Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Przy urnach, jak to w listopadzie („liście szit szit”, wedle trafnej obserwacji wielkiego księcia Konstantego), kolejne czytanie – po narodowym czytaniu „Trylogii”, tylko że z mniejszym rozmachem. Oblaliśmy.
Mnie akurat do urny nie dopuszczono z przyczyn proceduralnych, więc sobie nie poczytałem (zarezerwowane jeno dla permanentnie zameldowanej śmietanki, co ze względu na lokalność szczebla rozumiem), ale wiele rodaczek i rodaków miało okazję, i owszem, nawet, nawet. Co z tego wynikło? Nie wiadomo. Czyli wiadomo. Państwowa Komisja Wyborcza, niestety, nie jest w stanie pomóc, więc każdy wyciąga wnioski z urny na własną rękę. Nie są budujące. Ręce opadają. Nikt nic nie wie. Wniosek: trzynastego grudnia, tradycyjnie, spotkamy się na ulicy, aby się policzyć. Logiczne? Niezbyt, ale co tam, najwyżej się nieśmiało nawoła do rozejścia, gdy coś zacznie płonąć (tęcza?).
Dobrze byłoby nauczyć się czytać ze zrozumieniem, wyborcy, dobrze byłoby nauczyć się sprawnie liczyć, sędziowie z PKW, oraz członkowie komisji odwalający pańszczyznę. Państwo w rozkładzie na głosy. Jako się rzekło, mój akurat głos nie wziął udziału w polifonii, ale i tak miałem go oddać na kogoś, kto przegra, więc cóż to za różnica, jak śpiewa Morrissey (o ile nie przerwie koncertu, obrażony). Co się zmieni po nieudanym listopadowym czytaniu wyborczych książeczek? Aż strach pomyśleć, że zmieni się to, co zwykle, czyli...
Może ułatwić procedury? Biały kamyk, czarny kamyk i szlus. Trzymając w ręku kamyk zielony patrzeć, jak wszystko zostaje w tyle... Liście, urny, wielki książę.