Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
„Ta książka o zmarłych, niemal wyłącznie pisarzach, jest przekładańcem” – czytamy w pierwszym zdaniu. Przekładańcem bardzo udanym.
Wewnętrzne zróżnicowanie dotyczy zarówno czasu powstania, jak i gatunku poszczególnych tekstów. Kolejne portrety bywają połączeniem napisanego kiedyś wspomnienia czy mowy żałobnej i dodanego po latach komentarza. Przekładaniec jednak, by wrócić do kulinarnej metafory, jest ciastem, które udaje się tylko przy zachowaniu odpowiednich proporcji składników i wielkiej staranności w przygotowaniu. Tylko wtedy powstać może nowa, spójna całość. Przekładaniec Jacka Bocheńskiego jest właśnie taki.
Co stanowi o jego spójności? Po pierwsze, wątek autobiograficzny; by kogoś zapamiętać, trzeba go najpierw spotkać. Po drugie – poczucie powinności, płynące z przekonania, że epoka czterech powojennych dekad szybko pogrąża się w niepamięci, motywacje pisarzy, którzy ją współtworzyli, bywają fałszowane, a ich zasługi – marginalizowane. Chodzi więc o sprawiedliwość, która nie oznacza usprawiedliwiania wszystkiego, a tylko ważenie racji i próbę zrozumienia.
Jest to więc opowieść o polskiej kulturze doby powojennej, o wyborach ideowych i sposobach radzenia sobie z systemem przez kolejne generacje, przede wszystkim, co oczywiste, przez pokolenie autora. Dlatego szkice o Tadeuszu Borowskim („Samobójca”), Arnoldzie Słuckim („Prorok”), Wiktorze Woroszylskim („Pryszczaty”), Leszku Kołakowskim („Bezwyznaniowiec”) i Andrzeju Braunie („Mówca”), ale także o Andrzeju Kijowskim („Ironista”) i Zbigniewie Herbercie („Poeta”) należą do najważniejszych. A sąsiadują z krótkim wspomnieniem o Janie Parandowskim („Dobroduszny”), który „bronił się przed naciskami politycznymi po swojemu. Gdy mówiono mu o marksizmie, odpowiadał coś w tym rodzaju, że na przykład w piątym wieku przed Chrystusem zdarzyła się rzecz niezmiernie ciekawa w Syrakuzach. Oczywiście, nikt nie wiedział jaka”.
Także to, co Bocheński pisze o Jerzym Andrzejewskim i Adolfie Rudnickim, niegdyś w literackim panteonie, dziś strąconych w otchłań, wydaje mi się niezwykle istotne. „Był wspaniałym okazem szczególnego schorzenia literatury polskiej w drugiej połowie XX stulecia – czytamy o Rudnickim. – Literatura karmi się literaturą (cudzą, lecz także swoją) jak materią prawdziwych rzeczy”. Ale ten sam pisarz, przypomina Bocheński, przekazał „najistotniejszą wiadomość o żydowskim losie”. Teksty o Ance Kowalskiej i Marcie Fik przywołują klimat świata „drugiego obiegu” schyłku lat 70. i 80. Tekst o Gracji Kerényi przypomina niezwykłą postać węgierskiej tłumaczki, przyjaciółki Mirona Białoszewskiego i badaczki Teatru Osobnego.
„Cóż więc zostanie po niedawno zmarłych pisarzach polskich? Arnold Słucki liczył na przypis petitem, Kazimierz Brandys na nic, Jerzy Andrzejewski na ex aequo z Tomaszem Mannem, Andrzej Braun może liczyć przynajmniej chwilowo na anegdotę o swoim przemówieniu w Katowicach” – zauważa melancholijnie Bocheński, nawiązując do zjazdu Związku Literatów Polskich w 1978 r., gdy Braun, niegdysiejszy socrealista, z wielką odwagą upomniał się o wolność słowa, a także o pamięć o Katyniu. „Twórczość umiera prawdopodobnie z autorem raz na zawsze, choć nie można mieć co do tego pewności, bo kryteria ewentualnych wskrzesicieli bywają zdumiewające”.
Książka ujęta została w szczególną ramę. Otwiera ją szczery i niesentymentalny (choć czuły) portret ojca, Tadeusza Bocheńskiego, pisarza odrzuconego, „filologa, nauczyciela łaciny i greki, który nie widział różnicy między antykiem a dniem dzisiejszym, językiem archaicznym i współczesnym”. Zamyka proza stanowiąca... pośmiertny monolog samego autora, pierwszy rozdział zaniechanej książki. „Prawo ukończenia powieści rezerwuję sobie w zaświatach. Autor” – to ostatnie słowa ostatniego przypisu.
I jeszcze tylko pora wytłumaczyć się z tytułu. „Pomódl się za mnie. Napisz o mnie” – to słowa Tadeusza Nowakowskiego, pisarza emigracyjnego, który po 1989 r. wrócił do kraju, by tutaj umrzeć. „Zapamiętani” są piękną odpowiedzią na tę prośbę. (Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2013, ss. 304.)