" to jakaś kategoria wyjątkowa właśnie w odniesieniu do modlitwy? A może nieznany i nie wart najmniejszej nawet uwagi dziennikarza pielgrzym to właśnie ktoś, kogo modlitwa ratuje świat najskuteczniej, bo najżarliwsza i najbardziej pokorna ze wszystkich? A rozmodlenie to nie musi być publiczny spektakl, jakiego przykłady przytacza nam redaktor Terlikowski. W świecie odniesień do Boga gwałtowne zajmowanie się cudzymi grzechami wcale nie bywa modlitwą...
I jeszcze jedno "nie wiem" (które oczywiście obciąża tylko piszącą te słowa). Niedawno w "Tygodniku", w dodatku książkowym, ukazała się reklama książki "Lubię być katolikiem". Jasne, że za ogłoszenie pismo nie odpowiada. Ale to hasło, bo tak odbieram tytuł, wydaje mi się szokującym nieporozumieniem. Lubić coś, to mieć przyjemność. Lubić być czymś tam, to być z siebie zadowolonym, ba, odczuwać satysfakcję. Jakże to odnosić do wiary, do stromej ścieżki odpowiedzi na wezwanie Boga, do jedynej naprawdę ważnej sprawy życia? Boję się słów wiodących na manowce.