Naród partyzantów kontra klątwa Majów

Rendez-vous z urną odbyte. Jakże brakowało rubryki: żaden z powyższych. Żaden z powyższych - to brakujące hasło ostatnich tygodni.

22.06.2010

Czyta się kilka minut

Szokujący rozziew między wynikami sondażowymi a prawdziwymi preferencjami Polaków zepchnął w cień dość żałosny poziom tzw. kampanii. Czym tłumaczyć fakt, że ludzie ankietowani jako ankietowani podają inne rozwiązanie łamigłówki niż ci sami ludzie wybierający jako wyborcy? Specyficznym poczuciem humoru? Możliwe, ale zacznijmy od czegoś najbardziej podstawowego.

Czy ankietowani lubią ankieterów, czy nie lubią? Niby na dwoje babka wróżyła, ale jednak przypuszczam, że raczej lubią, niż nie lubią. Dlaczego? Po pierwsze: najprawdopodobniej dlatego, że Polacy generalnie strasznie się lubią. Po drugie: z pewnością powszechnie lubianym polskim prezydentem wybranym w pierwszej turze został swego czasu człowiek, który deklarował, że "ludzi trzeba lubić". Więc lubią, lubią, lubią.

Dobrze: więc jeśli ankieterów lubią, to dlaczego ankietowani okłamują? Dlaczego stawiają na ankieterach krzyżyk? Z uprzejmości? Z litości? Ze strachu przed wojną domową? Odpowiedź brzmi: "tak". Wydaje się, że kompleks trzech "tak" wyjaśnia wyborczy psikus pierwszej tury. Przytłoczeni wizją stanięcia po jakże niewłaściwej stronie frontu, ankietowani zdecydowali się prowadzić z ankieterami rezolutną wojnę podjazdową. Uznali, że zamiast bronić swych pozycji i sprawiać komuś przykrość... zagrają z ankieterami w salonowca. W przebogatym świecie gier salonowiec nie jest specjalnie wysoko ceniony (o czym świadczy jego druga, bardziej popularna nazwa), ale po raz kolejny okazuje się, że bawi do łez. Trafiła kosa na kamień, czyli manipuluj manipulatorami: pamiętajmy, że ewidentnie żaden z głównych pretendentów nie zdecydował się ujawnić swoich prawdziwych preferencji w obawie przed utratą elektoratu. To oczywista oczywistość, którą dostrzeże każdy kaszalot, nawet bez okularów. Partyzantka to nasz konik.

Stąd właśnie ziejący rozziew pomiędzy zamiarem a jego spełnieniem. Tym sposobem część społeczeństwa chytrze ujawniła prawdę o prezydenckiej kampanii przebierańców, ujawniła anonimowo przy pomocy głęboko skrywanego poczucia humoru, znów dając szansę części tzw. osób publicznych do ujawnienia swojego poczucia humoru i ogłoszenia, że jeżeli się nie zmobilizujemy, to klątwa Majów nastąpi nie w 2012 r., lecz w roku bieżącym, czwartego lipca. Wkrótce te dwa poczucia humoru zaczną się zazębiać (oko za oko?), i wtedy ludziska po raz kolejny udowodnią, że Polacy lubią grać z kontry. Będzie śmiesznie.

A ja czwartego lipca roku żwawo bieżącego znów niespiesznie poszukam urny, ale dla mnie przynajmniej emocje skończyły się już kilka tygodni temu z powodu brakującej rubryki. Żaden z powyższych. Czym tu się ekscytować? Świat się nie skończy, nie będzie nawet wojny domowej. Po prostu znów zagłosuje połowa narodu partyzantów.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reżyser teatralny, dramaturg, felietonista „Tygodnika Powszechnego”. Dyrektor Narodowego Teatru Starego w Krakowie. Laureat kilkunastu nagród za twórczość teatralną.

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2010