Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W pogrzebie Prymasa, w 1981 r., uczestniczyło może nawet 500 tys. osób. Teraz Watykan wyznaczył datę beatyfikacji, która z racji pandemii wykluczyła udział tłumów. Obliczono, że przed Świątynią Opatrzności zgromadziło się ok. 5-6 tys. osób, wiele spoza Warszawy (kard. Nycz, gospodarz uroczystości, prosił zresztą, żeby ze względu na pandemię uczestniczyć w beatyfikacji zdalnie). Wewnątrz świątyni koncelebrowało ok. 650 księży i 130 biskupów. Dzięki chórowi i orkiestrze trzygodzinna liturgia olśniewała wspaniałością. I niewątpliwie, gdyby beatyfikacja się odbywała, jak pogrzeb, na placu Piłsudskiego (wtedy plac Wolności), uczestników byłoby znacznie więcej, ale czy aż tylu, że mogliby – jak wtedy – wypełnić całą ogromną przestrzeń placu?
Czy mówiąc o nadejściu nowych czasów Prymas przeczuwał nadejście epoki szybko postępującej sekularyzacji, o której daremnie marzyły władze PRL i przed którą on sam starał się Polskę chronić? Dziś sytuacja w Polsce zdaje się coraz bardziej przybliżać do klasycznych przejawów sekularyzacji, polegającej na oddzieleniu sfery świeckiej od religijnych instytucji i norm, na zaniku wierzeń i praktyk religijnych oraz na marginalizacji religii przez jej przesunięcie do sfery prywatnej. Pamiętamy wysiłki władz PRL, żeby to osiągnąć: usunięcie lekcji religii ze szkół, likwidację Caritasu, ograniczanie tras procesji Bożego Ciała, organizowanie konkurencyjnych z kościelnymi obchodów milenijnych, „aresztowanie” pielgrzymującego obrazu Matki Boskiej, szykanowanie duszpasterzy itp. Pamiętamy też, że skutek tych wysiłków był odwrotny. Prymas mistrzowsko mobilizował naród wokół Jasnej Góry, będącej sanktuarium religijnym i narodowym, gdzie niegdyś gromadzili się Polacy ze wszystkich zaborów. Jego pozycja była tak mocna, że bezradne władze musiały go uwięzić, a kiedy był potrzebny – oswobodzić.
Po ustrojowej transformacji faktycznie nadeszły nowe czasy. Choć niektórzy biskupi widzieli w tym „demokratyczny totalitaryzm”, zaczęliśmy się upominać o wyznaniową neutralność państwa i prawa mniejszości – ateistów i niepraktykujących katolików. Społeczna akceptacja dla angażowania się Kościoła w sprawy państwa spadała błyskawicznie. Według badań CBOS z 90 proc. w 1989 spadła do 38 proc. w 1993 r. Masowy katolicyzm i traktowanie go jako komponenty narodowej tożsamości odchodziły do historii (pisze o tym w książce „Spokojna rewolucja” kanadyjska socjolożka Geneviève Zubrzycki, porównując doświadczenia polskie z doświadczeniami Québecu; w tym numerze publikujemy rozmowę z nią Piotra Sikory).
Geneviève Zubrzycki analizuje laicyzację, badając znaczenia religii w ochronie tożsamości narodowej. To ważne, ale już dobre kilka lat temu kanadyjska teolożka z Uniwersytetu w Montrealu Solange Lefebvre zwróciła mi uwagę na jeszcze jeden element kanadyjskiego doświadczenia „spokojnej rewolucji”. Otóż religia katolicka odgrywała tam ważną rolę w sferze życia duchowego. Domeną Kościoła było kierownictwo duchowe: od spotkania wiernych z kapłanem w konfesjonale, po wtajemniczenie w różne szkoły duchowości. Tu także nastąpiła rewolucja. Misję pełnioną przez Kościół przejęli psychologowie. Już nie spowiednik, a psychoterapeuta stał się poszukiwanym powiernikiem i kierownikiem duchowym.
Sekularyzacja nie powinna chrześcijan przerażać, bo każdy czas jest dla chrześcijaństwa dobry. U progu tego nowego mamy dwoje patronów: skutecznego w wielkich narodowych działaniach Prymasa i (przypadkowo, bo połączenie beatyfikacji obojga początkowo nie było zamierzone) znaną nielicznym, niewidomą zakonnicę ze skromnym dziełem Lasek, służącym niewidzącym fizycznie i duchowo ludziom. ©℗