Na wsi nie tak znowu wesoło

Na polskiej wsi następują głębokie zmiany, gospodarcze i społeczne, wywracające jej wiekową tradycję. Zewnętrznemu obserwatorowi może się wydawać, że idą powoli, ale przecież trwają tylko dwadzieścia lat - niespełna jedno pokolenie.

27.10.2009

Czyta się kilka minut

Za pieniądze z Unii i z polskiego budżetu rolnicy wznoszą sobie wille, a sami przekształcają się w grupę nieproduktywnych rentierów - wynika z artykułu Janusza Majcherka "Na wsi weselej" ("TP" nr 38/09 ). Asumpt do tak mocnych stwierdzeń dały mu wakacyjne podróże, kiedy zobaczył, że wieś "na potęgę się buduje, rozwija i modernizuje".

Od dwudziestu prawie lat co tydzień jeżdżę z Warszawy w okolice Sandomierza - i również to widzę. A choć, podobnie jak Autor, nie jestem fachowcem od ekonomiki rolnictwa, to obserwacje te skłaniają mnie do zupełnie innych wniosków.

Za co te domy

Nie rozumiem, skąd Autor ma pewność, że wyrastające na wsiach "rezydencje" należą tylko do rolników. Często są to inwestycje zamieszkałych tam przedsiębiorców, lekarzy, nauczycieli, urzędników lokalnych - albo szykujących sobie miejsce na starość ludzi z miasta. Tych domostw "nie szpecą chlewiki, obory czy kurniki", bo właścicielom nie są one potrzebne.

Rolnicy też się budują (niby dlaczego mieliby ciągle mieszkać w ciasnych chałupach bez łazienki?), ale nie finansują tego masowo pieniędzmi z dopłat bezpośrednich. To zresztą niemożliwe. Jeśli przyjąć, że przeciętne polskie gospodarstwo ma 10 hektarów, to przez pięć lat przynależności do UE jego właściciel zgarnął jakieś 25 tys. złotych dopłat. Za to da się zbudować najwyżej fundamenty, a i to jeśli wykonawca zgodzi się na zapłatę w ratach.

Warto zresztą zauważyć, że zmiana wyglądu wsi - na której przestają wreszcie straszyć ohydne budowle z siporeksu - to w dużym stopniu uboczny efekt dążeń rolników do oszczędności na ogrzewaniu: dlatego domy się ociepla i tynkuje. W termomodernizacji finansowo pomaga państwo: z tej pomocy masowo korzystają spółdzielnie mieszkaniowe, ale znani mi rolnicy ocieplali domy za własne pieniądze.

Krezus za 887 złotych

Na co idą dopłaty bezpośrednie, można by stwierdzić dopiero po szczegółowych badaniach. Pewnie je ktoś prowadzi, ale media o tym nie informują; wieś interesuje je co najwyżej w kontekście dotacji do KRUS. Sami rolnicy twierdzą, że dopłaty zaledwie kompensują im wzrost kosztów produkcji (nasiona, nawozy, środki ochrony roślin, paliwo), jaki nastąpił w ciągu ostatnich paru lat, i że bez nich w ogóle nie daliby rady. Może przesadzają, ale choć jest oczywiste, że unijne pieniądze poprawiły ich sytuację, to przecież około 500 zł na hektar rocznie nie przeobraziło wszystkich w krezusów!

Majcherek pisze: "GUS informuje, że szybko rosnące dochody przeciętnej rodziny rolniczej przekroczyły już te, jakimi rozporządzają Polacy w rodzinach pracowniczych". Takie zdanie znajduje się w publikacji GUS "Sytuacja gospodarstw domowych w 2008 roku", ale warto pamiętać, że rodziny rolnicze są liczniejsze od pracowniczych i że sens ma wyłącznie porównywanie dochodów na jedną osobę. Tymczasem w 2008 r. w gospodarstwach rolników "na gębę" przypadało miesięcznie 887 zł, o 16 proc. mniej niż w pracowniczych. Z tej samej publikacji wynika, że zagrożenie ubóstwem jest na wsi w ogóle (a wśród rolników szczególnie) nadal znacznie większe niż w mieście.

Autora martwi też, że coraz mniej dochodów rolników (69,5 proc.) pochodzi z rolnictwa - i uważa to za kolejny dowód ich życia na rachunek innych. Rzeczywiście, 9 proc. tych dochodów stanowią emerytury, a 4,5 proc. zasiłki z pomocy społecznej. Nic w tym dziwnego: rodziny na wsi częściej niż w mieście są wielopokoleniowe, a więc obejmują także emerytów. Wieś starzeje się podobnie jak całe społeczeństwo, zatem rola tego źródła dochodów pewnie będzie rosła. Trudno też uznać, że przy tak znacznej skali zagrożenia ubóstwem udział zasiłków z pomocy społecznej jest szczególnie duży. Istotniejsze zresztą, że w rodzinach rolniczych co dziesiąta złotówka pochodzi z pracy najemnej: to oznacza, że szukają zarobku, gdzie się da.

Wielka zmiana

Być może część tych bulwersujących Autora - czyżby z zazdrości? - okazałych domów zbudowano na wsi za kredyty. Jeśli wzięli je rolnicy (w co wątpię, bo zwykle długów unikają jak zarazy, a i banki niezbyt ich cenią jako klientów) i nie będą w stanie ich spłacić, to zostaną zlicytowani, a ich budynki i grunty kupi ktoś inny. Chętni się znajdą, bo ziemia drożeje - nie ze względu na dopłaty, ale dlatego, że na całym świecie rośnie popyt na żywność. Bankructwa tych, którzy przeinwestowali, staną się więc czynnikiem zmiany struktury rolnictwa i jego komercjalizacji. Podobny efekt będzie mieć brak następców w małych gospodarstwach (nawet z nowym domem), bo młodzi wcale się nie palą do ich obejmowania i emigrują do okolicznych miasteczek, do Warszawy, Wrocławia, Edynburga i Dublina.

Na polskiej wsi następują głębokie zmiany, gospodarcze i społeczne, wywracające jej wiekową tradycję. Zewnętrznemu obserwatorowi może się wydawać, że idą powoli, ale przecież trwają tylko dwadzieścia lat - niespełna jedno pokolenie. O zasięgu tych przemian świadczy choćby konstatacja Autora, że "napotkanie krowy czy kury oraz zakup od gospodarza świeżego mleka czy jajek jest dziś niepodobieństwem". Dla niego to przykład wiejskiego nieróbstwa, dla mnie - dowód komercjalizacji produkcji rolnej. Nie ma już dwóch krowich i paru świńskich ogonów w każdej zagrodzie, bo opłacalna jest tylko produkcja na dużą skalę i sprzedaż stałemu odbiorcy, a nie przypadkowemu turyście.

Całkowicie nieprawdziwa jest przedstawiona przez Majcherka katastroficzna wizja kraju, w którym "mało kto uprawia rolę albo prowadzi jakąś hodowlę": oznaczałoby to, że ziemia w Polsce masowo stoi ugorem, a mięso, mleko i mąkę sprowadza się z zagranicy. Tymczasem jesteśmy eksporterem netto produktów rolnych (których zagraniczna sprzedaż stale rośnie), a ugorowanych gruntów prawie nie widać.

Polska wieś - z trudem i powoli - przystosowuje się do całkowitej zmiany warunków, w jakich przez lata funkcjonowała. Pomoc zewnętrzna, z UE i krajowego budżetu, oszczędza jej częściowo "szoku przejścia".

Można się zastanawiać, czy formy tej pomocy są dobrze dobrane i uzasadnione. Jaskrawym przejawem niepotrzebnej szczodrości państwa jest oczywiście utrzymywanie niskich składek na ubezpieczenie społeczne w przypadku właścicieli wielkich gospodarstw, które powinno się traktować jak przedsiębiorstwa. Co do pomysłu objęcia rolników podatkiem od dochodów osobistych, można już mieć wątpliwości. I ze względów praktycznych (musieliby prowadzić uproszczoną choćby księgowość), i z finansowych: parę lat temu resort finansów wyliczył, że większość rolników i tak by go nie płaciła, bo ich dochody byłyby zbyt małe.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2009