Nadludzie z powiatów

Byli doktorami prawa, szanowanymi urzędnikami. Gdy zostali kadrą administracji w okupowanej Polsce, rządzili jak tyrani. Po wojnie robili kariery w Niemczech Zachodnich.

12.01.2010

Czyta się kilka minut

Urzędnicy cywilnej administracji okupacyjnej w Polsce (niezidentyfikowani z nazwiska) / fot.Brandner Paul / Narodowe Archiwum Cyfrowe /
Urzędnicy cywilnej administracji okupacyjnej w Polsce (niezidentyfikowani z nazwiska) / fot.Brandner Paul / Narodowe Archiwum Cyfrowe /

Jesienią 1939 r., gdy zakończyły się działania wojenne, Hitler powołał do życia twór zawieszony w prawnej próżni: Generalne Gubernatorstwo, szefem jego administracji mianując Hansa Franka. Po wytyczeniu granicy z ZSRR i włączeniu do Rzeszy części podbitych ziem, GG objęło mniej więcej jedną trzecią Rzeczypospolitej - ze stolicą w Krakowie i głównymi ośrodkami w Warszawie, Kielcach, Radomiu i Lublinie; później dołączono Galicję.

Filarami cywilnej administracji GG zostali starostowie powiatów i miast (niem. Kreishaupt­mann/Stadthauptmann). Było ich 130. Stanęli na czele lokalnego aparatu. Już pierwszymi decyzjami pokazali, że terror, którego mieszkańcy Polski zaznali we wrześniu 1939 r., nie był zjawiskiem wyjątkowym, związanym z działaniami wojennymi, lecz że będzie to jedno z narzędzi sprawowania władzy.

Do najważniejszych zadań administracji GG należało zorganizowanie wyzysku polskiego rolnictwa, rekrutacja (de facto przymusowa) robotników do Rzeszy, a także najpierw ograbienie, a później unicestwienie Żydów.

Starosta na Końskich

Wśród starostów Gustav Albrecht był postacią typową; rządził miasteczkiem Końskie. Był młody i ambitny: urodzony w 1902 r., syn urzędnika, skończył prawo, zrobił doktorat. Idąc śladem ojca, jeszcze przed 1933 r. zaczął karierę urzędniczą, w czym początkowo niewiele zmienił fakt objęcia władzy przez Hitlera. Politycznie raczej powściągliwy, nie dał się porwać owczemu pędowi i nie wstąpił od razu do NSDAP - choć w listopadzie 1933 r. zapisał się do SA, być może oportunistycznie, by zabezpieczyć swą karierę w administracji. Członkiem NSDAP został dopiero w 1937 r.

Podbój Polski otworzył przed nim nowe możliwości: awansu z prostego urzędnika do starosty, pana na powiecie. Do Końskich przybył z niewielkim gronem współpracowników - i szybko dał się poznać jako "pan życia i śmierci". Gdy zdobycie żywności przez mieszkańców i tak nie było łatwe - kartki pokrywały zapotrzebowanie tylko częściowo, a ustalone przez okupanta racje były nędzne - Albrecht postarał się, by miejscowi Żydzi (46 proc. ludności) nie dostawali nawet tych przydziałów.

Szydził, że głód jest dla nich sprawiedliwą karą za wywołanie wojny i za to, że podczas I wojny światowej to oni, Żydzi, ponosili odpowiedzialność za głodową śmierć kilkuset tysięcy niemieckich mężczyzn, kobiet i dzieci. On, Albrecht, już zatroszczy się o to, by tym razem było na odwrót.

Przełożonym raportował z dumą, że uświadomił Żydom, iż "jeśli teraz w powiecie zaczyna się głód, to ja zagwarantuję, że najpierw umrą z głodu Żydzi, a dopiero potem Polacy". Taką drakońską politykę kontynuował z własnej woli, bez rozkazów z góry.

"Duch pionierski" i "silna wola"

Kim byli ludzie, którzy od pierwszego dnia tak brutalnie zaczęli urzędowanie w okupowanej Polsce? A zwłaszcza: co ich motywowało?

Przy naborze do służby "na Wschodzie" nie kierowano się ścisłymi kryteriami. Hans Frank - obok Ottona Thieracka i Carla Schmitta jeden z nadwornych prawników III Rzeszy - ściągał ludzi trochę przypadkowo, jeśli tylko sądził, że się nadają. W efekcie grupa starostów okazała się pod względem społecznym dość jednolita: większość wywodziła się z klasy średniej i mieszczaństwa. Ale byli też arystokraci, jak Joachim Freiherr von der Leyen, starosta Lwowa. Z reguły starostowie byli prawnikami (połowa z doktoratem). Zanim zostali "panami" w okupowanej Polsce, część pracowała w Niemczech w administracji i wymiarze sprawiedliwości; inni byli adwokatami, funkcjonariuszami gestapo bądź organizacji nazistowskich; niektórzy przyszli z przedsiębiorstw prywatnych.

Także ideologicznie tworzyli spójny obraz: prawie wszyscy należeli do NSDAP (ponad połowa wstąpiła jeszcze przed 1933 r.). Co czwarty zbierał doświadczenia podczas I wojny światowej, jako bojownik w nacjonalistycznych Freikorpsach, w innych antypolskich stowarzyszeniach zaangażowanych w walkę o granice po 1918 r. czy w organizacjach skrajnej prawicy w Republice Weimarskiej. Co ciekawe, niemała liczba przyszłych starostów uwikłała się w latach 30. w konflikt z NSDAP. Ale teraz nie przeszkadzało to nominacji na Kreishauptmanna - podobnie jak, odnotowywane sporadycznie, wcześniejsze członkostwo w socjaldemokratycznej SPD, w katolickiej Partii Centrum czy nawet w komunistycznej KPD.

Dla Hansa Franka najważniejsze były - obok kompetencji w sprawach administracyjnych - "duch pionierski", "poczucie posłannictwa", silna wola i gotowość wypełniania "dziejowej misji Niemiec na Wschodzie". Wszyscy starostowie hołdowali antysłowiańskim i antysemickim stereotypom. W GG mogli radykalnie realizować ideologię "rasy i narodu".

"Dobry pan" z Sokołowa

Taki był też Ernst Gramss. Rocznik 1899, absolwent akademii rolniczej, w 1923 r. bierze udział w nieudanym puczu Hitlera w Monachium. Wcześnie wstępuje do SA i SS, a zanim ruszy "na Wschód", robi karierę w Reichsnährstand, nazistowskiej organizacji rolniczej. Wkrótce po tym, jak przybywa do Polski, pisze do żony z Warszawy: "Żydowskie dzielnice to hańba, 300 tys. Żydów, cóż za zbrodnicze fizjonomie, i to w ogromnej masie - jedno tylko przemyślenie krąży po głowie: wytępić; byłoby to błogosławieństwo dla ludzkości".

Od "przemyśleń" blisko do czynów. Pierwszych Żydów każe powiesić już w 1939 r., pod pretekstem nielegalnego handlu. W kolejnych latach Gramss zaprowadza w "swoim" powiecie (Sokołów) terror, uderzający w Żydów i Polaków. Szczególną uwagę przywiązuje do wyzysku polskich rolników, na których w GG nałożono kontyngenty: przymusowe dostawy produktów, często nierealistycznej wielkości.

Gdy nie są w stanie składać tych danin, większość starostów dokręca śrubę terroru. A jednym z najbrutalniejszych jest Gramss. Nie urzęduje jeszcze dwóch tygodni, a już prowadzi "ekspedycję karną" przeciw "opieszałym" chłopom, podczas której bito bez litości. Szybko staje się to zwykłą praktyką, a Gramss uzasadnia ją rzekomym zapotrzebowaniem słowiańskiej rasy na twardą rękę: "Ludzie ci są z natury dobrotliwi. Gdy wiedzą, że rządzi twardy chów, gdy ich »Pan Starosta«, jak mnie nazywają, ich bije, wtedy jest on dla nich »dobrym panem«, a oni są zadowoleni. Nieszczęśliwi byliby, gdyby mieli »złego pana«, który nie zna miary...".

Z biegiem czasu represje stają się ostrzejsze. Gramss przeprowadza rekwizycje, każe torturować. Aresztowanych wysyła do obozów pracy lub do Rzeszy jako przymusowych robotników. Później przejdzie do plądrowania i palenia gospodarstw albo od razu całych wsi.

Basen w parku, sauna w budowie

Gdy wiosną 1942 r. ruszają transporty Żydów do obozów śmierci, odpowiedzialny za tę akcję aparat SS i policji jest zdany na współpracę z cywilną administracją. Ale starostowie nie muszą w tym uczestniczyć: mają pole manewru i jeśli ktoś chce, może trzymać się z boku. Jednak niektórzy nie tylko udzielają pomocy, lecz aspirują do kierowania akcją czy mordują własnoręcznie, jak Walter Gentz z Jasła. Ten doktor praw i ekspert od finansów ma ambicję, by "jego" powiat jako pierwszy był "judenfrei". Bierze udział w selekcjach i stoi obok esesmanów i policjantów nad dołami. Bije i strzela.

W maju 1942 r. Heinz Doering - funkcjonariusz władz GG w Krakowie - tak pisze o Polakach w liście do domu: "Obecnie polityka likwidacji [Polaków] nie może być niestety realizowana tak, jak byśmy tego pragnęli, gdyż potrzebujemy pilnie siły roboczej". Ale w przyszłości także Polacy znikną, by zrobić miejsce dla "niemieckiej przestrzeni życiowej".

Skutki tak prowadzonej polityki są straszne. Terror, wyzysk, głód i śmierć niszczą kraj; ponad milion Polaków z GG trafia do Rzeszy na roboty. Tymczasem oni, starostowie, uważają się za elitę, za "nadludzi", panów życia i śmierci. Z dala od ojczyzny, otoczeni ludnością postrzeganą jako mniej wartościowa (słowiańscy i żydowscy "podludzie"), żyją jak udzielni książęta, w luksusie. Bogacą się, gdzie tylko mogą. "Mam tu - pisze Gramss w 1940 r. z Sokołowa - wspaniałą siedzibę, dwa konie jeździeckie, auto i wszystko, czego mi trzeba do reprezentacyjnego stylu »małego gubernatora«. Basen w parku - sauna jest w budowie. (...) Jestem tu królem, to ciężka i odpowiedzialna praca". Kobiety i dziewczęta są dla starostów zwierzyną łowną, a w przypadku Friedricha von Balluska, starosty z Jędrzejowa, także dzieci.

Charakterystyczne, że ton nadają najbardziej brutalni, jak Gramss czy Gentz, a ich bardziej "umiarkowani" koledzy uczestniczą w zbrodni; co najwyżej składają podania o przeniesienie. Zresztą, niechęć tych ostatnich dotyczy często nie celu (np. likwidacji Żydów), ale metod, które mogą wydać się im zbyt ostentacyjne.

"Apolityczni fachowcy"

Podobnie jak generałowie Wehrmachtu, po 1945 r. byli starostowie z byłego już GG próbują prezentować się jako ludzie, którzy w niczym złym nie uczestniczyli, wykonując jedynie administracyjne obowiązki jako apolityczni fachowcy. Tworzą legendę, że cywilna administracja była "czysta", wręcz troszczyła się o ludność podbitego kraju i nie miała nic wspólnego ze "zbrodniami SS". Przeciwnie, oni byli - jak w 1955 r. ujął to Erich Behr, funkcjonariusz władz GG ds. rolnictwa - okupantami "z sercem". Ludwig Losacker, szef dystryktu krakowskiego i "minister spraw wewnętrznych" w rządzie GG, stylizował się wręcz na uczestnika ruchu oporu. Tymczasem ten prawnik, który później, w latach 1960-71, kierował prestiżowym Niemieckim Instytutem Przemysłowym (dziś Instytut Niemieckiej Gospodarki), był nie tylko wysokim rangą członkiem SS, ale miał swój udział w Holokauście.

Zanim jednak znaleźli swe miejsce w powojennych Niemczech, "mali królowie" musieli upaść. Prawie wszyscy trafili do alianckich obozów internowania, musieli poddać się tzw. procedurom denazyfikacyjnym i z trudnością wiązali koniec z końcem. Cezura ta, którą postrzegali jako upokorzenie, uświadomiła im, że muszą przynajmniej zewnętrznie dopasować się do nowych okoliczności. Nieliczni, którzy tego nie pojęli, zostali na społecznym marginesie.

Ale ten, kto się dostosował i przetrwał czas denazyfikacji - do tej grupy należała większość byłych starostów - mógł wkrótce znów robić karierę. Niedawni "nadludzie" zasilili urzędy na szczeblu samorządów, landów, a nawet w stołecznym Bonn. Ten czy ów dochrapał się wiceministra, sędziego (jak Hans-Walter Zinser, w 1953 r. powołany na sędziego Federalnego Sądu Administracyjnego) czy ministra (to starosta Janowa Lubelskiego i Brzeżan, Hans-

-Adolf Asbach, w 1954 r. mianowany ministrem i wicepremierem landu Szlezwik-Holsztyn). Inni woleli nie pchać się do służby państwowej; zostali adwokatami albo zarabiali na życie w gospodarce. Albo w mediach, jak Klaus Volkmann [patrz tekst Joachima Trenknera - red.].

Sieci i układy

Wszyscy oni wiedzieli, jak wykorzystać ofertę integracji, którą Niemcy Zachodnie skierowały wobec byłych nazistów. Pomagały im w tym nieformalne "sieci" i "układy", w ramach których dawni "towarzysze broni" wspomagali się posadami czy pozycjami społecznymi. Kłopot ze znalezieniem swego miejsca mieli tylko ci, którzy przed 1945 r. zaufali wyłącznie karierze w NSDAP, bez zawodowych kwalifikacji.

W latach 50. czas spędzony w okupowanej Polsce mógł wydawać im się odległy; co najwyżej był on tematem nostalgicznych wspomnień w gronie rodziny albo innych "byłych". Zmienić miało się to dopiero w latach 60., gdy wymiar sprawiedliwości RFN zaczął systematyczne dochodzenia. Ale skończyły się one niczym: o to zatroszczyły się stosowne "układy", ustalone strategie obrony, braki w dowodach i brak determinacji ze strony prokuratorów.

Śledztwo prowadzono też przeciw Gentzowi, odpowiedzialnemu za masowe mordy w Jaśle, od 1963 r. radcy ministerstwa finansów landu Północna Nadrenia-Westfalia. Obciążony zeznaniami świadków, chwilowo trafił do aresztu. Jego kariera była skończona; bardziej czy mniej dobrowolnie przeszedł na emeryturę. Stosując kruczki, przez kilka miesięcy unikał coraz bardziej prawdopodobnego aktu oskarżenia. W 1967 r. popełnił samobójstwo.

W Republice Federalnej nie został skazany ani jeden były starosta.

Przełożył Wojciech Pięciak

MARKUS ROTH jest historykiem, pracownikiem Instytutu Herdera w Marburgu i Uniwersytetu w Giessen. W 2009 r. w Niemczech ukazała się jego książka "Herrenmenschen - die deutschen Kreishauptleute im besetzten Polen" (Nadludzie. Niemieccy starostowie w okupowanej Polsce).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2010