Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Prefekt watykańskiej Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych poinformował polskich biskupów, że już na pewno nie będzie tak oczekiwanej beatyfikacji naszego Papieża na październikowe trzydziestolecie jego wyboru, a równocześnie pocieszył, że praca w Kongregacji postępuje bardzo szybko i jeśli o nas chodzi, to "nie należy gasić marzeń", a nawet należy "zarezerwować sobie czas" w roku przyszłym. Znawcy języka dostojników watykańskich pewnie wyczytaliby bezbłędnie, co tu jest ważniejsze: optymizm czy pesymizm. Dziennikarze skazani byli na zgadywanie.
Pamiętamy tamte dni rzymskie po Jego odejściu, nasycone takimi przeżyciami, które sięgają do samego wnętrza zbiorowości ludzkiej, budząc w niej ducha wspólnoty. Nieskończone kolejki czekające po kilkanaście godzin, by dotrzeć z pożegnaniem do Jego ciała wystawionego pod konfesją Piotrową. Olbrzymie rzesze na pogrzebowym placu przed Bazyliką i miliony wpatrujące się na telewizorach w karty Ewangelii z Jego trumny, przewracane przez wiatr. Ci wszyscy ludzie dawali świadectwo, że Go potrzebują, bo jest tak blisko Chrystusa, o którym nauczał ich przez całe życie. Z tego świadectwa wyrastały wtedy przed świętym Piotrem owe transparenty "Santo subito", jak symbol skondensowanej do maksimum żmudnej procedury kanonizacyjnej.
Te miliony dały wyraz czemuś, o czym - może poza małymi wyjątkami - nie mogły wiedzieć. Że Jego następca, jak każdy papież, będzie mógł omijać procedury i orzekać świętość nawet bez opinii wysokiego urzędu do spraw kanonizacyjnych. Benedykt XVI skorzystał z tego o tyle, że zgodził się na rozpoczęcie procedur bez wymaganych pięciu lat od śmierci. Ale zakazał "iść na skróty". I dlatego dotąd na nasze pytania słyszymy tę samą odpowiedź: "jeszcze nie, jeszcze nie zaraz".
Bardzo wielu ludzi i tak modli się do Jana Pawła i liczy na Jego pomoc u Boga. Ale coraz bardziej dotkliwie brak nam Jego duchowego przewodnictwa w tym naszym polskim życiu. Wtedy gdy tak zaciekle walczymy o sprawiedliwość, naprawę krzywd, prawdę w życiu publicznym, operując przede wszystkim zajadłością i zawiścią, agresją wobec przeciwnika traktowanego jak wróg, a przebaczać w ogóle już zapomnieliśmy. Owszem, dalej wznosimy pomniki i wydajemy książki. Ale gdzie wieje ten wiatr, który na Jego trumnie przewracał karty Ewangelii?
"Gazeta Wyborcza" przywołuje słowa dostojnika z Kongregacji, określającego jako "cud" pracę nad dokumentami spełnioną przez polskiego duchownego. W tamtym pogrzebowym oczekiwaniu wiernych był cud zupełnie innego wymiaru: to była nadzieja na przemianę ich wiary w potwierdzenie bez urzędniczej ścieżki świętości ukochanego pasterza. Nie spełniło się. Trzeba czekać.