Nie o panią Jolę chodzi

Kończy się czas, gdy porządnymi politykami byli ci, którzy spali na styropianie, a wpływowymi ci z ZSP. Potrzeba nowych. Młodzi politycy niewiele reprezentują, zatem prawem społeczeństwa jest rozglądać się szerzej.

05.10.2003

Czyta się kilka minut

Jedną z cech demokracji jest, że o wybieralne stanowiska ubiegać się może każdy, komu przysługują bierne prawa wyborcze. Ma je też żona prezydenta. Ale Ernest Skalski chciałby ich Jolantę Kwaśniewską pozbawić. “Szacunek wymaga, aby to stanowisko obejmował polityk sprawdzony, z dorobkiem, wyrobionymi i znanymi poglądami na gospodarkę i politykę zagraniczną. Polski prezydent, nawet jeśli ma ograniczone kompetencje, musi mieć własne zdanie, choćby w sprawie ustaw, które podpisuje, wetuje bądź odsyła do Trybunału Konstytucyjnego. Bycie wielkim jałmużnikiem to za mało" - i dodaje, że Kwaśniewski jako mąż pani prezydent byłby dziwną instytucją i taka zamiana w rodzinie Kwaśniewskich i w państwie nie wyszła by ani im na dobre, ani Polsce, bo “nie bardzo licowałaby z godnością pierwszego urzędu Rzeczypospolitej".

A właściwie dlaczego “bycie wielkim jałmużnikiem to za mało"? W 1989 r. Polacy gremialnie poparli ludzi, którzy w sporej części, znali się na wszystkim tylko nie na polityce. Czy źle na tym wyszli? Sejm kontraktowy w opinii wszystkich był najbardziej konstruktywny ze wszystkich Sejmów III RP. Oczywiście, że Jolanta Kwaśniewska była wtedy młodą żoną młodego działacza PZPR/SdRP, ale taki zarzut nie jest do końca trafny. W niedawnej historii wybitymi prezydentami zostawali dramaturdzy i aktorzy, czy więc dobrym prezydentem nie może okazać się żona obecnego prezydenta? Nie znamy jej poglądów politycznych ani gospodarczych, ale to nie znaczy, że ich nie ma. Zresztą można założyć, że jakiekolwiek by poglądy Kwaśniewskiej nie były, są one bardziej do zaakceptowania - również przez Skalskiego - niż znane nam aż za dobrze poglądy przynajmniej jednej trzeciej członków Sejmu.

Gdyby Jolanta Kwaśniewska wygrała wybory prezydenckie, możliwe są dwa scenariusze. Wyemancypuje się spod wpływu męża, zostanie samodzielnym politykiem, po kilku miesiącach błędów i niezręczności - skwapliwie odnotowywanych - okaże się przyzwoitym prezydentem. Albo odwrotnie, będzie się szeroko uśmiechać i podpisywać dokumenty, za których treścią będzie stał jej mąż i jego dotychczasowe najbliższe otoczenie, bo pewnie zostałoby ono przez następczynię Kwaśniewskiego odziedziczone. W obu przypadkach nie jest to perspektywa beznadziejna. Wszak - pisze to Skalski - Kwaśniewski jest dobrym prezydentem, więc takie przedłużenie jego kadencji, z braku alternatywy mogłoby okazać się dobrym wyjściem. I nie kłopoczmy się, że prezydentowi trudno byłoby się pogodzić z nową rolą - to jego zmartwienie. Wreszcie, tak czy inaczej możemy być spokojni, że nikt nie będzie falandyzował prawa, organizował obiadów w Drawsku, ani podawał nogi politycznym konkurentom. To są zachowania, które “nie licują z godnością pierwszego urzędu Rzeczypospolitej". Nie mówiąc o tym, co nam grozi, gdyby prezydentem został Andrzej Lepper. Niestety, polskie życie polityczne tak się układa, że coraz częściej jesteśmy zmuszeni wybierać mniejsze zło.

Nie powinno dziwić, że Kwaśniewska nie wypowiada się w kwestii swojej kandydatury. Nie ma takiego obowiązku. Nie ona zamówiła i opublikowała sondaż. Ale Skalski czyni z tego milczenia zarzut: “byłoby równie eleganckim posunięciem rodziny prezydenckiej, gdyby pierwsza dama oświadczyła, że nie zamierza kandydować, a zwolennikom dziękuje i prosi o poparcie swojej pożytecznej fundacji. Tego jednak nie uczyniła. Jej postawę da się wyrazić w powiedzeniu: »chciałabym i boję się«, a polityk formatu prezydenckiego nie powinien się krygować". Czyżby? Do wyborów zostały dwa lata, ilu potencjalnych kandydatów i tych, którzy już myślą o prezydenturze, powie wprost, że chcą kandydować? Jedną z cech zawodowego polityka jest, że nie pozwala spalić swej kandydatury zbyt wcześnie. I wreszcie, czy nie wyszłoby polskiemu życiu publicznemu na dobre, gdyby w pierwszym szeregu polityków stanęła kobieta? Nie wyolbrzymiajmy też zdziwienia świata, jakie miałaby zamiana ról w rodzinie prezydenckiej wywołać. Nikt się tym nie przejmie (casus Clintonów tego dowodzi), a europejskich polityków martwią raczej inne standardy polskiej polityki - te, o których na pierwszych stronach piszą nasze gazety.

Wątpię, bym oddał głos na Kwaśniewską, ale argumenty przeciw jej kandydaturze nie grzeszą oryginalnością. A przynajmniej da się je wytoczyć przeciw każdemu politykowi w tym kraju. Nie o Jolantę Kwaśniewską więc chodzi, ale o zasadę. Dobrymi politykami okazywali ludzie różnych profesji. Nawet Unia Wolności kokietowała wyborców sportowcami czy bohaterką Big Brothera... Prawdopodobnie gdyby akces do świata polityki ogłosił mężczyzna znany jedynie z kierowania organizacją pozarządową, zostałby powitany z nadzieją, jako nowa jakość.

Jest i ważniejszy wymiar sprawy. Kwaśniewska na czele listy, potem Lepper - wszyscy uważają to za manifestację niechęci Polaków do klasy politycznej - bo i Lepper wciąż uchodzi za kontestatora. Sondaż “Polityki" więcej mówi o Polakach niż politykach. To budujące, że osoba “ładna i elegancka" - jak z drwiną pisze Skalski - zdobywa czterokrotnie większe poparcie niż lider Samoobrony. Świadczy to jakoś o poczuciu przyzwoitości i elementarnej kultury pytanych.

Kończy się czas, w którym porządnymi i cenionymi politykami byli ci, którzy spali na styropianie, a wpływowymi ci, którzy należeli do ZSP. Powoli musi zrodzić się nowa klasa polityków. To, że młodzi politycy (Piskorski, Błochowiak, Tober i in.) niewiele sobą reprezentują, to inna rzecz, ale prawem społeczeństwa jest rozglądać się szerzej. Może wskazanie na Kwaśniewską nie było najszczęśliwsze, ale czy to jej i ankietowanych wina? Nie jest winą 34 proc. Polaków, że mając do wyboru polityków, na których pomstują nawet poważne media oraz Samoobronę i Ligę Polskich Rodzin, wskazali kogoś, kto pozytywnie się z tego towarzystwa wyróżnia. Ranking, który wywołał taką alergię, potraktujmy jako pierwszą próbę znalezienia kogoś, komu można zaufać, kto nie należy do politycznego establishmentu i kto budzi zaufanie ludzi o umiarkowanych poglądach. To dobry sygnał, zwłaszcza, że następne podejścia mogą być bardziej obiecujące.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Publicysta, dziennikarz, historyk, ekspert w tematyce wschodniej, redaktor naczelny „Nowej Europy Wschodniej”. Wieloletni dziennikarz „Tygodnika”. Autor i współautor książek: „Przed Bogiem” (2005), „Białoruś - kartofle i dżinsy” (2007), „Ograbiony naród ‒… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2003