Na peryferiach świata

Co różni problemy Kościoła w Europie i Ameryce Łacińskiej? Pierwsze przypominają dylematy starego i bogatego człowieka, który szuka sposobów na zabicie nudy. Drugie to raczej problemy nastolatka: czasem popełni głupstwo, ale za to jest pełen życia.

22.07.2013

Czyta się kilka minut

Parafia w Uribichá: w scenerii Amazonii rozbrzmiewają dźwięki największych kompozytorów. / Fot. O. Kasper Kaproń OFM
Parafia w Uribichá: w scenerii Amazonii rozbrzmiewają dźwięki największych kompozytorów. / Fot. O. Kasper Kaproń OFM

To z peryferii, a nie z centrum najlepiej widać rzeczywistość i prawdziwe życie” – mówił papież Franciszek, odwiedzając 26 maja parafię św. Elżbiety i Zachariasza na obrzeżach Rzymu.

Pracuję na peryferiach świata. Do najbliższego miasteczka mam 40 km – musiałem je wczoraj pokonać, aby kupić gwoździe potrzebne do remontu w kościele. Do miasta z najbliższą skrzynką pocztową jest 350 km. Urubichá to zagubiona w boliwijskim buszu, przedostatnia miejscowość przy leśnej drodze, która prowadzi donikąd. Za rzeką, na której nie ma mostu, jest jeszcze Salvatierra. Dalej już tylko busz, przez który wiedzie szlak wykorzystywany przez narkotykowych przemytników, i tysiąc kilometrów do granicy z Brazylią.

INACZEJ NIŻ WSZĘDZIE

Nie jesteśmy jednak całkowicie odcięci od cywilizacji. Od 2004 r. mamy w wiosce energię elektryczną. Pojawiły się telewizory, dzięki którym patrzymy na świat z perspektywy dwóch rządowych programów. Maszty telefonii komórkowej pozwalają rozmawiać na odległość i gwarantują dostęp do internetu, którego najprawdopodobniej jestem jedynym w Urubichá użytkownikiem. Dlatego też wiem, że od 13 marca papieżem jest Jorge Bergoglio, i że w najbliższych dniach spotka się z młodzieżą w Rio de Janeiro.

Z mojej młodzieży nikt w tym spotkaniu nie będzie uczestniczył. Powód oczywisty: koszt wyjazdu autokarowego na Światowe Dni Młodzieży to tysiąc dolarów amerykańskich – kwota równa rocznemu dochodowi mieszkańca naszej wioski lub kosztom utrzymania całej parafii przez dwa miesiące. Wikariat apostolski Ñuflo de Chávez, na terenie którego pracuję, wygospodarował środki, aby wysłać do Brazylii 30-osobową delegację: pojedzie dwóch neoprezbiterów (jako przedstawiciele nielicznego tutaj kleru lokalnego są oni nadzieją wikariatu), kilka młodszych sióstr zakonnych (wśród nich pracująca ze mną Yanira) oraz szczęśliwcy, którym udało się zebrać niezbędny „udział własny” (dwieście dolarów).

Wyjazd dofinansowuje fundusz solidarności Światowych Dni Młodzieży dla uczestników z krajów ubogich. Pomagają też dobrodzieje z Niemiec. Grupa młodych osób z niemieckiego Trewiru, zaprzyjaźniona z naszym wikariatem, w drodze do Rio zatrzymała się na dzień w mojej parafii, by zobaczyć południowoamerykańską rzeczywistość: barwną, pełną dynamiki i kontrastów. Życie w Urubichá, gdzie mieszkają rdzenni mieszkańcy tego kontynentu, Indianie z plemienia Guarayos, jest przecież inne od tego, które zobaczą w bogatych dzielnicach Rio; lub w tym samym mieście, lecz już na jego obrzeżach – w dzielnicach nędzy.

ŚREDNIA WIEKU: 18 LAT

Ameryka Łacińska – kraj różnorodności. Z każdym dniem pobytu coraz lepiej rozumiem słowa doświadczonych misjonarzy: „Po kilku latach zaczynasz rozumieć, że nic nie rozumiesz. Nie zaprzątasz już sobie głowy pytaniami o sens tego, co cię otacza. Stajesz się wolny i możesz poświęcić się codziennej pracy. Czy musisz wszystko rozumieć? Wiele rzeczy i zjawisk trzeba po prostu zaakceptować”.

Indianie codziennie uczą mnie akceptacji życia z jego przeciwnościami, ale też radościami. Znajomych z Polski, którzy odwiedzili mnie kilka tygodni temu, zachwycił ten zakątek świata: słońce przez 365 dni w roku, możliwość wylegiwania się w hamaku w cieniu tropikalnej palmy, roześmiane dzieciaki grające w piłkę na kościelnym placu, ładne i skąpo odziane indiańskie dziewczyny. Dodajmy do tego działającą na terenie parafii szkołę muzyczną, gdzie Indianie doskonalą wrodzony talent w grze na skrzypcach, wiolonczeli i innych intrumentach muzycznych. Niejedna europejska katedra mogłaby pozazdrościć takiego chóru i orkiestry. Radość, swoboda, spontaniczność zachowań. „To jest raj” – usłyszałem z ust moich gości.

Ale moja parafia to także 26 przypadków zachorowań na AIDS wykrytych od stycznia, co daje nam niechlubny prymat w całym departamencie Santa Cruz. To rozpad życia rodzinnego spowodowany migracjami. Średnia wieku w mojej parafii nie przekracza 18 lat. Na ulicach zobaczyć można jedynie dzieci i młodych, wychowywanych przez babcie, gdyż rodzice – najczęściej niepołączeni jakimkolwiek, cywilnym lub kościelnym związkiem – wyemigrowali do miasta lub dalekiej Hiszpanii. Brak więzi rodzinnych jest główną przyczyną narkomanii, alkoholizmu i epidemii AIDS.

Urugwajski pisarz i myśliciel Eduardo Galeano pisał: „Ubóstwo zabija każdego roku na świecie o wiele więcej ludzi, niż zabiła II wojna światowa, która przecież i tak pochłonęła ogromną ilość istnień ludzkich. Ale dla dobrobytu mieszkańców Północy ziemskiego globu eksterminacja ta jest zjawiskiem pożytecznym, gdyż dokonuje naturalnej selekcji gatunku, który rozrasta się w niepokojącym tempie. Eksperci ds. zaludnienia alarmują o skali przyrostu naturalnego na Południu świata, gdzie żyje masa biedoty i ignorantów, którzy nie potrafią nic innego, jak tylko łamać szóste przykazanie. W dzień i w nocy kobiety ciągle chcą, a mężczyźni zawsze mogą”.

TA DRUGA AMERYKA

„To z peryferii, a nie z centrum najlepiej widać rzeczywistość i prawdziwe życie”... Patrzę na tę rzeczywistość peryferii, w której Bóg pozwolił mi zamieszkać i która w pewnym sensie jest papierkiem lakmusowym całego kontynentu. Mój pobyt tutaj pozwala mi zrozumieć bezpośredniość i spontaniczność zachowań papieża Franciszka, a jednocześnie – jego społeczne zaangażowanie.

Jego pełne prostoty gesty, które tak zachwyciły Europejczyków, nie są w kulturze latynoskiej niczym nadzwyczajnym – także dla księdza czy biskupa z tego regionu świata. A zaangażowanie społeczne? Czy mógłby uwolnić się od myślenia „na lewo” człowiek, który pochodzi z kontynentu, gdzie mieszkańcom zabrano tak dużo, włącznie z nazwą? Przywołam znowu słowa Galeano: „Nazwę Ameryka zawłaszczył sobie »ad usum proprium« jeden kraj Nowego Świata i już nikt w świecie nie traktuje nas jako Amerykanów. I to mimo tego, że mieszkańcy Haiti i Kuby weszli do podręczników historii o dobry wiek przed tym, jak pielgrzymi z Mayflower osiedlili się na wybrzeżach Plymouth. Od tego czasu jednak Ameryka dla świata to Stany Zjednoczone, natomiast my co najwyżej jesteśmy mieszkańcami Ameryki Południowej, Ameryki drugiej jakości, czegoś podrzędnego, czego nie należy traktować poważnie”.

Były przewodniczący Papieskiej Komisji ds. Jedności Chrześcijan kard. Walter Kasper w wywiadzie dla włoskiego „Il Foglio”, mówiąc o kryzysie współczesnego Kościoła, powiązał to zjawisko z brakiem teologów: „W czasach Soboru były wielkie osobistości jak Congar, de Lubac, Balthasar, Rahner czy sam Ratzinger. Dziś mamy tylko profesorów teologii, a nie teologów”.

Podobną opinię zawarł w książce „Amar la verdad” inny purpurat, kard. Jorge Medina Estévez: „Kolejny sobór? Powiedziałbym – ale mogę się mylić – że nie widzę, aby dzisiaj w Kościele istniało pokolenie tak wybitnych teologów, jak to miało miejsce w czasie Vaticanum II. Wtedy rzeczywiście było wielu wyróżniających się i wielkich teologów. Nie jest to jednak stan dzisiejszy”.

Jednocześnie nie kto inny, a sam prefekt Kongregacji Doktryny Wiary, abp Gerhard Ludwig Müller wskazuje na Amerykę Łacińską jako na kontynent, który wypracował jedyną oryginalną myśl teologiczną w Kościele post-Vaticanum II. „Ruch teologiczny Ameryki Łacińskiej, powszechnie znany pod nazwą »teologia wyzwolenia«, jest jedynym, według mojej opinii, godnym uwagi i najbardziej znaczącym prądem teologicznym w XX w.” – mówił w czerwcu w rozmowie z portalem Vatican Insider.

ZAUFAJCIE, BĘDZIE DOBRZE

Czy kryzys teologii ma wpływ na kryzys wiary i Kościoła? Szukając odpowiedzi, zestawmy te dwie rzeczywistości: europejską i południowoamerykańską. Okres przed Vaticanum II to czas prężnie działających ośrodków akademickich na zachodzie Europy. Dzisiaj ośrodki te cieszą się jedynie historyczną nazwą. Na rozwój myśli teologicznej przed Soborem wywarło wpływ tragiczne doświadczenie II wojny światowej i rodzące się w związku z tym pytania o miejsce Boga i sens życia; o to, gdzie był Bóg, gdy płonęły piece krematorium.

Dziś człowiek Europy czy Ameryki Północnej obrósł w dobrobyt i nie zawraca sobie głowy takimi kwestiami. Ale rodzą się one tam, gdzie wierzący natrafia na rażącą niesprawiedliwość, wobec której trudno pozostać obojętnym. Na widok pustych garnków, które w darze złożyła indiańska kobieta w czasie Mszy św. sprawowanej przez Jana Pawła II w boliwijskim Oruro – pustych, gdyż ta kobieta nie miała możliwości, aby cokolwiek do nich włożyć i nakarmić dzieci – papież powiedział: „Przychodzę do was z orędziem nadziei, która nie oznacza bierności wobec z każdym dniem jaskrawszych sytuacji nędzy, ale jest zaangażowaniem na rzecz budowy nowego społeczeństwa, opartego na miłości, solidarności i sprawiedliwości”.

Ameryka Łacińska i papież z końca świata to nadzieja nie tylko dla przyszłości katolickiej teologii. Annika Meyer, niemiecka wolontariuszka przebywająca od roku w sąsiadującej z moją parafią Ascensión de Gaurayos, mówi o swoim pobycie za oceanem jako o czasie, który nauczył ją nie myśleć ciągle o dniu jutrzejszym, lecz cieszyć się każdym dniem jako nową, niezapisaną jeszcze kartą: „Trzeba zaufać i będzie dobrze. Nie ma sensu załamywać się, wpadać w rozpacz”. Annika mówi, że doświadcza tutaj tego, że najważniejsze jest po prostu kochać, akceptować drugą osobę taką, jaka jest, bez zmieniania jej i dopasowywania do własnych potrzeb. Mówi, że czas ten posłużył jej, aby nabrała zdrowego dystansu do wielu spraw: „W Europie żyjemy w luksusie, lecz nie potrafimy doceniać tego, co mamy”.

Młodzi niemieccy pielgrzymi, którzy odwiedzili moją parafię, opowiadali o tym, że chcą poznać „normalność”, gdyż większość mieszkańców naszego globu żyje prosto i ubogo. Cieszyli się z tego, że tutaj czas inaczej płynie i że pomimo latynoskiego temperamentu, człowiek tutaj nigdzie się nie spieszy.

Młodzieńcze ideały, nic niemówiące frazesy? Być może. Ameryka Łacińska i Kościół na tym kontynencie ma jednak dużo do zaoferowania. Nie jesteśmy tu wolni od problemów, lecz istnieje różnica między problemami Kościoła na Starym Kontynencie a tymi w krajach Nowego Świata. Można je porównać z jednej strony do problemów starego, znudzonego życiem i opływającego w dostatek człowieka, szukającego sposobów na zabicie nudy, a z drugiej – do problemów nastolatka (może nawet dziecka), który zbroi, popełni jakieś głupstwo, może nawet spróbuje zakazanego owocu, ale jest pełen życia.

Czy będziemy zdolni skorzystać z tej okazji, jaką jest papież z końca świata, aby czegoś nowego się nauczyć? A przede wszystkim, czy będzie w nas na tyle pokory, aby skorzystać z mądrości ubogiego ludu i ciągle młodego Kościoła Ameryki Południowej? Zastanówmy się nad tym, oglądając migawki ze Światowych Dni Młodzieży w Rio de Janeiro.


Więcej zdjęć ojca Kapronia na tygodnik.onet.pl

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2013