Nasze dane, nasze życie

Można się obawiać, że pod pretekstem zwalczania korupcji Centralne Biuro Antykorupcyjne będzie tworzyć nieograniczone zbiory danych na różne, nie tylko antykorupcyjne, okoliczności.

24.07.2006

Czyta się kilka minut

ANNA MATEJA: - 24 lipca wchodzi w życie ustawa o Centralnym Biurze Antykorupcyjnym, pozwalająca nowej instytucji zbierać właściwie wszystkie hipotetycznie potrzebne jej informacje o obywatelach - bez ich wiedzy. Dane te będą mogły być gromadzone i przetwarzane poza kontrolą sądową. Czy już powinniśmy protestować, czy raczej zaufać władzy, że może jednak nie wykorzysta tak szerokich kompetencji, by nam szkodzić?

EWA KULESZA: - Jeżeli CBA może zbierać nasze dane i w banku, i w pracy, i w firmie ubezpieczeniowej, to będzie niebezpieczne, bo nie ma możliwości obrony przed taką inwigilacją. Ustawa nie gwarantuje też obywatelom prawa dowiedzenia się, że informacje o nich były zbierane, nawet jeśli podejrzenia wobec nich się nie potwierdzą. Przeraża i zakres kontroli, jaką mogą prowadzić funkcjonariusze CBA, i to, że działalność Biura będzie przebiegać poza jakąkolwiek kontrolą - tak więc prawa obywateli wynikające z Konstytucji i ustawy o ochronie danych osobowych nie będą gwarantowane.

Tymczasem prawo do kontrolowania instytucji publicznych to europejski standard, m.in. układy z Schengen wymagają, by wszystkie instytucje policyjne i quasi--policyjne, jeżeli tylko postępowanie nie musi być prowadzone w tajemnicy, gwarantowały obywatelom prawo do ochrony danych osobowych, a przede wszystkim do kontroli tego, co i jak było zbierane. Zwracał też na to uwagę Trybunał Konstytucyjny stwierdzając, że ze względu na interes publiczny pewne instytucje, np. policja czy służby specjalne, mogą zbierać dane na potrzeby postępowania bez wiedzy i zgody obywatela. Jeżeli jednak dane okażą się nieprzydatne albo nie dotyczą kontrolowanej osoby, powinny być osobie inwigilowanej udostępnione. Takiego mechanizmu w ustawie o CBA nie ma. Nie zgodzono się nawet na to, by GIODO, tak jak to się dzieje w przypadku policji, miał prawo kontroli zbiorów i zabezpieczeń CBA.

Państwo wie lepiej

Ustawa pozwala też zbierać szczegółowe informacje o kandydatach do służby w CBA. W kwestionariuszu trzeba m.in. zeznać, czy było się za granicą i w jakim celu, czy było się indagowanym przez tamtejsze władze, czy utrzymuje się kontakty z cudzoziemcami lub Polakami przebywającymi za granicą...

- Jak w kwestionariuszu, który wypełniało się w PRL-u składając podanie o paszport!

- Trzeba też podać dane osobowe członków rodziny (w tym konkubenta), rodziców, rodzeństwa i dzieci. Także w ich przypadku opisać kontakty z zagranicą i cudzoziemcami. Biorąc pod uwagę kompetencje CBA, takie prześwietlanie pracowników można jakoś uzasadnić. Nie przypuszczam jednak, by tak głęboka ingerencja w prywatność kandydatów przesądziła o uczciwości wykonywania przez nich obowiązków czy niezależności sądów, gdyby ich zwierzchnicy naruszali standardy działania.

Ani cel, ani zakres działania CBA nie są klarowne (podobnie jak sama definicja korupcji), można się więc obawiać, że pod pretekstem zwalczania korupcji CBA będzie tworzyć nieograniczone zbiory danych na różne, nie tylko antykorupcyjne, okoliczności.

- Jakie podejście państwa do obywatela przejawia się w takich rozwiązaniach ustawodawcy?

- To utrwalanie przewagi państwa nad obywatelem. W demokratycznym państwie prawa, jeżeli policji czy służbom specjalnym przyznaje się prawo zbierania informacji o obywatelu bez jego wiedzy i zgody, zapewnia się mu obronę przed bezprawiem np. w postaci kontroli sądowej. W ustawie o CBA takich gwarancji nie ma.

Mam wrażenie, że wracamy do filozofii państwa, które chce podejmować decyzje we wszystkich sprawach dotyczących obywateli, bo "wie lepiej", co dla obywatela najlepsze. Dlatego nie widzi powodu, by gwarantować mu jakiekolwiek środki obrony. Takie myślenie dostrzegam też w nowej ustawie o Instytucie Pamięci Narodowej - pod pretekstem interesu ogólnospołecznego wyposaża się funkcjonariuszy IPN w ogromne kompetencje. A przecież znamy z historii czasy, kiedy w imię "nauki" czy "interesu państwa" dopuszczano się najcięższych zbrodni! Zgadzam się, że niektóre instytucje nie działają w Polsce tak jak trzeba, ale to nie znaczy, że trzeba tworzyć jakieś superinstytucje inwigilujące obywateli. Do znudzenia powinno się przypominać niepopularny w tej chwili wśród polityków pogląd, że demokracja polega na szanowaniu woli obywateli.

- Czy jeśli np. pracodawca zażąda odcisków palców, linii papilarnych, kodu DNA albo wprowadzi urządzenia identyfikujące pracowników przez tęczówkę oka czy układ krwionośny, możemy odmówić, tłumacząc, że to inwigilacja w miejscu pracy?

- Co pracodawca może o nas wiedzieć, mówi kodeks pracy. Ustawodawca powinien jednak zdecydować, czy i jakie dodatkowe dane, np. genetyczne, można zbierać korzystając z nowych technologii. Zdrowy rozsądek podpowiada, by niektóre można było zbierać, i to wykorzystując nowe techniki, np. odciski palców. Trudno obrażać się na postęp techniki, jednak każde ich wykorzystanie powinno znaleźć formy prawne.

Zdarza się jednak, że pracodawcy korzystają z ustawy o ochronie danych osobowych nie tyle po to, by dowiedzieć się o pracownikach jak najwięcej, ile by "wyczyścić" teczki osobowe z niewygodnych dokumentów. Jeszcze parę lat temu podczas spotkań z prokuratorami najczęściej pytano, czy można usunąć świadectwa ukończenia Wieczorowego Uniwersytetu Marksizmu--Leninizmu. Niedawno podobne pytanie przyszło z policji. Powoływano się na kazus policjantki, w sprawie której wydałam decyzję nakazującą usunięcie z akt osobowych danych o skazaniu jej brata, ponieważ nawet w przepisach obowiązujących w czasie zbierania tych informacji nie było do tego podstaw prawnych. I ten jednostkowy przypadek - decyzja i wyrok NSA podtrzymujący decyzję GIODO - posłużył jako pretekst do czyszczenia akt. Tymczasem ustawa nie daje podstaw do usuwania dokumentów gromadzonych na podstawie obowiązujących niegdyś przepisów.

Wszystko dostępne

- "Pani wpadła na pomysł, żeby najnowszą historię Polski, problem UB, agentów, totalitaryzmu rozwiązać przy pomocy ustawy o ochronie danych osobowych" - szydził Jan Maria Rokita, gdy w lutym 2005 r. skrytykowała Pani IPN za nieprzestrzeganie prawa, co przyczyniło się do opublikowania w internecie tzw. listy Wildsteina. Poglądy PiS na tę sprawę są podobne. Z czego wynika ta nonszalancja wobec danych osobowych i naszej prywatności?

- Nie znam żadnego kraju w Europie (dotyczy to także dziesiątki państw, które wchodziły z nami do UE), gdzie z takim lekceważeniem traktowano by ustawodawstwo z zakresu ochrony danych i generalnie - prawo. Ustawa podobna do naszej o IPN obowiązuje w Niemczech i na Węgrzech, tyle że tam podchodzi się do prawa z szacunkiem: dokumenty są zabezpieczone perfekcyjnie, z uwzględnieniem przepisów o ochronie danych osobowych, wydawane do badań na podstawie indywidualnych decyzji, po przeanalizowaniu wszystkich argumentów "za" i "przeciw", przy uwzględnieniu woli osób pokrzywdzonych. To przecież są archiwa szczególne, zawierające m.in. dokumenty dotyczące prywatności osób, które były ofiarami komunistycznego państwa.

Obowiązująca jeszcze ustawa o IPN gwarantuje pokrzywdzonym prawo do wiedzy o zawartości archiwum i do decyzji, czy ją udostępniać. Co z tym prawem się robi? W książce Marka Lasoty "Donos na Wojtyłę" nie ma słowa o tym, że Papież wiedział o badaniach na swój temat, że otrzymał status pokrzywdzonego. W efekcie w tak zeświecczonym państwie jak Niemcy bardziej szanuje się prawa Benedykta XVI, który jako pokrzywdzony dostał teczkę, niż w Polsce prawa Jana Pawła II, którego, jak przypuszczam, nawet nie poinformowano - bo nie ma o tym wzmianki w książce - o badaniach nad inwigilacją jego osoby w PRL.

- Papież nie żyje od ponad roku. Czy historycy i dziennikarze mają teraz pytać o zgodę np. Kościół?

- Badania Lasoty były prowadzone od pięciu lat, więc można było zapytać Jego lub upoważnioną przez Niego osobę. Z szacunku dla prawa i Osoby. U nas wciąż wystarczy wypisać rewers, by otrzymać wszystko.

- Przez redakcję "TP" przewijało się mnóstwo osób, nie tylko redaktorzy pisma czy pracownicy wydawnictwa. Wielu z nich ma najprawdopodobniej teczki. Czy mamy pytać teraz kilkaset osób o zgodę na przeczytanie ich teczek, by poznać stopień inwigilacji własnego środowiska?

- Rozumiem, że taki wymóg traktuje się jako zbyt duży wysiłek biurokratyczny. Dlaczego jednak można go podjąć w Niemczech, a w Polsce nie? Nigdzie nie słychać skargi, że to uniemożliwia prowadzenie badań naukowych; ważne jest, że pozwala się w ten sposób zachować godność osobom kiedyś krzywdzonym przez państwo komunistyczne. W państwie demokratycznym, potępiając zbieranie przez policję polityczną informacji o np. intymnych sprawach obywateli, pozwalamy, by grzebał w nich, w imię interesu publicznego, historyk czy dziennikarz. Ustawa o IPN pozwala zanonimizować akta albo zastrzec je przez osobę pokrzywdzoną na 90 lat. Przede wszystkim jednak ta osoba musi mieć szansę wypowiedzenia się na temat swojej teczki. To ona w swoim sumieniu ma zdecydować, czy upubliczni nazwiska donosicieli, czy też wyjdzie z takiego założenia, jak jeden z autorów listów do GIODO: "Nieszczęściem osób, które na mnie donosiły, jest to, że znalazły się w kręgu moich znajomych, bo natychmiast znajdowały się w kręgu zainteresowania policji politycznej". W przypadku tego człowieka - prominentnego działacza podziemia - donoszenie na niego wymuszono szantażem. Zdecydował więc, że nazwisk tych osób nie ogłosi.

Jak tylko zostanie uchwalona nowa ustawa o IPN, dotychczasowa dyskusja o lustracji stanie się bezprzedmiotowa: zostanie zlikwidowany urząd Rzecznika Interesu Publicznego, deklaracje lustracyjne i sąd lustracyjny, zaświadczenia IPN będą publikowane, teczki osób podlegających ustawie staną się jawne, dziennikarze i naukowcy będą mieli dostęp do archiwów IPN itd. Wszystko będzie dostępne. Ale gdzie w tym wszystkim prawo do prywatności, do decydowania o sobie, a zwłaszcza prawa osób pokrzywdzonych?

Cała wiedza o kliencie

- IPN wie, jacy byliśmy, tym zaś, jacy jesteśmy, interesują się przede wszystkim firmy telekomunikacyjne i telemarketingowe. W tym drugim przypadku wydaje się to konieczne dla zapewnienia swobody rozwoju gospodarczego.

- Nie jestem pewna tej konieczności, tym bardziej że gdyby nie ograniczenia, jakie na szczęście pojawiły się w prawie telekomunikacyjnym, to np. operatorzy telefonii komórkowych bez oporów zbieraliby stosy nieadekwatnych do celu działalności informacji o klientach.

- PZU, gdy nakazano mu usunięcie niepotrzebnie skopiowanych stron dowodu osobistego, narzekał, że koszty tego będą niebotyczne, bo jest tego tak dużo.

- Bo też firmom wydawało się, że dla zabezpieczenia swoich interesów powinny wiedzieć o kliencie jak najwięcej. Na początku działalności zetknęłam się z formularzem, który mówił o tym, że za zgodą klienta można zbierać dane o jego zdrowiu "od wszystkich lekarzy, którzy go leczyli lub badali, a także od osób trzecich", a więc także od sąsiadów czy pracodawcy! Kwestionujemy też przekazywanie firmom ubezpieczeniowym przez zakłady opieki zdrowotnej kopii całości dokumentów dotyczących osoby, bez jakichkolwiek ograniczeń czasowych. Firmy mogą prowadzić badania lekarskie, jeżeli jednak korzystają z dokumentacji medycznej, powinny mieć zgodę ubezpieczającego się do korzystania z dokumentacji, a akta mają dotyczyć określonego przepisami czasu, a nie całości.

Dane stają się coraz cenniejszym dobrem, nie powinniśmy więc pozwalać na bezpodstawne zbieranie o nas informacji. Przecież za niedawnym wyciekiem danych z ZUS prawdopodobnie nie stoi np. awaria świetnego systemu komputerowego, ale człowiek, który wie, jak dużo za takie dossier może zapłacić Otwarty Fundusz Emerytalny.

Numer zamiast nazwiska

- Jak długo urzędnicy będą powoływać się na ustawę o ochronie danych osobowych, by nie udzielać odpowiedzi na pytania?

- Coś się już zmieniło. Na początku mojej działalności Ministerstwo Sprawiedliwości odmówiło pod tym pretekstem podania imion i nazwisk prezesów sądów - teraz trudno to sobie w ogóle wyobrazić. By jednak ustawa mogła funkcjonować, musi być precyzyjna. Lata minęły, nim sąd, wydając wyroki, zinterpretował przepisy ustawy o ochronie danych osobowych. I teraz jednak nie brakuje sytuacji, kiedy ustawa nie stwierdza jednoznacznie, co wolno, a czego nie wolno zbierać.

Czasem jest także źle interpretowana. Kiedy w czerwcu 1998 r. zamordowano gen. Marka Papałę, a do zabójstwa doszło pod blokiem, w którym mieszkał, i pojawiły się podejrzenia, że mordercom ułatwiła jego identyfikację wywieszona na klatce lista lokatorów, pytano mnie, czy na pewno trzeba być w ten sposób identyfikowanym. Otóż nie trzeba - przepis o obowiązku wywieszania list lokatorów uchylono w 1990 r. i wywieszanie nazwisk zależy od zgody lokatorów. W efekcie nazwiska zastąpione zostały przez numery mieszkań i niemal od razu pojawiły się pretensje, że to "ustawa o danych" utrudnia znalezienie właściwej osoby.

- Czy współczesne zagrożenia, np. terroryzm, spowodują, że będziemy się musieli zgodzić na zbieranie dodatkowych o nas informacji?

- Zapewne tak, ale w każdym cywilizowanym państwie, jeżeli instytucjom publicznym zezwala się na zbieranie informacji, np. w związku z walką z terroryzmem, jednocześnie tworzy się mechanizmy ochrony obywatela, choćby w postaci kontroli sądowej czy niezależnych organów, takich jak GIODO. W Polsce ciągle trudno przekonać instytucje publiczne, że udzielanie informacji obywatelom jest znakiem przyjęcia zasad państwa demokratycznego: obywatel ma prawo kontrolowania i korygowania informacji o sobie. Ten opór przed poddaniem się kontroli to pozostałość myślenia kategoriami państwa policyjnego. Co przerażające, taki sposób myślenia prezentują także ludzie na tyle młodzi, że państwa policyjnego nie mogą pamiętać.

EWA KULESZA jest doktorem nauk prawnych. W trakcie pracy na Uniwersytecie Łódzkim wyspecjalizowała się w prawie socjalnym i polityce społecznej. Była pierwszym po uchwaleniu w 1997 r. ustawy o ochronie danych osobowych Generalnym Inspektorem Ochrony Danych Osobowych i pełniła tę funkcję przez dwie kadencje, w latach 1998-2006. W lipcu na stanowisko GIODO Sejm wybrał Michała Serzyckiego, rekomendowanego przez PiS prawnika.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2006