Nic wbrew sobie

Kobieta lub kryzys wiary – to z grubsza dwie odpowiedzi, dlaczego o. Jacek Krzysztofowicz porzucił życie wśród dominikanów. Każda zawiera zaledwie część prawdy.

21.01.2013

Czyta się kilka minut

W poniedziałek 14 stycznia media od rana huczą, że zakonnik zrzucił habit, by żyć z kobietą. Przeor gdańskiego klasztoru dominikanów o. Michał Mitka musi kilkadziesiąt razy odmówić reporterom rozmowy na temat Jacka Krzysztofowicza. Nie chodzi o niechęć do dziennikarzy – raczej o niezręczność sytuacji. Jak mówić publicznie o kimś, z kim przez lata żyło się pod dachem jednego klasztoru i jadało przy jednym stole?

Dziennikarka „Gazety Wyborczej” pyta, czy jest zaskoczony.

– Takie rzeczy trudno komentować na gorąco – mówi o. Mitka – A gdyby od pani nagle odszedł mąż, to byłoby dla pani zaskoczenie? No właśnie. Podobnie jest z nami.

ROZPLĄTAĆ ŻYCIE

Krzysztofowicz spędził w zakonie ćwierć wieku. W gdańskim klasztorze przez osiem lat był przeorem. W każde wakacje dbał o religijny wymiar Jarmarku Dominikańskiego. Od lat zafascynowany psychologią, ukończył odpowiednie kursy i szkolenia, by prowadzić poradnictwo i seanse psychoterapeutyczne w przykościelnym Ośrodku Pomocy Psychologicznej.

Dla setek, jeśli nie tysięcy osób, stał się przewodnikiem duchowym – szczególnie dla tych, którzy przychodzili na Msze „ostatniej szansy” w kościele św. Mikołaja, w każdą niedzielę o godz. 21. Na podstawie wygłaszanych w ich trakcie kazań opublikował dwie książki: „10 sposobów na szczęśliwe życie. Dekalog po dorosłemu” i „7 sposobów na rozplątanie życia”.

– Wiesz, jak jest w przeciętnej parafii – tłumaczy Leszek, 40-latek, który „na Krzysztofowicza” chodził przez 10 lat. – Księży z talentem do kazań jest niewielu. Zwykle proboszcz coś tam mamrocze, ludzie w ławkach przysypiają, dumają o niebieskich migdałach, albo zaczynają rozmyślać, co będą w poniedziałek robić w pracy. Z Krzysztofowiczem było inaczej. Miało się poczucie, że on ma coś ważnego do powiedzenia, i że mówi do każdego z zebranych z osobna.

Prawie 50 kazań rocznie – pół tysiąca w ciągu 10 lat. Nie sposób ogarnąć wszystkiego, o czym Krzysztofowicz mówił. Teraz, gdy już wiadomo, że odszedł, wierni przypominają sobie, że nieraz słyszeli rzeczy kontrowersyjne. Niektórzy miewali poczucie, że to była „jakaś jazda po bandzie”, a nawet pachniało herezją. No bo jak można powiedzieć o Abrahamie, który już wyciągnął miecz, by zabić syna, że nie mógł usłyszeć takiego polecenia od Boga i pewnie był to przejaw choroby psychicznej.

Albo stwierdzenie, że niczego nie powinniśmy robić wbrew sobie, bo Bóg chce, abyśmy byli szczęśliwi – a to znaczy, że mamy postępować w zgodzie z naszymi pragnieniami.

Z kazań wynikało, że zagadnienie grzechu też nie jest takie proste. Ten grzeszy, kto łamie zasady wiary w sposób świadomy, z premedytacją. A tak naprawdę, kiedy mamy do czynienia z tak oczywistymi sytuacjami? Np. zdrada małżeńska – czy do końca jesteśmy świadomi tego, co robimy, skoro rzuca nami burza hormonów?

Media wyczuły wyjątkowość o. Krzysztofowicza. W jednym z tabloidów zalecał, by niewierne żony najlepiej nie informowały mężów o zdradzie – to tylko przerzuci na nich niepotrzebnie brzemię. Był w tym pragmatyzm i rodzaj życiowej mądrości. Ale czytelnicy mieli prawo się zastanawiać: jak to się ma do życia chrześcijańskiego, które mówi nie tylko o wierności, ale i uczciwości małżeńskiej?

O. Jacek i na to miał odpowiedź: mamy obowiązek nie kłamać, mówić prawdę, ale to nie znaczy, że musimy mówić wszystko.

BÓG JAKO PUSTKA

W niedzielę, 13 stycznia, gdańscy dominikanie na zakończenie każdych wiadomości parafialnych informują wiernych o odejściu o. Jacka z zakonu i stanu kapłańskiego. Konsternacja.

Do zakrystii przychodzi pani w średnim wieku, wyraźnie rozbita: – I co teraz będzie?!

Nie jest to odosobniona reakcja. Leszek ma w pracy znajomą, która również przychodziła na mszę o godz. 21.: – Od ogłoszenia decyzji Krzysztofowicza wygląda tak, jakby ją ktoś obuchem walnął w głowę. Słuchała tych kazań razem z mężem, który właściwie jest niewierzący, ale dał się namówić na jedno pójście do kościoła i go wciągnęło. Dla niej to była wielka rzecz. Teraz wie, że coś się zmieni, i niekoniecznie na lepsze.

– Można złośliwie mówić, że to takie niedojrzałe, bo powinni wierzyć w Boga, a nie w kapłana – komentuje Marek, 52-latek z Pruszcza Gdańskiego. – Ale prawda jest taka, że wielu ludzi potrzebuje, by ktoś pomagał im rozumieć życie. Krzysztofowicz to robił, nawet te kontrowersyjne wątki w jego kazaniach czemuś służyły. On nie mówił z ambony, że wszystko jest oczywiste. Przeciwnie: mówił o swoich wątpliwościach, a ludzie w jego słowach odnajdowali siebie.

Anna, lat 48: – Wcześniej chodziłam do kościoła, bo to był rytuał. Może zabrzmi to dziwnie, ale dzięki kazaniom Krzysztofowicza zaczęłam przeżywać wiarę. Zrozumiałam, że chrześcijaństwo to zaproszenie do myślenia.

Krzysztofowicz wie, że jego decyzja nie przejdzie bez echa. Nagrywa oświadczenie, zapewnia, że zawsze mówił to, co myślał i czuł – nigdy nie oszukiwał: „Odważyłem się wreszcie, żeby żyć i kochać, przestałem się bać zwyczajnej miłości i ryzyka, które z nią jest związane. Bóg, którego w pewnym momencie swojego życia odkryłem i poznałem, stoi właśnie po stronie tych wartości. Stoi po stronie miłości, życia, po stronie poszukiwania. (...) Wierzę w Boga dorosłości. W Boga, który nie jest ani opiekunem, ani kimś, komu musimy być posłuszni, komu musimy służyć. Wierzę w Boga, którego nie trzeba zaspokajać, a zarazem nie należy się łudzić, że on nam wszystko da. (...) Wierzę w Boga, który stoi po stronie życia i miłości. Zwyczajnego życia i zwyczajnej miłości. I mam takie głębokie poczucie, że się w końcu odważyłem żyć i kochać. Że nareszcie dojrzałem do miłości. Do takiej ludzkiej, normalnej miłości. Do czegoś, jak teraz widzę, czego bardzo się bałem, od czego uciekałem, przed czym się chroniłem w habicie, stając za ołtarzem i nim się odgradzając od świata i ludzi. Już tak więcej nie chcę. Chcę inaczej”.

I jeszcze coś, co trudne jest do przełknięcia dla każdego katolika: „Wszyscy przywykliśmy, że Boga nazywamy miłością, ale w rzeczywistości ten Bóg często w naszym życiu, a tak naprawdę był w moim życiu, jest pustką. I patrzenie w stronę Boga oznacza patrzenie w stronę pustki. Oznacza konieczność odwrócenia się od ludzi, od życia, od miłości. Nie chcę w ten sposób i mam świadomość, że to, co wybieram, na co się otwieram, nie da się pogodzić z życiem duchownym. Dlatego muszę odejść. Chcę odejść”.

ZABIJAM TO ŚMIECHEM

Nikt nie uderza w Krzysztofowicza tak mocno, jak przeor klasztoru dominikanów w Łodzi, o. Paweł Gużyński. Zapytany przez dziennikarkę TVN 24, stwierdza: „Gdyby Jacek Krzysztofowicz więcej stosował myślenia filozoficznego, lepiej znał własną tradycję duchowości – własną, w tym sensie, że był w końcu w zakonie – to by takich rzeczy najzwyczajniej w świecie nie mówił. Tak jak powiedziałem na początku, jest to typowa psychologizacja. On mówi o Panu Bogu tak, jak on Go sobie wyobraża. A to jest największe zagrożenie życia duchowego: sprowadzić Pana Boga do poziomu własnego wyobrażenia. Brak teologii apofatycznej, czyli negatywnej. Tak naprawdę my o Panu Bogu nie jesteśmy w stanie nic powiedzieć. Jak my mówimy np. – tak jak on się posługuje w tym oświadczeniu – »Bóg jest ojcem«, to kiedy używamy tego słowa »Ojciec«, które jest bardzo drogie chrześcijanom, bo w końcu modlimy się »Ojcze nasz«, to musimy bardzo fundamentalnie pamiętać, że to »ojciec«, ten ludzki ojciec, w niczym nie oddaje tego ojca, którym jest Bóg. I on o tym zapomniał, on sobie sprowadził Pana Boga do poziomu własnego ludzkiego wyobrażenia, i to jest jego kłopot. (...) Idzie tutaj o jakość budowania relacji. Jeśli nie potrafię zbudować relacji z Panem Bogiem, to w naturalny sposób, jako uzupełnienie duszy męskiej, pojawi się problem kobiety. To jest przez wszystkie wieki tak oczywiste. Jak ktoś mi po tylu wiekach strzela taką psychologizującą bajeczkę, to ja to śmiechem zabijam”.

O. Gużyński opowiada o sytuacji, jaka wydarzyła się w Warszawie, w klasztorze na Freta. Spotkał tam jednego z młodszych ojców, który niedawno przeżywał ostry kryzys wiary i wyszedł z niego obronną ręką: „Spotkaliśmy się na schodach, wiedząc o całej sprawie Jacka Krzysztofowicza, i w jego oczach wyczytałem jedną informację: »Paweł, on nic nie wie o zabijaniu«, używając tak pewnej parafrazy, wypowiedzi, dialogu filmowego. Ten, który przeszedł pozytywnie ten kryzys, doskonale wie, że to, co mówi Jacek Krzysztofowicz, jest głęboką niewiedzą, głębokim fałszem i błędem. I na to chciałem zwrócić uwagę: są w zakonie bracia, którzy przeżywają trudności, przeżywamy je codziennie, mierzymy się z własną słabością, z własną głupotą, ale większość potrafi rozwiązywać to pozytywnie. Ci, którzy rozwiązują ten problem negatywnie, potem muszą sobie to usprawiedliwić i z takim usprawiedliwieniem mieliśmy do czynienia, z próbą takiego usprawiedliwienia”.

PEJZAŻ PO JACKU

Jednak w przypadku Krzysztofowicza tak ostra ocena nie wydaje się do końca uczciwa. Jego znajomi są przekonani, że to nie kobieta jest sednem sprawy, lecz ewolucja światopoglądowa, która rozpoczęła się w nim od momentu fascynacji psychologią.

– Warto podkreślić, że szczególną formą psychologii – mówi Kazimierz. – On się specjalizował w ustawieniach rodzinnych Hellingera i hipnozie ericksonowskiej. To są metody, które wielu profesjonalnych psychologów uważa za szamanizm. Bert Hellinger sam był zakonnikiem, i opuścił swoją wspólnotę po 25 latach. Doprowadziły go do tego koncepcje, które wymyślił. Stał się osobą świecką, związał się z kobietą – zresztą też zakonnicą. Mówiliśmy Jackowi, że to szamanizm, żeby uważał. Niemieckie Towarzystwo Psychologiczne zwalcza metodę Hellingera, uważa, że opiera się na psychomanipulacji i grozi trudnymi do przewidzenia konsekwencjami. Jacek odpowiadał, że nie widzi problemu. Metoda jest skuteczna psychoterapeutycznie i tylko to go interesuje.

Gdańscy dominikanie starają się opanować sytuację po odejściu Krzysztofowicza. Msze niedzielne o godz. 21 będą utrzymane.

– Kazania będzie głosił ktoś inny, i tyle – mówi jeden z zakonników. – Nie będzie to żadna kontynuacja ani naśladownictwo Jacka. Życie idzie swoją drogą.

Krzysztofowicz odmawia rozmów na temat swojej przyszłości, tylko najbliższym zdradził, kim jest jego wybranka. W środę 16 stycznia zabrał swoje rzeczy z klasztornego pokoju w Gdańsku i wyjechał do innego miasta. 


ROMAN DASZCZYŃSKI jest redaktorem „Gazety Wyborczej Trójmiasto”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2013