Najlepszy spektakl świata

ANNA JADOWSKA, reżyserka: Starsza kobieta w filmie to trudny bohater, dlatego wkłada się ją zwykle w nawias humoru. Nie wolno jej być mędrcem, tylko wiedźmą. Ma budzić strach albo śmiech.

07.11.2022

Czyta się kilka minut

 / WOJCIECH STRÓŻYK / REPORTER
/ WOJCIECH STRÓŻYK / REPORTER

KATARZYNA KUBISIOWSKA: Prawdziwa Mira istnieje?

ANNA JADOWSKA: Istnieje w takim sensie, że kilka historii kobiecych splotło się w tej postaci. Wszystkie wpadły w spiralę długów. Pisząc scenariusz do „Kobiety na dachu”, nawiązałam kontakty z kobietami przez stronę zajmującą się konsolidacją długów. Na chwilówki i inne pseudokredyty nabierają się głównie kobiety.

Dlaczego biorą te kredyty?

Z różnych powodów, ale rzadko z nieodpowiedzialności. Często kompensują emocjonalne braki w rodzinie, chcą komuś coś dać, by w zamian coś dostać. Za wszelką cenę próbują radzić sobie same. Bywa, że ich drastyczna sytuacja wynika tylko z tego, że nie umieją prosić o pomoc. Zostały wychowane tak, żeby radzić sobie samej, zapomnieć o własnych potrzebach i opiekować się wszystkimi dookoła – jednocześnie.

Nie wiedzą, że nie ma tanich kredytów.

Za sto lat w podręcznikach do historii będą opisywane jako system niewolniczego wyzysku biednych ludzi. Sposób ich funkcjonowania daje wrażenie, że ktoś próbuje pomóc: „Przyjedziemy do domu, gotówka do ręki...”. A w rzeczywistości podpisuje się cyrograf, w którym małym druczkiem są zapisane wymagania dotyczące tylko kredytobiorcy. Dowiedziałam się, że nawet jeśli taki kredyt się już spłaciło, to nie należy wyrzucać papierów, bo zdarzało się, że jakiś parabank „przypominał sobie” po latach o dłużniku i naliczał mu rujnujące odsetki. Jeśli ktoś pozbył się tych papierów, to bieda i wszystko zaczynało się od nowa.

Dla Ciebie to było szokujące?

Kiedyś w Łodzi podsłuchałam w sklepie rozmowę. Przy ladzie jedna pani mówi do drugiej: „Ja tam mogę zjeść ­sobie byle co, ale mój mąż lubi luksus i od czasu do czasu to by sobie jakiś jogurcik wypił”. Jak cię stać na kawę w Warszawie za 15 złotych, to można zapomnieć, ilu ludzi żyje jak ta pani i jej mąż. Całe życie pracowali dla Polski, a teraz nikt nie bierze za nich odpowiedzialności.

Znam młodych ludzi, którzy przed Bożym Narodzeniem lub pierwszą komunią świętą biorą tysiąc złotych kredytu. W ten sposób żyją – zaciągają, spłacają, zaciągają, spłacają.

Spora część polskich filmów, głównie seriali, pokazuje zupełnie inny świat – dostani, z ludźmi jeżdżącymi luksusowymi autami i mieszkającymi w pięknych domach.

Pewnie taki świat też istnieje, tyle że nie jest dla mnie interesujący. Urodziłam się na początku lat 70., wychowałam na wsi pod Wrocławiem. Kiedy byłam dzieckiem, nie istniały tak drastyczne różnice społeczne jak obecnie, wówczas wszyscy mieli mniej więcej to samo i po równo. Tamten świat był zwykły i prowincjonalny.

Wspólnotowy?

Pielęgnowane były relacje sąsiedzkie, odwiedzano się bez zapowiedzi, dzieci jadały obiady w domu koleżanek i kolegów. Coś takiego inaczej buduje możliwość wchodzenia w relacje w życiu dorosłym. Sprawia, że jesteśmy bardziej otwarci, ciekawi innych, czujemy się częścią grupy. Do śmierci też inaczej podchodzono. Jestem z pokolenia pamiętającego otwartą trumnę w domu i czuwających wkoło ludzi. Kiedy byłam w trzeciej klasie podstawówki, zginął chłopiec potrącony przez samochód. Rozmawiało się o tym, znaliśmy mroczne historie, byliśmy ich blisko.

Nasze dzieci dorastają w świecie mniej prawdziwym?

A może w bardziej bezpiecznym? Nie da się tego porównać, powiedzieć, które z tych dzieciństw jest lepsze, które gorsze. Przecież to dwie różne rzeczywistości. Dziecko nad rzeczywistością, w której istnieje, wcale się nie zastanawia, naturalnie przyjmuje to, co je otacza.

Opowiesz więcej o rodzinnym domu?

Rządziły w nim kobiety. Tata był w cieniu, dominowały babcia i mama. Babcia była typem wakacyjno-wycieczkowym, nie miała żadnych cech tradycyjnej kobiety wekującej i gotującej wnukom obiadki, raczej: zabawa, sąsiadki, plotki. Natomiast mama była osobą ciepłą i domową. Uzupełniały się.

Lubiły?

Dynamicznie. Pod koniec życia babci próbowały się dogadać, zrozumieć, przepracować to, co im się nie udało. Bo to przecież były pokolenia z wpisanymi w życiorysy tragicznymi historiami. Babcia wychowała się pod Krakowem, ­niedaleko Koszyc. Jako siedmiolatka została oddana na służbę do dworu w Rachwałowicach, z którego po wojnie zostały tylko zgliszcza. I tu zderzały się pokoleniowe perspektywy... Mnie wydawało się to okropne – oddać dziecko do pracy u obcych?! A z perspektywy babci to był los wygrany na loterii. Można było przecież umrzeć z głodu w swoim domu, albo można było być najedzonym przy cudzym piecu.

A Ty, pomiędzy babcią a mamą?

Zawsze buntownicza. Wszystko mi nie pasowało, podkreślałam swoje zdanie, robiłam wiele rzeczy w poprzek, co zadziwiało w równym stopniu babcię, jak i mamę. Nie mam bladego pojęcia z czego i skąd mi się to wzięło.

„Dzikie róże”, przedostatnią fabułę, zadedykowałaś mamie.

Sama wtedy zostałam mamą – duża zmiana w moim życiu. Chciałam kręcić film w pobliżu miejscowości, gdzie mieszka mama. Tam jest plantacja dzikich róż, która w filmie gra ważną rolę. Myślałam wtedy, że mama zajmie się synkiem, a ja będę mogła pracować na planie. Ale moje plany, wobec planów siły wyższej, okazały się niemożliwe do zrealizowania. Mama zmarła i zrobiłam ten film już bez niej. Stąd dedykacja.

Tylko stąd?

W „Dzikich różach” znalazło się kilka wspomnień z mojego dzieciństwa. Główna bohaterka wyplata dla swojej córki idącej do komunii wianek z prawdziwych kwiatów. Ja też byłam ofiarą pomysłu mamy – musiałam mieć wianek z żywych stokrotek, a reszta dziewczynek na głowie miała piękne plastikowe wianki kupione w sklepie. Chciałam taki plastikowy...

I podobnie jak w filmie, pierwsza spowiedź była dla mnie bardzo trudnym doświadczeniem. Wtedy, jako dziewięciolatka, miałam poczucie totalnego przekroczenia. Wydawało mi się arcydziwne, że mówię o swoich grzechach obcemu człowiekowi. Do tej pory pamiętam silne emocje temu wszystkiemu towarzyszące. Własnemu synowi takiego stresu nie zaserwowałam, nie przystąpił do pierwszej komunii.

Dziewczynka z „Dzikich róż” – nieposłuszna i konfrontacyjna – jest też chyba Twoim alter ego. I kompletnym przeciwieństwem Twoich bohaterek ze starszego pokolenia. Stłumionych, milczących, komunikujących się śladowo.

Sądzę, że w patriarchalnym systemie nie ma szansy na partnerstwo, na dialog, na rozmowę równego z równym. Zawsze ktoś, kto jest u góry, tłumaczy świat temu, który znajduje się poniżej, pod nim. Także kobiety mogą takie postawy reprezentować.

Dlatego trzeba dążyć do sprawstwa?

Takie poczucie dało mi nakręcenie z Ewą Stankiewicz ,,Dotknij mnie”. Byłyśmy na trzecim roku reżyserii, po zakończonych warsztatach z Wojciechem Marczewskim, same zorganizowałyśmy jeszcze jedne z udziałem Marty Mészáros i Agnieszki Holland. To moje najistotniejsze doświadczenie szkolne. Bo zdając do filmówki, nie miałam pojęcia o robieniu filmu. Byłam pierwsza pod kreską, ale rektor – Henryk Kluba – zdecydował, że można mnie przyjąć.

Nie miałaś pojęcia o kręceniu filmów?

Długo myślałam, że będę pisarką. Do dziś piszę drobne rzeczy do szuflady. Skończyłam polonistykę we Wrocławiu. W liceum zaczytywałam się ­Philipem ­Rothem. Moją ulubioną książką był ,,Kompleks Portnoya”, gdzie autor brutalnie, bez żadnych zahamowań przedstawia swojego bohatera. Przeczuwałam, że Roth bez opowiadania o sobie nie byłby w stanie czegoś takiego napisać – pewnych rzeczy nie da się wymyślić.

Od razu wiedziałaś, że główną bohaterkę w „Kobiecie na dachu” zagra Dorota Pomykała?

Dość długa droga prowadziła mnie do Doroty. Z odpowiedzialnym za casting Piotrem Bartuszkiem zastanawialiśmy się, kto może zagrać główną bohaterkę. Intuicja mi podpowiadała, że to powinien być ktoś kompletnie nieznany, by w Polsce przynajmniej ta postać nie łączyła się z charakterystycznym wizerunkiem. Piotrek nawet myślał o aktorkach, które wyjechały za granicę i nie grają. Kiedyś rozmawiałam z moją przyjaciółką Martą Nieradkiewicz, aktorką grającą Ewę w „Dzikich różach”, która postawiła pytanie: „A gdybyś miała jutro to kręcić, nie masz wyboru i musisz zadzwonić natychmiast, to do kogo byś zadzwoniła?”. Ja na to, że do Doroty Pomykały.

Pomykała grająca sześćdziesięciolatkę eksponuje starzejącą się twarz, ciało.

Wygląda czterdzieści lat starzej niż w rzeczywistości. I z jej ekranowa postaci bije nadzwyczajna energia, także urealniona poprzez jej cielesność. Jest w tym piękna.

Pomykała dostała za tę rolę nagrody w Gdyni i Nowym Jorku. Brakuje w kinie takich autentycznych bohaterek.

Bardzo lubię filmy ze starszymi bohaterami. Ale kobiety postmenopauzalne – co za okropna nazwa – pojawiają się w kinie sporadycznie. Jeśli już, to najczęściej nie wychodzą poza funkcjonujący kanon piękna: są szczupłe i mają regularne rysy.

Jak Charlotte Rampling?

Albo Meryl Streep. Bardzo często są przedstawiane w otoczce komediowej. Starsza kobieta, jak każdy trudny bohater, musi być wzięta w nawias humoru – z ekranu nie może wiać smutą. Taka bohaterka nadal jest w strefie tabu – zostaje pozbawiona cech indywidualnych i jest wpychana w normatywną kliszę babci-staruchy. W kulturze popularnej istnieje figura starca-mędrca, ale stara kobieta może być tylko wiedźmą, budzić strach albo śmiech.

Starsza kobieta w relacji z synem alkoholikiem sportretowana jest też w Twoim dokumencie „Trzy kobiety”.

Kiedy ten film kręciłam, byłam w ciąży. Mieszkałam jeszcze w Łodzi, wszystkie bohaterki mojego filmu były moimi sąsiadkami. Najmłodsza dziewczyna mieszkała dosłownie trzy kroki ode mnie, a mamę z dwójką dzieci – Małgosię, z którą do tej pory utrzymuję kontakt – spotkałam na ulicy przy filmowanym targu. Natomiast na panią Basię, matkę alkoholika, któremu wydziela papierosy, trafiłyśmy, kiedy z operatorką Gosią Szyłak zaczęłyśmy już kręcić pierwsze scenki z miasta, spotkałyśmy ją koło manufaktury, kiedy przygotowując się do zimy zbierała patyki i drewno, by mieć czym palić w piecu.

Bardzo na czasie.

Z dwuletniej obserwacji zrodził się cały film. Chciałam w nim złapać falę wartości przechodzących z pokolenia na pokolenie. A także to, jak życie ludzkie w Łodzi wylewa się z domu na ulicę. Łódzkie społeczeństwo jest w dużej mierze wiejskie, niedawno przeprowadzone do miasta, stąd pewnie nawyk wychodzenia z życiem na zewnątrz. Kiedy wędruję przez Łódź, widzę na ulicach potok ludzkich historii. W Warszawie prawie w ogóle mi się to nie zdarza.

Na czym polega generacyjny przekaz, o którym wspomniałaś?

Łódź uczy pasywności. Człowiek jest zależny od sytuacji rodzinnych, nie ma narzędzi, by wyjść poza nie, by taki świat opuścić i stworzyć nowy, oparty na własnych regułach. Matka pokazuje córce, że lepiej nie próbować. I ta córka swojej córce pokazuje to samo. Trudno było mi patrzeć na dzieci, które wchodziły w wiek nastoletni, potem robiła się głęboka dziura i już byli dorosłymi przegranymi. Nie było tam miejsca na choćby jeden moment szczęścia i beztroski – od razu wpadało się w długi, w alkohol, w mnożące się trudności. Pętla.

Co Tobie dał ten film ?

Zrozumiałam, że klasyczna narracja, odwołująca się do reguł Arystotelesa, nijak ma się do prawdziwego życia. Podobnie scenariuszowe kanony: 17 minuta – pierwszy punkt zwrotny, 75 minuta – drugi punkt zwrotny... Ale to nieprawda. Najbardziej budują nas nie momenty pozytywne i radosne, tylko te, w których zderzymy się ze ścianą, z pustką, z kaloryferem.

Z prozą życia?

Lubię codzienne rytuały, starałam się to pokazać w „Trzech kobietach”. Stałam kiedyś z kamerą w kuchni u pani Basi i obserwowałam, jak trze suchą bułkę. Albo jej syna, gotującego coś sobie, mieszającego łyżką w garze. Miałam wrażenie, że uczestniczę w najlepszym spektaklu świata, a jego bohaterowie ­pozwalają mi go oglądać. Po skończeniu filmu długo czułam się odpowiedzialna za tych ludzi i miałam wrażenie, że zrobiłam ­jakiś skręt w ich życiu, który powinnam wyprostować. Oni mi zaufali, pozwolili na to. Przez chwilę pojawiła się u nich kamera, która zapisała fragment ich życia. Dali mi więcej niż ja im. Nie wyobrażam sobie teraz powrotu do dokumentu.

W „Kobiecie na dachu” pokazujesz to samo, co w „Trzech kobietach” i „Dzikich różach” – zaplątanie w trudy życia.

Wiem, że są gorsze i bardziej bezwzględne sytuacje rodzinne, gdzie pojawia się agresja słowna i fizyczna, a kobiety i dzieci są bite. Ale mąż Miry również jest ofiarą patriarchatu tresującego mężczyznę do nieczucia i nierozumienia. Odcięcia od własnych emocji. Nie jest w stanie ich okazywać, jakby stał za szybą.

Relacje damsko-męskie zmieniają się od momentu, kiedy dostałyśmy prawo wyborcze. Choć wahadło wychyla się raz w jedną, raz w drugą stronę, postęp jest niezaprzeczalny. Okazuje się jednak, że zmiany legislacyjne są łatwiejsze do wprowadzenia niż zmiany w mentalności. Tutaj potrzeba naprawdę wielkiej pracy i każdy tę pracę musi wykonać sam na sobie. Nawet w swoim środowisku widzę kobiety, które od mężczyzn są bardzo zależne psychicznie.

W jaki sposób?

Swoje decyzje uzależniają od męskiego sądu, spojrzenia, opinii. Są uwikłane w toksyczne relacje. Może nawet fizycznie i finansowo są niezależne, natomiast emocjonalnie pozostają na krótkiej smyczy. I są w służebnej i opiekuńczej funkcji wobec partnera.

Bo?

Bo tak zostałyśmy wychowane, bo nie wypada itd. Ale widzę też, jak rzadko patrzymy w głąb siebie, jak mało o sobie wiemy. I kobiety, i mężczyźni.

Jesteśmy społeczeństwem straumatyzowanym przeszłością – zaborami, wojnami, powstaniami. Cały czas musieliśmy się pakować, gdzieś uciekać, szukać nowego miejsca do życia, wszystko zaczynać od nowa. I ten codzienny trud, brak pieniędzy, strach przed tym, co będzie jutro, sprawia, że nie mamy czasu, żeby zajmować się sobą.

Ludzie skupili się na przetrwaniu, a zapomnieli, że mają uczucia?

Do tego złą robotę dokłada współczesny Kościół. Narracja płynącą z ambon, a dotycząca relacji w rodzinie jest patriarchalna. Moim zdaniem polski Kościół odbiera ludziom elementarne możliwości emocjonalnego rozwoju, w zamian dając pozornie narzędzia kontaktu z czymś od człowieka większym, zabraniając myśleć konstruktywnie i sankcjonując paternalistyczne relacje między ludźmi. Dla mnie to forma bez treści, skorupa pozostawiającą człowieka z poczuciem pustki.

Co słyszysz od publiczności po seansie „Kobiety na dachu”?

Napisało do mnie wiele kobiet, jedna z nich, córka policjanta zajmującego się zakładaniem sprawcom domowej przemocy niebieskiej karty, opowiadała, że gdy ojciec wracał do domu, tłukł całą rodzinę i podejmował za nich decyzje w najdrobniejszych sprawach. W konsekwencji ona do dziś nie jest zdolna podjąć sama żadnej decyzji.

W czerwcu tego roku byliśmy z ­„Kobietą” na festiwalu w Nowym Jorku. Po projekcji podeszła zapłakana Polka, która opowiedziała, że jej mama wpadła w spiralę długów i popełniła samobójstwo. ­Dopiero po jej śmierci rodzina znalazła szufladę pełną rachunków. Nikt o nich wcześniej nie wiedział.

Kolejny Twój film też będzie opowieścią o kobiecie?

Na pewno tak, tylko muszę się porządnie zastanowić. Sytuacja na świecie jest tak trudna i skomplikowana, że muszę być pewna tego, po jaki temat sięgam. Będę z tą historią spędzać parę lat.

Chcesz lepiej zrozumieć świat?

Nie wiem, czy to w ogóle możliwe. Na razie przyglądam się temu wszystkim zdumiona. ©

ANNA JADOWSKA (ur. 1973) jest reżyserką, scenarzystką i scenografką. Absolwentka filologii polskiej na Uniwersytecie Wrocławskim oraz Wydziału Reżyserii PWSFTviT w Łodzi. Zrealizowała m.in. filmy fabularne: „Generał – zamach na Gibraltarze”, „Z miłości”, „Dotknij mnie”, „Teraz ja”, „Dzikie róże”, dokument „Trzy kobiety” oraz dokument fabularyzowany „Generał” (o gen. Władysławie Sikorskim). Dorota Pomykała za główną rolę w jej najnowszym filmie „Kobieta na dachu” została nagrodzona za najlepszą kreację aktorską na 21. Festiwalu Tribeca w Nowym Jorku oraz na 47. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni za najlepszą rolę kobiecą.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działów Kultura i Reportaż. Biografka Jerzego Pilcha, Danuty Szaflarskiej, Jerzego Vetulaniego. Autorka m.in. rozmowy rzeki z Wojciechem Mannem „Głos” i wyboru rozmów z ludźmi kultury „Blisko, bliżej”. W maju 2023 r. ukazała się jej książka „Kora… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 46/2022