Istota Instytutu

Parlament wybrał Janusza Kurtykę na stanowisko prezesa Instytutu Pamięci Narodowej, kończąc tym samym procedurę rozpoczętą jeszcze w marcu, gdy Kolegium IPN odrzuciło dwóch pierwszych kandydatów. Wcześniejsze wątpliwości dotyczące Kurtyki zostały więc rozstrzygnięte: wolno przyjąć, że większość parlamentarna uznała, iż albo zarzuty kierowane pod jego adresem są nieprawdziwe, albo że są nieistotne. Tak czy tak, mamy przełożonego niezwykle ważnej instytucji życia publicznego.

01.01.2006

Czyta się kilka minut

Janusz Kurtyka i Leon Kieres /
Janusz Kurtyka i Leon Kieres /

Jaki będzie nowy szef IPN - okaże się w praktyce. Ponieważ jednak to już druga prezesura w Instytucie, warto pokazać wymagania stojące przed Kurtyką na tle sylwetki prezesa odchodzącego - bo o nim wiemy przecież sporo. Prezes Instytutu Pamięci Narodowej musi być człowiekiem osobistej uczciwości i odwagi - tak jak prof. Leon Kieres. I musi być człowiekiem twardym: wiedzieć, czego chce, nie hamletyzować, gdy już raz podejmie decyzję - inaczej niż prof. Kieres.

Prezes i doradcy

Odchodzący prezes wykazał się uczciwością i odwagą w sprawie Jedwabnego, kiedy trzeba się było przeciwstawić całym pokładom niechęci do naruszania narodowego stereotypu głoszącego, że w czasie ostatniej wojny czynny antysemityzm był na absolutnym marginesie. Tak niestety nie było, a casus Jedwabnego nie jest przecież jedynym, który tego dowodzi. Leon Kieres potrafił się samemu zmierzyć z tą okrutną prawdą, bo i dla niego to było zaskoczenie, a następnie potrafił się oprzeć ogromnej presji społecznej na rozmycie odpowiedzialności za Jedwabne. Chwała mu za to.

W sprawach bliżej związanych z naszymi czasami, a więc tych dotyczących agentury służb specjalnych PRL, prezes Kieres bywał chwiejny, jak gdyby sam nie miał w tych kwestiach mocnych przekonań. Wygląda na to, że Profesor uległ presji części swoich współpracowników, by w nagłym trybie ujawnić nazwisko agenta “Hejnała" działającego w otoczeniu Jana Pawła II. Pisząc to, nie występuję w obronie o. Konrada Hejmy, którego wyjaśnienia były żenujące, zaś obciążające go dokumenty - mocne. Zresztą ujawnienie tego agenta wywołało dyskusję na bardzo poważny temat: uwikłania polskiego kleru we współpracę ze służbami specjalnymi PRL. Choć - jak widać - płynęły z tego ujawnienia jakieś pożytki, niemniej nie występowała sytuacja wyższej konieczności, każąca prezesowi IPN działać “na skróty", a tak właśnie prezes postąpił.

Z kolei w sprawie nadania Lechowi Wałęsie statusu pokrzywdzonego wydaje się, że Profesor uległ innym doradcom. Przypomnijmy jego słowa sprzed decyzji dyrektora gdańskiego IPN: “W swoim sumieniu decyzję już podjąłem. Lech Wałęsa to największy polski bohater. Powinniśmy być z niego dumni, a nie pozwalać na jego opluwanie" (“Gazeta Wyborcza", 26 sierpnia 2005 r.). Wynika z tych słów ni mniej, ni więcej tyle, że decyzja w sprawie Wałęsy nie ma być oparta na analizie dokumentów, tylko na samej historycznej roli byłego prezydenta, której, rzecz jasna, udowadniać nie trzeba. I znowu: nie kwestionuję decyzji o nadaniu Wałęsie statusu pokrzywdzonego, tylko sposób rozumowania, wedle którego zasługi dla Polski zamykają dyskusję o osobach podejrzanych - słusznie lub niesłusznie - o współpracę z UB czy SB. To rozumowanie stoi bowiem w poprzek całej logiki Instytutu, powołanego wszak do badania archiwów po służbach specjalnych i do orzekania w trybie administracyjnym o przyznaniu wnioskodawcy statusu pokrzywdzonego lub o odmowie przyznania statusu (co jest równoznaczne z uznaniem, że wnioskodawca był współpracownikiem lub pracownikiem rzeczonych służb).

Dlaczego piszę, że Profesor uległ presji doradców? Bo bronił obu decyzji nieprzekonująco: nerwowo i powtarzając do znudzenia, że to jego decyzje, za które bierze odpowiedzialność, a także, jak wielka jest ta odpowiedzialność. Myślę, że Leon Kieres, człowiek zacny, pogubił się pod koniec swojej kadencji. Niech to będzie memento dla jego następcy.

Czy rak to ryba?

Ale to kwestia stylu. Co zaś do meritum, prawie wszystko zależy od ustawodawcy. Można zachować obecną dwutorowość lustracji (z jednej strony lustracja z urzędu, m.in. dla polityków i dla adwokatów, prowadzona przez Sąd Lustracyjny, z drugiej strony - nadawanie statusu pokrzywdzonego przez IPN) albo można oddać oba obszary w ręce IPN i dołożyć nadzór sądowy. Można dopuścić do archiwów w celach badawczo-publicystycznych tylko historyków, można zezwolić na dostęp dziennikarzy (obecny przepis nie jest jednoznaczny) albo wręcz wszystkich. Można utrzymać wąski katalog osób poddanych obligatoryjnej lustracji, można ten katalog poszerzyć: trochę lub znacznie. Można wyposażyć prezesa IPN w prawo szybkiej reakcji na “dziką lustrację", czyli ogłaszanie kogoś agentem na podstawie sobie wiadomej wiedzy, a bez dokumentów (czego nie należy mylić z ogłaszaniem list agentów ułożonych na podstawie informacji udzielonych “pokrzywdzonym" przez IPN).

Trzeba wykonać wyrok Trybunału Konstytucyjnego kwestionujący uprzywilejowanie “pokrzywdzonych" kosztem pozostałych w dziedzinie dostępu każdego do jego własnych akt. I doprowadzić do uzgodnienia ze sobą przepisów trzech ustaw: lustracyjnej, o IPN i o ochronie danych osobowych - w taki sposób, aby wilk był syty i owca cała. Obecnie bowiem ustawa o ochronie danych osobowych (a przynajmniej jej stosowanie przez Ewę Kuleszę, Generalnego Inspektora Ochrony Danych Osobowych) paraliżuje pracę historyków, zaś orzecznictwo Sądu Lustracyjnego stoi w sprzeczności z ustaleniami IPN.

Pouczający jest tu zwłaszcza przypadek Mariana Jurczyka. Wedle dokumentów Instytutu, których prawdziwości nie kwestionuje sam Jurczyk, historyczny lider “Solidarności" w Szczecinie był agentem, zaś wedle ostatecznego orzeczenia Sądu Lustracyjnego Jurczyk agentem nie był (ściśle biorąc, nie jest kłamcą lustracyjnym, ale na zdrowy rozum to to samo). Trochę to przypomina stary dowcip, że “w rozumieniu ustawy rak jest rybą", i nie jest to sytuacja zdrowa dla tzw. publicznej moralności, bo wymaga ona istnienia jasnych kryteriów w tak - było nie było - istotnej moralnie kwestii.

Wątpliwe wątpliwości

Nowy prezes ma w tych sprawach poglądy: generalnie opowiada się za usprawnieniem i poszerzeniem działalności Instytutu. Ale to nie Janusz Kurtyka będzie o tym decydował. On ma tylko rzetelnie wykonywać ustawy, a żeby móc je wykonywać - musi panować nad podległą sobie instytucją. W tym kontekście powracają pytania o krakowski oddział IPN i zarzuty, że Kurtyka sobie tam nie radził. Odpowiedzi na te pytania nie są jednak tak oczywiste, jakby wynikało z tonu dominującego w prasowych komentarzach.

Po pierwsze, sprawa Przewoźnika: Kurtyka nie miał żadnego interesu w tym, żeby upowszechniać w prasie notatkę kaprala Kosiby. Czy to zrobił, czy nie - nie wiem. Wiadomo jednak ponad wszelką wątpliwość, że gdyby Kurtyka chciał wyeliminować Andrzeja Przewoźnika z walki o fotel prezesa, to wiedząc o tej notatce, powinien był tylko spokojnie czekać, aż sprawa dotrze przed oblicze Kolegium IPN, które z mocy prawa musiało wyeliminować Przewoźnika. Twierdzenie, że bez informacji w “Rzeczpospolitej" członkowie Kolegium zdyskwalifikowaliby tę notatkę jako niebędącą dokumentem IPN, a skoro ukazała się na łamach prasy, nie mogli tego zrobić (Wojciech Czuchnowski, “Gazeta Wyborcza", 23 grudnia 2005 r.), obraża inteligencję tych ludzi. Jednym słowem, sprawa jest dęta.

Po drugie, sprawa Fijaka: Zbigniew Fijak jest czynnym politykiem i z tego powodu jego udział w zespole badawczym prof. Tomasza Gąsowskiego (studiującego na podstawie archiwów IPN inwigilację środowisk opozycyjnych Krakowa w latach 70. i 80.) był pewnym nadużyciem, nawet jeśli formalnie wszystko przebiegało lege artis. Politykom w pewnych sprawach powinno być “wolno mniej", dlatego że tak w ogóle jest im “wolno więcej". Janusz Kurtyka jako dyrektor oddziału powinien był to wymóc na bliskim sobie ideowo środowisku, a jeśli nie potrafił wymóc, to powinien przynajmniej wyrazić na ten temat swoją opinię, zamiast zasłaniać się przepisami.

Po trzecie, sprawa Kurii. W Krakowie mówi się “na mieście", że tutejszy oddział IPN uzgadniał kierunki prac badawczych w archiwach z krakowską Kurią Metropolitalną. Jeśli tak było, to oczywiście duży błąd.

Jak widać, pewne wątpliwości co do politycznych uwikłań nowego prezesa pozostają. Ale czy jest w ogóle możliwy wybór prezesa nieuwikłanego politycznie? Nie ostały się natomiast - moim zdaniem - zarzuty co do uczciwości Janusza Kurtyki. W sumie rokuje to nie najgorzej.

Oczywiście, inny będzie pogląd wszystkich tych, którzy postrzegają IPN jako wcielenie zła. Ci chcieliby widzieć na stanowisku prezesa zdeklarowanego przeciwnika lustracji. To jednak jest nie tylko politycznie niemożliwe, ale też kłóciłoby się z duchem tej instytucji: ona ma służyć badaniu historii PRL w oparciu o archiwa przejęte po służbach specjalnych.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 01/2006