My, naród

Dzieli nas wizja polityczności, w której nie ma miejsca na wyborców, jest tylko gra elit. Przecież przez ostatnie 20 lat decyzji o tym, kto rządzi, nie podejmowali pogrobowcy okrągłostołowi, lecz parę milionów głosujących Polaków.

27.02.2012

Czyta się kilka minut

Na początek wypada podziękować, rzadko bowiem polemika przybiera w Polsce tak poważny charakter i dotyka tak fundamentalnych kwestii. W niektórych stwierdzeniach Marka Cichockiego odnajduję swoje niepokoje i lęki, co nie zmienia faktu, że jego tezy budzą mój sprzeciw.


Po pierwsze, problem państwa jako wartości organizującej całą sferę polityki. Proszę nie udawać, że kiedykolwiek było w tej mierze świetnie, a tylko teraz się obyczaje popsuły i nastało pokolenie moralnych karłów politycznych, którzy nam państwo zdewastowali. Kiedyś było lepiej? Kiedy? W idealizowanej Drugiej Rzeczypospolitej? W rozkładającej się Pierwszej? Państwa, które budowali Polacy, miały zawsze skazę słabości – bo siła państwa i jego nadrzędność w myśleniu politycznym bierze się z wielopokoleniowego nawyku jego istnienia, a nie z jednego czy nawet paru rządów.

Tę słabość dzielimy, można by rzec, regionalnie i historycznie z narodami sąsiednimi. Coś się jednak zmieniło w tej mierze. Państwo polskie, w pełni suwerenne lub nie, ale jako struktura trwa poza latami wojny światowej od 1918 r. i fakt jego istnienia jest niepodważalny, zarówno skalą, jak i tą ciągłością właśnie. Mój tekst, zgoda – niepisany jako poważna analiza, dotyczył fenomenu odmowy uznania istnienia własnego państwa. Bo nie da się ukryć, że Wolni Polacy chcą wmówić swoim współobywatelom, że nie rządzą w nim członkowie tego samego narodu, wybrani na mocy przepisanych konstytucją i ustawami praw – lecz zdrajcy i renegaci. Polska sprowadzona zostaje do kraju okupowanego, pozbawionego suwerenności. I nie da się tego porównać do manifestacji niechęci politycznych w postaci nieprzyjęcia orderu od prezydenta Kaczyńskiego lub nieudolnych prób tworzenia nieposłuszeństwa obywatelskiego. Nikt do tej pory nie mówił, że Polska jest pod zaborami, że jej władze pochodzą z obcego nadania. To istotna różnica, którą Cichocki zaciera, chcąc wytworzyć wrażenie, że wszyscy się złożyli na „radykalną negację własnego państwa”. Otóż nie wszyscy – bo takiej skali negacji do tej pory nie było.


Po drugie, przyjęcie argumentacji: „wszyscy byli umoczeni” w proces delegitymizacji państwa – skłania do ucieczki od pytania, kto tak naprawdę przyłożył do tego rękę. Nie chodzi o szukanie winnych, ale o rzecz, która akurat dla środowiska „Teologii Politycznej” jest bardziej zrozumiała niż dla innych: idee mają konsekwencje. Marek Cichocki pierwszy zaczął formułować tezę o polskim republikanizmie jako wzorze mogącym mieć zastosowanie w budowie współczesnej rzeczywistości politycznej. Sarmacki republikanizm był jednak inkluzyjny – potrafił włączać w swój obręb ludzi o różnych wyznaniach (do czasu) i różnych etosach. Podobnie jak Solidarność, której siła polegała na przekraczaniu podziałów (też do czasu), na transgresji – jak to kiedyś świetnie opisał Paweł Rojek w „Pressjach”. Jak to się stało, że obecne oblicze republikanizmu w Polsce jest coraz częściej obliczem Jarosława Marka Rymkiewicza czy Rafała Ziemkiewicza (wbrew pozorom podobnych do siebie postaci), wykrzywionym niechęcią do współobywateli, wykluczającą ze wspólnoty? A przecież Rymkiewicz, czy choćby Wencel, są w „Teologii Politycznej” autorami chętnie i z lubością zamieszczanymi. Coś się przeoczyło? Zabrakło wyobraźni?

Teraz w polemikach z ich ideowymi dziećmi trzeba rzecz odkręcać i tłumaczyć, że nie powinno się dzielić wspólnoty, bo „Dzeus – bóg publicznej przestrzeni” ulatuje... A wystarczyło zrozumieć, że postsmoleńska sytuacja to nie tylko tragedia i szok, ale i brutalna walka o władzę, gdzie argumenty metafizyczne czy metapolityczne były podobnie poręcznymi narzędziami jak insynuacje o zdradzie i tajnych porozumieniach z „ruskimi”. Chcę, Marku, powiedzieć, że w powstaniu tego aberracyjnego republikanizmu macie swój udział, mimo że nie było to Waszym zamiarem.


Po trzecie, problemu nie da się zagłaskać, uciekając w ironię i sarkazm. Sam się nimi posługiwałem, ale jeśli Cichocki pisze, że moje diagnozy są przez to rozczarowujące, niech sam się do podobnych chwytów nie ucieka. Wolni Polacy jako „zarośnięci, z ryngrafami na kudłatych piersiach i z nożami w zębach” to fałsz – zarówno wobec mojego tekstu, jak i rzeczywistości. Bo rzecz właśnie w tym, że to profesorowie o nienagannych manierach, wpływowi dziennikarze oraz redaktorzy portali internetowych i gazet o łącznych siłach oddziaływania idących raczej w miliony niż tysiące.

Dlatego uważam to zjawisko za groźne. Bo, idąc za diagnozą Cichockiego, którą podzielam – aktorzy ci walczą o „postsmoleński rynek”, nakręcając postawy niszczące coś cennego równie dla mnie, jak i dla niego. Skutkiem będzie nie tylko utrata części obywateli dla całej wspólnoty, jej rozłamanie, które będzie się ciągnąć pokoleniami – ale utrata zdolności rozumienia, czym jest wolność. Chodzi o stan, w którym nie rozeznaje się swojego podstawowego – można by rzec: ontologicznego – statusu wobec rzeczywistości. A tym samym można nie rozpoznać sytuacji, kiedy wolność będzie naprawdę zagrożona.


Po czwarte, nie zgadzam się z diagnozą, że to zablokowanie „awansu pokoleniowego” i rządy ludzi Okrągłego Stołu sprowadziły myślenie państwowe na manowce. Obaj, Marku, byliśmy przecież doradcami polityków, obaj w polityce mieliśmy swój udział. Czy ktoś nam bronił zawalczyć o całą pulę? Może to raczej nam zabrakło woli i determinacji w dążeniu do władzy, a nasza inteligencka natura wybierała częściej wzgardę niż szereg upokorzeń w drodze do celu? Ci, którzy się chcieli przebić, się przebili. Polska polityka jest nadal szalenie otwarta, i niech Cię nie zmyli chwilowe panowanie dwóch liderów na czele rządzonych twardą ręką obozów. To tylko moment – za chwilę, za dwie, będzie inaczej.

Ale, skoro pozwoliłem sobie na tak osobiste tony – pozwól, że dotknę rzeczy, która nas dzieli naprawdę i która powoduje, że jesteśmy po dwóch stronach barykady. Nie są to ani partie polityczne, ani nasze wybory ideowe czy środowiska. To wizja polityczności, w której nie ma miejsca na wyborców, jest tylko gra elit. Otóż przez ostatnie dwie dekady decyzji o tym, kto rządzi, nie podejmowali pogrobowcy okrągłostołowi, lecz te parę milionów Polaków, przechylających szalę zwycięstwa. Ludzie niepolityczni, wybierający zwykle w sposób negatywny, czyli odmawiający prawa do rządów kolejnym ekipom. Z natury umiarkowani i rozsądni, eliminowali przez te 20 lat skrajności, czasami dawali na wyrost mandat zaufania, a jak ktoś się nie sprawdził – cofali go. Cokolwiek mówić o słabościach polskiej polityki, te parę milionów stabilizowało państwo.

Jeśli więc piszę pamflet przeciw Wolnym Polakom, to z przekonaniem, że wizja, którą prezentują, jest nacechowana pogardą („lemingi”) właśnie dla tych, którym winniśmy raczej szacunek dla kryteriów, jakie ustanawiają. Złość na współobywateli, że nie chcą być tacy jak my, jest, co słusznie zauważasz, objawem niedojrzałości. Jałowym elitaryzmem jest niedostrzeganie, że polityka to nie tylko politycy. Życzę uniknięcia jednego i drugiego. W przeciwnym razie nieuchronnie pojawia się konkluzja, którą kończysz swój tekst: „wszyscy jesteśmy Palestyńczykami...”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2012