Wakacje będą krótkie

Tegoroczna przerwa wakacyjna w polityce jest wyjątkowo krótka, a start będzie sprinterski. Ostatni rok polityką zatrząsł. Następny może być jeszcze ciekawszy.

05.08.2013

Czyta się kilka minut

 / Rys. Zygmunt Januszewski
/ Rys. Zygmunt Januszewski

Sezon polityczny właśnie się skończył, ale przygotowania do następnego idą pełną parą. Tusk ma nadzieję, że Polacy mu znów uwierzą. Kaczyński myśli, jakby tu niczego nie schrzanić. Gdzie dwóch się bije, tam trzeci ma szansę – kalkuluje Leszek Miller.

Życie jest gdzie indziej? Tak. Sejm jak zwykle w czasie miesięcznych wakacji zapada w letarg. Po opustoszałych korytarza snują się ekipy remontowe. Jest grupka dziennikarzy i kilku nieszczęśliwych posłów, których kluby wyznaczyły do dyżurowania.

Dyżurowanie polega na przebywaniu w Sejmie i gotowości do rozmowy z mediami na każdy temat. Tematy z reguły narzuca życie. Od czasu do czasu należy zorganizować konferencję prasową i mieć nadzieję, że będzie w niej uczestniczyć więcej niż pięciu reporterów.

Jednak spokój jest tylko pozorny. W zaciszu gabinetów trwa przygotowywanie strategii na przyszły sezon.

NIEOCZEKIWANA ZMIANA MIEJSC

Co się zmieniło? Dużo. Porównajmy przedwakacyjne badania. W 2012 r., po piłkarskich mistrzostwach Euro, ośrodek TNS odnotował poparcie dla Platformy Obywatelskiej – 30 proc. i drugie miejsce dla Prawa i Sprawiedliwości – 26 proc.

Partia władzy zyskała dwa procent, partia opozycji trzy. Niby nic szczególnego – bo już od wiosny 2012 r. PiS mocno zbliżył się do Platformy. Jednak politycy partii Donalda Tuska byli rozczarowani. Liczyli, że udane Euro pozwoli im na trwałe oderwać się od przeciwnika. Nic takiego nie nastąpiło. Dwie największe formacje pozostały blisko siebie. Potem poparcie dla Platformy zaczęło powoli, ale regularnie spadać. PiS natomiast mozolnie, drobnymi krokami piął się w górę. Linie poparcia przecięły się w kwietniu. Od tej pory Prawo i Sprawiedliwość nie oddało pierwszego miejsca. Dziś prowadzi z 30 proc., PO ma 26 proc. To znaczy, że po upływie roku obie formacje zamieniły się nie tylko miejscami, ale i wynikami. Platforma może się tylko pocieszać, że ostatnio zaufanie do niej wzrosło – pierwszy raz od miesięcy – o trzy procent, wynik PiS się zaś nie zmienił.

Inna ważna zmiana to sytuacja Ruchu Palikota i SLD. Rok temu palikotowcy zajmowali pewnie trzecie miejsce z wynikiem 9 proc., a SLD było z 7-procentowym poparciem tuż za nimi. Dziś SLD ma stabilną pozycję na podium – 9 proc., RP zaś balansuje na granicy wejścia do Sejmu – 5 procent. PSL – mimo zmiany prezesa – tradycyjnie tańczy na progu. Reszta ugrupowań to plankton.

DEBATY NIE BĘDZIE

Najkrótsze wakacje będzie miała Platforma. Jeszcze w tym tygodniu wróci wstydliwa sprawa zamrożenia progu ostrożnościowego, który miał zapobiegać nadmiernemu zadłużaniu państwa. Rządowa propozycja, rozpatrywana bez konsultacji społecznych, w ekspresowym trybie trafi pod obrady Senatu. Senat oczywiście ją przyjmie, ale w mediach na nowo rozgorzeje dyskusja o stanie publicznej kasy, a to nie jest wymarzony temat na sezon ogórkowy dla rządzącej partii.

Przez cały czas w PO trwa internetowe i listowne głosowanie na przewodniczącego. Kandydatów jest dwóch – Donald Tusk, który wygra, oraz Jarosław Gowin, który przegra. Ciekawe, jaka będzie frekwencja. Co z tego, że Tusk wygra – jeśli okaże się, że tylko niewielka część z 42 tys. członków PO jest zainteresowana partią? To musi niepokoić premiera, tym bardziej że kampania jest niemrawa.

Wielki nieobecny tych wyborów i główny konkurent Tuska, Grzegorz Schetyna, długo nie dostawał karty do głosowania w wyborach na przewodniczącego PO. Nie miał jej jeszcze pod koniec zeszłego tygodnia:

– Co jest? Boją się, że zagłosuję na siebie? – pytał żartem znajomych.

Premier na Gowina długo nie zwracał uwagi. Spotykał się z lokalnymi działaczami partii, żeby wlać w ich serca nadzieję i przekonać, że są w stanie powalczyć o trzecią kadencję. Jednak debaty z konkurentem lider PO unika. To logiczne – jest znacznie silniejszy. Gdy wygra, niewiele zyska, gdy przegra, przeciwnik wzmocni się jego kosztem. Tusk ograniczył się do napisania i upublicznienia listu do członków PO, w którym przestrzega przed radykalizmem byłego ministra sprawiedliwości.

Jarosław Gowin też agituje w lokalnej Platformie, w dodatku jeździ po miejscowościach letniskowych, wysłuchując od turystek, że przystojny z niego facet. Przy okazji napisał ciekawy program. Mówi w nim o pomaganiu małym przedsiębiorcom poprzez ograniczenie pazerności i omnipotencji państwa. O likwidowaniu barier biurokratycznych oraz ograniczaniu kontroli fiskalnych. Chciałby promować rodzinę – dając urlopy macierzyńskie także tym mamom, które nie mają stałego zatrudnienia. A także wprowadzać zachęty finansowe dla tych, którzy decydują się na dzieci. Chce więcej obywatelskości w życiu publicznym, proponując transparentność w wydatkach partii, a nawet mieszaną ordynację wyborczą wprowadzającą jednomandatowe okręgi.

Świetnie! To bardzo dobry program dla nowej opozycyjnej partii, którą Gowin sobie może utworzyć wraz z Kazimierzem Marcinkiewiczem, Michałem Kamińskim, politykami PJN oraz Ligą Republikańską i jej przywódcą – posłem Przemysławem Wiplerem, ultraliberalnym uchodźcą z PiS-u.

POZA PARTIĄ

Droga byłego ministra sprawiedliwości w Platformie dobiega kresu. In vitro, małżeństwa osób jednej płci, ubój rytualny – wszystko to ma niezbyt wielkie znaczenie w życiu partii. Sprawy sumienia – można się kłócić, nie zgadzać, łamać dyscyplinę. Tylko jedna rzecz decyduje o tym, do której bramki gra polityk: to, jak głosuje nad budżetem oraz ustawami, które są z nim powiązane. Gowin i dwaj jego zwolennicy nie poparli zamrożenia progu ostrożnościowego. Tym ruchem postawili się poza partią i to niezależnie od stopnia racjonalności ich argumentacji. Nie można być w drużynie, gdy zaciąga się dług, a stać z boku, gdy przychodzi czas jego spłacania.

Takich rzeczy żadna partia nie wybacza. Zapowiedź konsekwencji znalazła się we wspomnianym liście premiera do Platformy. Tusk zdecydował się go napisać, gdy Gowin wykazał się nielojalnością podczas kluczowego głosowania. Tusk ostrzega, że jego konkurent chce partii skrajnie wolnorynkowej i radykalnie konserwatywnej obyczajowo.

Gowin może uniknąć konsekwencji, tylko gdy pokona Tuska w wyborach. Wtedy zostanie premierem i będzie musiał zmienić Jacka Rostowskiego na takiego czarodzieja, który zetnie jeszcze 16 mld wydatków w tym roku oraz przygotuje jeszcze bardziej ascetyczny budżet na rok przyszły. W dodatku zrobi to tak sprytnie, żeby do końca nie zadusić gospodarki oraz nie sprowokować niepokojów ulicznych. Zwycięstwo Gowina jest jednak mało realne. I to mu dodaje odwagi. Były minister sprawiedliwości myśli już pewnie o tym, co zrobi po Platformie.

Donald Tusk ogłosi swoje zwycięstwo po 20 sierpnia. Zaraz potem będzie musiał przekazać nam kilka smutnych komunikatów. Po pierwsze, musi objaśnić, gdzie rząd będzie ciął wydatki (ma być tego 8,5 mld) oraz w jaki sposób zabierze nam oszczędności zgromadzone w OFE. Być może zechce przykryć złe wieści zapowiadaną od miesięcy rekonstrukcją rządu. Niezależnie od tego, czy ona nastąpi, można spodziewać się dalszego wzmacniania roli politycznej ministra spraw wewnętrznych Bartłomieja Sienkiewicza, który powoli staje się frontmanen i rządu, i Platformy. Ciekawe, czy podzieli los wielu innych polityków zauroczonych w przeszłości Tuskiem?

Jeśli Platformie uda się obronić w warszawskim referendum Hannę Gronkiewicz-Waltz, partia może zacząć odzyskiwać jedność i wpływy. Projekt ten będzie jednak wyjątkowo trudny.

HAKI I HACZYKI

Prawo i Sprawiedliwość otworzy nowy sezon drugą częścią kongresu programowego. Podobnie jak podczas pierwszej odsłony – spróbuje przekonać Polaków, że są partią poważną, umiarkowaną, gotową do przejęcia władzy. Na zjeździe zaroi się od profesorów i ekspertów. A na rząd Tuska spadnie lawina krytyki: za stan finansów publicznych, za bezrobocie, za opiekę zdrowotną.

Oficjalna wersja brzmi, że PiS zamierza rządzić samodzielnie – co ma mobilizować partyjne szeregi do wysiłku. To tylko propaganda, bo w sondażach szału nie ma. Dzisiejsze 30-procentowe notowania partii Kaczyńskiego to dokładnie tyle, ile formacja wzięła w poprzednich wyborach do Sejmu, które przecież sromotnie przegrała. Bo PiS wcale nie jest silne. To Platforma jest słaba. I tej słabej Platformy partia Jarosława Kaczyńskiego obawia się najbardziej. Najpierw tego, że PO stanie wreszcie na nogi, poukłada wewnętrzne sprawy, a gospodarka złapie wiatr w żagle. Jeśli konkurenci przestaną się wykrwawiać, PiS straci pierwsze miejsce. Kolejna niewiadoma: jak długo uda się utrzymać wizerunek partii rozsądku. Wiele razy emocje w PiS-ie brały górę. Trafiały się wypowiedzi o ZOMO, kondominium, a ostatnio o wykonywaniu woli Władimira Putina przez polski rząd i polską prokuraturę. Jak powiedział mi jeden z najważniejszych polityków PiS: – Obawiamy się brutalnych ataków ze strony Platformy, która zrobi wszystko, by nas sprowokować.

PO dawała wcześniej próbki takich umiejętności, a PiS niemal zawsze łapało się na ten haczyk. Znając temperament prezesa Kaczyńskiego, trudno uwierzyć, że i tym razem będzie inaczej.

GDZIE DWÓCH SIĘ BIJE...

Najciekawsza sytuacja jest na lewicy. Leszek Miller powiedział niedawno, że jego ugrupowanie zamierza walczyć o drugie miejsce. Przyjęto to z uśmiechem, ale chyba nie do końca słusznie. SLD może nabrać wiatru w żagle. To już nie jest ta sama partia, co w 2011 r.: skłócona, pogruchotaną wyborczą porażką, zagrożona przez rozpychający się i to niezwykle skutecznie Ruch Palikota. Wielu analityków wieszczyło wówczas, że anachroniczny Miller będzie w Sojuszu gasił światło. A jednak nie. Doświadczony w gabinetowych rozgrywkach weteran połatał jakoś klub. Przełknął pierwsze dezercje do Ruchu Palikota, bez żalu rozstał się z Ryszardem Kaliszem – politykiem popularnym, ale niemającym ochoty grać w drużynie. Przy okazji Miller wypowiedział wojnę Palikotowi. Nie chciał żadnych kompromisów z „naćpaną hołotą” i spokojnie czekał, co będzie dalej. Palikotowcy tymczasem powoli popełniali polityczne samobójstwo i dziś nikt nie wie, czy istnieją, a jeśli tak, to w jakim celu.

Kto jest liderem na lewicy, było widać podczas wyborów w Elblągu – do których zresztą SLD się nie przyłożył. Miller wpadł w szał, widząc kiepską mobilizację w swoich szeregach. SLD w wyborach do Rady Miasta zajął pewnie trzecie miejsce. Jego kandydat na prezydenta był czwarty. Wszyscy odzyskali dobre humory, gdy okazało się, że człowiek z SLD miał dwa razy lepszy wynik od zawodniczki z Ruchu Palikota.

Europa Plus, która miała ocalić partię Palikota od upadku, jest w zaniku. Aleksander Kwaśniewski nie wniósł do niej kompletnie nic. Co prawda EP zapowiada jesienną ofensywę, ale prominentny działacz SLD, pytany, czy się tego nie boją, odpowiedział mi dość kiepskim, lecz chętnie powtarzanym w Sojuszu dowcipem: – Aleksander Kwaśniewski się zaszył. W lesie.

Miller liczy, że brutalna wojna między PO i PiS będzie korzystna dla niego. Gdzie dwóch się bije, tam trzeci może zająć drugie miejsce.

SLD chce zagrać bardziej ofensywnie, wyjść do ludzi. Ma zamiar – wzorem Platformy z 2004 r. – zacząć zbierać podpisy wśród obywateli. Nie zdecydowano jeszcze, czy będzie to wezwanie do referendum, czy też zbieranie podpisów pod obywatelskimi projektami ustaw. W sumie nie jest to ważne, bo chodzi o to, by zmobilizować lokalne struktury do działania i pokazać się wyborcom. Mają być pytania o likwidację Senatu, zniesienie gimnazjów, nabywanie uprawnień emerytalnych nie ze względu na wiek, ale na staż pracy.

Przy okazji dostanie się PO. Przypomnijmy: Platforma w 2004 r. pod dość populistycznym hasłem ograniczenia klasy próżniaczej domagała się: zmniejszenia liczby posłów, likwidacji Senatu, immunitetu oraz wprowadzenia jednomandatowych okręgów wyborczych. Sukces był pełny. PO wylansowała się, zwarła szeregi i zebrała ponad 700 tys. podpisów, które tryumfalnie przyniosła do Sejmu. Potem Platforma schowała kartony z podpisami w jakimś sejmowym archiwum i starała się więcej o nich nie pamiętać. SLD ma zamiar wszystko to przypomnieć, a potem – być może – powtórzyć cały chytry zabieg.

Czy SLD ma szansę? Cóż, teoretycznie tak – kryzys to zawsze dobry czas dla lewicy.

RESZTA ŚWIATA

W PSL głównym znakiem zapytania jest los Janusza Piechocińskiego. Czy partyjne intrygi zrzucą go z fotela przewodniczącego? Ludowcy tańczą na progu – ale to dla nich żadna nowość. Gdy przychodzą wybory, zawsze się jakoś prześlizgują.

Przyszłość pozostałych partii nie wygląda dobrze. Plankton pada ofiarą drapieżników, chyba że zdoła się połączyć.

W nowym sezonie czekają nas wybory do Parlamentu Europejskiego. To będzie realny – a nie sondażowy – sprawdzian siły, przygrywka przed wyborami samorządowymi i początkiem kampanii do „dużych” wyborów.

Miniony sezon polityczny był wyjątkowo ciekawy. Dwa kolejne będą jeszcze ciekawsze, niestety.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 32/2013