Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Politycy sprawdzają liczbę i jakość wprowadzonych do parlamentu posłów i senatorów, komentatorzy polityki próbują rozeznać sytuację, w jakiej się znaleźliśmy. Michał Karnowski (w "Rzeczpospolitej" z 11 bm.) nazwał ten proces "układaniem się na grzędach zwycięzców i przegranych". Wybory jako awantura o miejsce w kurniku? I tak można to zobaczyć.
Pierwszy wskoczył na grzędę, głośno przy tym wskazując swe miejsce w państwie i we własnej partii - Donald Tusk. Jako zwycięzca miał prawo to uczynić, nie ustrzegł się jednak niezręczności i posądzeń o zbyt szybkie podejmowanie decyzji. Skutki łatwo było przewidzieć; w pierwszym tygodniu po wyborach mówiono tyleż o sukcesie Platformy, ile o wewnętrznej sytuacji w partii i konflikcie Tuska z Grzegorzem Schetyną.
Jarosław Kaczyński, zajmując na grzędzie drugie miejsce, nie zakwestionował (a przecież mógł!) wyniku wyborów, uznając swą partię za jedyną opozycję. Potwierdził trwanie na stanowisku prezesa PiS-u i przypomniał, że jego zwolennicy oczekują od niego zbawienia Polski; odwołując się do wzorów węgierskich, zapowiedział przyszłe zwycięstwo. Ciekawe: o ile niektórzy przeciwnicy Kaczyńskiego uznali wyborczy wynik PiS-u za (względny) sukces, o tyle niektórych jego zwolenników (czy ściślej: zwolenników prawicy) wynik ten wyraźnie nie zadowolił. Najdobitniej powiedział to Michał Szułdrzyński ("Rzeczpospolita" z 13 bm.), sugerując stworzenie nowej partii i postawienie na jej czele nowych liderów. Nie wątpię, iż prezes Kaczyński przyjął sugestie redaktora Szułdrzyńskiego z zainteresowaniem.
Najwięcej hałasu narobił, zajmując trzecie miejsce na grzędzie, Janusz Palikot (w otoczeniu równie głośnego ptactwa). Jego wejście do kurnika było z pewnością największą niespodzianką wyborów, wywołującą zachwyt jednych, a przerażenie innych. Po przeczytaniu w "Gazecie Wyborczej" (z 15/16 bm.) dwu obszernych tekstów Piotra Głuchowskiego i Marcina Kąckiego pomyślałem, że analiza fenomenu Palikota wymagałaby literackiego talentu i przenikliwości Mariusza Szczygła. Na razie Palikotowi udało się wywołać awanturę o krzyż w sali obrad Sejmu; ciąg dalszy jest zagadką.
Waldemar Pawlak zajął swe miejsce na grzędzie jak zawsze: cicho i spokojnie. Nie ma kolorowych piór, ale o prawach rządzących kurnikiem wie bardzo dużo.
Grzegorz Napieralski nie tyle wskoczył na grzędę, ile z niej zeskoczył, dziobany przez towarzyszki i towarzyszy wyborczej klęski.
Powiadają komentatorzy, że zwycięstwo PO zapowiada czasy małej stabilizacji. Cóż, nie jest to wykluczone; ale też, przyglądając się moszczeniu zwycięskich i przegranych partii na sejmowej grzędzie, nie mogę nie odczuwać obawy, iż czekają nas raczej ciekawe czasy niż uspokojenie.