Nie konkurować z Bogiem

Prezes banku centralnego zchwilą mianowania powinien oddać symboliczną "legitymację partyjną i reprezentować wszystkich obywateli, a nie grup interesu, z których pierwsze miejsce bez wątpienia zajmuje rząd.

10.01.2007

Czyta się kilka minut

Premiera jednego z najbogatszych dziś państw świata spytano, jakie trzeba mieć kwalifikacje do rządzenia. "Wyłącznie moralne" - odpowiedział. To one pozwalają wybierać rozwiązania sprawdzone i zapewniające rozwój oraz bogactwo własnemu społeczeństwu. Napoleon miał stwierdzić, że więcej jest warta armia owiec, na której czele stoi lew niż odwrotnie. Kwestia kwalifikacji moralnych i jakości przywództwa jest rozstrzygająca w życiu publicznym i gospodarczym. Przecież skutki złego rządzenia, niemoralnego i niekompetentnego przywództwa, spadają na barki milionów obywateli, zaś kraj marnotrawi swoje zasoby.

Stopy i święty Graal

Kolejny prezes NBP zmierzy się nie tylko z pozycją poprzednika, od dawna przekraczającą wymiar krajowy, ale też z poglądami, które wpływały na podejmowanie decyzji. Dlatego warto niektóre z nich przytoczyć, zwłaszcza, że miały wpływ zarówno na sytuację gospodarczą Polski, jak też samego banku centralnego.

Dzisiejszy status oblężonej przez polityków twierdzy bank zawdzięcza jednemu z takich poglądów. Politycy poszukiwali ekonomicznego "świętego Graala", który rozwiązałby problem wysokiego bezrobocia i załamującego się podówczas rozwoju gospodarczego. Autorytet banku sprawił, że uwierzono w jego istnienie. Jest nim stopa procentowa, która, coraz niższa, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, miała ożywiać gospodarkę. Doprowadziło to do otwartego konfliktu między bankiem a kolejnymi rządami. Politycy, chcąc uzyskać wpływ na używanie różdżki, przypuszczali kolejne ataki. Skutkiem fałszywej wiary i teorii są regularne próby ograniczenia kompetencji banku albo dopisanie mu, poza obroną złotego przed zepsuciem, kilku zadań z listy rządu.

Dziewiętnastowieczny historyk cywilizacji, Tomasz Buckley, zauważył, że "wojny nie przyniosły takich zniszczeń i nędzy narodom, jak błędne poglądy na ekonomię". Zaliczyć do nich z pewnością można wpływ stóp procentowych na gospodarkę. Jeden z byłych wiceprezesów banku publicznie przyznał, że na daną sytuację gospodarczą stopa procentowa nie ma zasadniczego wpływu. Skutki jej zatwierdzania dają się zauważyć dopiero po wielu miesiącach i to w ograniczonym zakresie. Zatem nie jest to instrument, którym bezpośrednio można oddziaływać na gospodarkę (a i to tylko na pewną jej część). Potwierdzają to doświadczenia Japonii, gdzie stopy procentowe przez długi czas oscylowały w granicach zera, a mimo to w gospodarce panowała stagnacja. Może należy publicznie przyznać, że stopa procentowa tak naprawdę jest instrumentem wysoce ograniczonym w oddziaływaniu? Zrobił to kilka lat temu jeden z prezesów Europejskiego Banku Centralnego, stwierdzając, że na rozwój gospodarczy większy wpływ ma poziom opodatkowania i regulacji, niż stopy procentowe. Uczynił to, odpierając zarzuty polityków europejskich, zarzucających EBC, że wysokie stopy uniemożliwiają krajom UE rozwój gospodarek.

Schładzać, podgrzewać?

W eseju Krzysztofa Dzierżawskiego "Władcy mrówek albo niemiecka lokomotywa" pada jedno z donioślejszych stwierdzeń w literaturze ekonomicznej: "Gospodarka jest fenomenem społecznym, nie fizycznym. Gdyby jednak politycy i ekonomiści przyjęli tę prawdę do wiadomości, musieliby porzucić marzenia o możliwości pozytywnego wpływu na zjawiska gospodarcze". Dobitnie pokazuje to teoria "schładzania" gospodarki, z którą kolejny prezes banku powinien się zapoznać. Oznacza ona, że jest dostępna taka wiedza o procesach zachodzących w gospodarce, która pozwala wyznaczyć administracyjnie dopuszczalny poziom rozwoju. "Schładzanie" oznacza, że sami przedsiębiorcy nie wiedzą, co jest dobre dla ich firm i w jakim tempie powinni je rozwijać.

Nawet gdyby część z nich popełniała błędy, wszyscy w gospodarce mylić się nie mogą. Błędne decyzje są podejmowane na koszt i odpowiedzialność przedsiębiorcy, a nie całej gospodarki czy tym bardziej państwa. Teoria "schładzania" stoi w opozycji do doświadczeń płynących z wolnego rynku i ładu spontanicznego, dostępnych każdemu, kto miał do czynienia z realną gospodarką, a nie wskaźnikami makroekonomicznymi. Jej głoszenie doprowadziło do personalizacji odpowiedzialności za pogarszające się wyniki ekonomiczne w kraju. Uruchomiło niemożliwe do spełnienia oczekiwania działania odwrotnego, czyli "podgrzania" gospodarki. Jako memento dla tej i jej podobnych teorii, niech będą słowa laureata Nagrody Nobla w ekonomii, Jamesa M. Buchanana: "Ekonomista z Chicago uczy się, jak funkcjonuje gospodarka, a nie jak ma być sterowana".

Euro: wiara czy rozsądek

Ze składanych deklaracji o dacie przyjęcia euro w Polsce uczyniono główne kryterium wiarygodności kandydatów na prezesa banku centralnego. Podanie odległej daty albo, co gorsze, uchylanie się od deklaracji, miało dyskwalifikować kandydata wśród części opiniotwórczych środowisk ekonomicznych i gospodarczych.

Od lat bank centralny zajmuje się aktywnym propagowaniem przyjęcia euro w terminie prawie natychmiastowym. Kwestia przyjęcia euro stała się bardziej sprawą dobrego tonu, a nawet wiary, niż rzetelnej oceny. Wiara ta wynika z innego fałszywego poglądu na naturę pieniądza i pochodzenie bogactwa. Chrześcijaństwo i klasyczna ekonomia w tej kwestii są zgodne - źródłem bogactwa jest praca. Bogactwo nie zależy zatem od koloru farby drukarskiej na banknotach będących w obiegu, a od jakości systemu politycznego, gospodarczego, społecznego, który albo umożliwia jego tworzenie, albo je marnotrawi.

Rezygnacja ze złotówki i wejście do strefy euro zależy od wypełnienia kryteriów merytorycznych. Dopiero ich spełnienie pozwala wyznaczyć datę, co jest kwestią wtórną i techniczną, a nie merytoryczną. Kolejny prezes Narodowego Banku Polskiego w kwestii euro powinien być "człowiekiem małej wiary" i zwykłego rozsądku. Samo wyznaczenie daty i tak nie zmieniłoby rzeczywistości.

Bez dylematu

Prezes banku centralnego z chwilą mianowania powinien oddać symboliczną "legitymację partyjną" i reprezentować wszystkich obywateli, a nie grup interesu, z których pierwsze miejsce bez wątpienia zajmuje rząd. Od tej pory stoi na straży wartości złotego i nie może w żaden sposób dopuścić do psucia pieniądza. Tego pieniądza, który jest symbolem ciężkiej pracy milionów współobywateli, nie tylko większej lub mniejszej opłacalności części eksporterów. Do tego zadania należy utrzymanie inflacji na niskim poziomie. Nie można dać się zwieść zapewnieniom części polityków i ekonomistów, że inflacja napędzi rozwój i lokomotywy gospodarki (tu można wymienić nazwy kilku branż, w zależności od upodobań), by ruszyć, czekają tylko na paliwo, którym są pieniądze. Prezes powinien pamiętać z historii, że bank centralny nie jest ramieniem finansowym rządu, a gdy takim się staje, przestaje być bankiem, przeistaczając się w drukarnię i to o najgorszej reputacji.

ANDRZEJ SADOWSKI jest jednym z założycieli i wiceprezydentem Centrum im. Adama Smitha.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 02/2007