Muzyka od krytyka

Nie nagrał jeszcze pierwszego albumu, a już okrzyknięto go guru muzyki eksperymentalnej. Michael Nyman, znakomity publicysta i uznany kompozytor, wystąpi 28 listopada w Częstochowie, skąd pochodzi jego rodzina.

26.11.2012

Czyta się kilka minut

 / Rys. Mateusz Kaniewski
/ Rys. Mateusz Kaniewski

Ścieżka kariery Michaela Nymana jest pokręcona jak partytury jego muzycznych idoli. A przecież nic tego nie zapowiadało. W końcu Królewską Akademię Muzyczną ukończył jako specjalista od muzyki barokowej. Zamiast wywracać świat do góry nogami, wolał wygrywać suity Henry’ego Purcella na swoim klawesynie. Co prawda, jeszcze na studiach nawiązał kontakty z czołowymi kompozytorami brytyjskiej awangardy, jednak po rozstaniu z uczelnią zdecydował, że nie podąży ich śladem.

Był rok 1968, kulturalny świat trząsł się w posadach, a młody Nyman postanowił zamienić partytury na szpalty w gazecie. Wydawało się zresztą, że to dobry ruch. Jego analityczne recenzje, intrygujące teorie i błyskotliwe porównania prędko zapewniły mu status jednego z najważniejszych publicystów kulturalnych na świecie. Nie wystarczyło.

Każde nagranie, koncert czy godzina wywiadu przypominał mu o porzuconej pasji. W 1976 r. Nyman wszedł po raz drugi do tej samej rzeki. Udało się połowicznie. Otoczenie było co prawda znajome, ale prąd radykalnie się zmienił.

NA PAPIERZE

Racjonalna ocena muzyki eksperymentalnej jest zadaniem wyjątkowo niewdzięcznym. Według niektórych wręcz niewykonalnym. W końcu sam John Cage, budując podwaliny tej sceny, zwracał uwagę, że odbiorca powinien skoncentrować się raczej na doświadczaniu dźwięków niż zderzaniu ich ze swoimi subiektywnymi odczuciami. Muzyka stanowi bowiem proces, a nie skończoną strukturę, do której można przystawić jakąkolwiek skalę. Ktoś mógłby powiedzieć, że to zwykłe cwaniactwo, a kompozytor pod płaszczykiem artystycznej rewolucji wytrącił krytyce jej śmiertelną broń. Byłoby to jednak niedopuszczalne uproszczenie.

– To nie jest tak, że Cage zamknął nagle muzyczny dyskurs – mówi „Tygodnikowi” Michael Nyman. – On rzeczywiście przekreślił tradycyjną percepcję sztuki, ale zaproponował zupełnie nowe otwarcie. Warunki, jakie eksperymentalni kompozytorzy postawili krytykom, nie były łatwe do przyjęcia. Podczas gdy zorientowani rockowo redaktorzy beztrosko nadużywali superlatyw i wykrzyknień, pisząc o Beatlesach, Hendriksie czy Pink Floyd, nobliwi muzykolodzy szukali nowego języka, by poradzić sobie z utworami Corneliusa Cardewa czy Gavina Bryarsa.

– Choć byłem już akademikiem i klasycznie wykształconym kompozytorem, ta muzyka stanowiła dla mnie nie lada zagadkę – przyznaje Nyman. – Szczególnie wspominam „Turangalîla-Symphonie” Messiaena. Jej nagranie stanowiło moje pierwsze zlecenie recenzenckie. Znalezienie sposobu, aby je jakoś racjonalnie ocenić, kosztowało mnie mnóstwo wysiłku. Największą sławę przyniósł publicyście artykuł poświęcony kompozycji „The Great Digest” Corneliusa Cardewa. To właśnie w tym tekście termin „minimalizm” został po raz pierwszy zestawiony z muzyką współczesną. Choć łatka przypięta przez Nymana doskwierała niektórym kompozytorom, z całą pewnością pomogła scementować i wypromować to niezwykłe zjawisko. Publicystyczna aktywność młodego Brytyjczyka nie ograniczała się tylko do krótkich form dziennikarskich. Nyman jest również odpowiedzialny za jedną z najważniejszych książek poświęconych muzyce współczesnej. Jego „Muzyka Eksperymentalna. Cage i po Cage’u” (właśnie ukazało się polskie tłumaczenie!) stanowi dla wielu kompas pomagający odnaleźć drogę wśród zdradzieckich meandrów tej sceny. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że książka nie powstała wyłącznie z myślą o nowo nawróconych na dźwiękowe ekstrema. Potrzebował jej również sam Nyman, który tłumacząc genezę minimalizmu, rozdzielając awangardę od eksperymentu czy oswajając Fluxus, przygotował grunt pod swój twórczy powrót. Niewątpliwie osiągnął swój cel, aczkolwiek nie przewidział jednego.

– Choć jako kompozytor dopiero kształtowałem swój język, wszyscy mieli mnie za eksperta – wspomina artysta. – Zostałem mianowany autorytetem w dziedzinie, w której w zasadzie dopiero stawiałem pierwsze kroki. Muszę przyznać, że było to dość dziwne uczucie. Na szczęście powszechnego uproszczenia nie trzeba było weryfikować. W praktyce Michael Nyman okazał się równie biegły jak niegdyś w teorii.

NA PIĘCIOLINII

Chociaż przez lata swojej publicystycznej pracy Michael Nyman rzeczywiście nie komponował, okazjonalnie występował jako instrumentalista. Zdarzało się, że jednego dnia grał na pianinie u boku współczesnego brytyjskiego twórcy, by następnego przygotować o nim obszerny artykuł. Tak było w przypadku słynnej recenzji „The Great Digest” Corneliusa Cardewa. Zachwycony ideą swobodnej improwizacji, która przyświecała jego Scratch Orchestra, Nyman postanowił dołączyć do grupy. W jej szeregach wykonywał nie tylko dzieła znakomitego rodaka, lecz również utwory amerykańskich minimalistów Steve’a Reicha czy Terry’ego Rileya. Wbrew pozorom nie był to najciekawszy epizod w karierze Nymana instrumentalisty. Zafascynowany wolnością, jaką daje improwizacja, absolwent Królewskiej Akademii Muzycznej nie poprzestał na występowaniu w Scratch Orchestra. W 1970 r. dołączył do najbardziej punkowej orkiestry wszechczasów. Powołana przez Gavina Bryarsa Portsmouth Sinfonia kultywowała ideę „zrób to sam!”, przekonując, że absolutnie każdy może być muzykiem i występować na scenie filharmonii. Co ciekawe, orkiestra nie rekrutowała się jednak z amatorów. Wręcz przeciwnie, w jej składzie bez trudności można odnaleźć kilka wielkich nazwisk.

Filozofia Portsmouth Sinfonia zakładała, że każdy z wykonawców musi wybrać instrument, na którym w ogóle nie potrafi grać. Choć muzycy trenowali w pocie czoła, słuchając ich interpretacji utworów Straussa, Griega czy Bizeta, trudno powstrzymać się od śmiechu. Właśnie w tej absurdalnej orkiestrze występował Michael Nyman. Klasycznie wykształcony pianista obsługiwał eufonium (instrument dęty blaszany o bardzo niskim dźwięku). Tam też zacieśnił przyjaźń ze swoim przyszłym producentem – Brianem Eno. Warto dodać, że ten świetny gitarzysta i specjalista od syntezatorów w Portsmouth Orchestra grał na klarnecie. A przynajmniej próbował. Pierwsze utwory napisane przez Nymana po długiej przerwie były dla publiczności zaskoczeniem. Artysta, który na krok nie rozstawał się z etykietką eksperymentatora i radykała, beztrosko operował przyjemnymi dla ucha melodiami. Jego debiutanckie „Decay Music” odcinało się od wszędobylskich szumów Johna Cage’a czy konceptualizmu George’a Brechta. Nyman miał inny pomysł na swoją muzykę i był to pomysł zaskakująco tradycyjny.

– Moja kariera wyrosła z bardzo brytyjskiej formy minimalizmu, który – w porównaniu z tym amerykańskim – opierał się na alternatywnej historii muzyki – tłumaczy Nyman. – Ta szkoła nie porzucała melodii nawet w tak trudnych dla niej czasach. Jej najznakomitszym reprezentantem był Erik Satie. Słuchając jego utworów, uznałem, że melodia powinna być istotną składową mojej muzyki. Tym bardziej że postrzegam ją nie tylko jako następstwo dźwięków o różnej wysokości, lecz także w tym najprostszym, popkulturowym sensie.

Zyskujący w tym czasie olbrzymią popularność amerykańscy minimaliści przecierali Nymanowi obrany szlak. Przyznaje, że to dzięki ich działalności utwory bazujące na wyraźnie zarysowanej linii melodycznej przestały być automatycznie odbierane jako pastisz. Niezależnie od roli, jaką odegrało wsparcie zza oceanu, swój największy sukces kompozytor zawdzięcza jednak komu innemu.

NA EKRANIE

Melodyjna, minimalistyczna i wycofana muzyka Michaela Nymana od początku miała ogromny potencjał ilustracyjny. Jako pierwszy dostrzegł to jego stary kumpel i początkujący reżyser Peter Greenaway. Panowie poznali się jeszcze na studiach i prędko przypadli sobie do gustu.

– Obaj interesowaliśmy się muzyką, filmem, malarstwem i literaturą, a co więcej, obcując z nimi, zwracaliśmy uwagę na podobne elementy – wspomina Nyman. – Pociągały nas powtórzenia, historyczne przekształcenia i pozornie statyczne procesy. Poza wspólnymi pasjami połączył nas również ten specyficzny, bardzo ironiczny humor. Eksperymentujący z krótkim metrażem i dokumentem Greenaway jakby tylko czekał, aż jego kolega porzuci wreszcie karierę publicysty. W tym samym roku, gdy Nyman zdecydował się wrócić do komponowania, reżyser zwrócił się do niego z konkretnymi propozycjami. Ich współpraca trwała aż piętnaście lat. W tym czasie Nyman pisał muzykę zarówno do absolutnie niszowych obrazów, jak i względnie popularnych filmów. Pierwszym z dużych sukcesów duetu był „Kontrakt rysownika”, w którym kompozytor wykonał kolejny zaskakujący zwrot – powrócił do muzyki barokowej.

– Już podczas pierwszego spotkania doszliśmy do wniosku, że ta ścieżka dźwiękowa powinna bazować na angielskiej muzyce z drugiej połowy XVII wieku – opowiada Nyman. – Powiedziałem Greenawayowi, że w takim razie to musi być Purcell. Wcale nie dlatego, że wielokrotnie analizowałem ją jako muzykolog. Nie, Henry Purcell jest po prostu najlepszy. Dziś powiedzielibyśmy, że na ścieżce dźwiękowej do „Kontraktu rysownika” Nyman zremiksował utwory barokowego mistrza. Na gruncie XVII-wiecznych kompozycji minimalista budował bowiem nowe melodie. W ten sposób twórcy filmu chcieli sprawić, aby ścieżka dźwiękowa brzmiała znajomo, ale nie budziła konkretnych skojarzeń. W podzięce za zasługi, Greenaway umieścił nazwisko Purcella w napisach końcowych. Kompozytor pojawił się tam jako „konsultant muzyczny”. Aż trudno uwierzyć, że dwóch tak dowcipnych i podzielających miłość do eksperymentu twórców rozeszło się w tak nieprzyjemnych okolicznościach. Kością niezgody stał się film „Księgi Prospera”. Dramat odnosił się do Szekspirowskiej „Burzy” i niespodziewanie zakończył się właśnie burzą.

– Mogę tylko powiedzieć, że Greenaway bardzo źle potraktował tam moją muzykę – tłumaczy Nyman. – Od tego czasu nie miałem z nim kontaktu. Tylko raz zwrócił się do mnie z propozycją przygotowania soundtracku do „Nocnej straży”. Nie uznał przy tym za stosowne, by wytłumaczyć się z tamtych wydarzeń. Zanim jeszcze podjąłem decyzję, znów się odezwał. Tym razem wycofał ofertę. Znów bez zbędnego wyjaśniania. Rozstanie z Greenawayem nie zakończyło filmowej kariery Nymana. Wręcz przeciwnie. Opuszczając niepoprawnego eksperymentatora, kompozytor miał wreszcie szanse wypłynąć na szerokie wody. Nie trwało to długo. Dwa lata później Brytyjczyk napisał ścieżkę dźwiękową do oscarowego „Fortepianu” Jane Campion. Choć sam statuetki nie otrzymał, zdobył kilka prestiżowych nagród i nominacji – w tym do Złotego Globu.

NA ŻYWO

Michael Nyman postanowił założyć własny ensemble. Swoich przyszłych towarzyszy poznał podczas wspólnego wykonania opery „Il campiello” Ermanno Wolfa-Ferrariego. Muzykom tak dobrze się współpracowało, że postanowili się już nie rozstawać. Od tego czasu Nyman zaczął pisać utwory z myślą o swoim zespole.

– Termin „zespół” bywa często źle interpretowany – zwraca uwagę kompozytor. – Tym, co łączy Michael Nyman Band z grupami rockowymi, są wyłącznie wzmacniacze oraz fakt, iż prezentuje ona dorobek jednego twórcy. Występuję z konkretnymi muzykami, gdyż daje mi to gwarancję, że moje utwory będą wykonane z zaangażowaniem oraz utrzymają swój indywidualny charakter. Niecodzienne zaangażowanie będzie z pewnością towarzyszyło koncertowi, który odbędzie się 28 listopada 2012 r. w Filharmonii Częstochowskiej. Podczas koncertu monograficznego usłyszymy tematy z najbardziej znanych ścieżek dźwiękowych artysty. Należy się spodziewać utworów z „Kontraktu rysownika”, „Fortepianu” czy „Wyliczanki”. Jednak tego wieczoru nie tylko program będzie miał znaczenie.

Nie jest tajemnicą, iż Michael Nyman zgodził się wystąpić na festiwalu Ars Cameralis pod jednym warunkiem – koncert odbędzie się w Częstochowie. Takie postawienie sprawy nie wynika wcale z ogromnej pobożności kompozytora, lecz z historii jego rodziny. Dziadkowie artysty mieszkali tutaj przez pokolenia, by tuż przed nastaniem wojny uciec do Wielkiej Brytanii. Nyman już raz wybrał się w podróż, by zobaczyć ojcowiznę. Niestety wówczas, zamiast do Częstochowy, trafił do... Ciechanowa. Jak widać, nawet wielkim kompozytorom zdarza się czasem przesłyszeć.  


Jan Błaszczak poprowadzi spotkanie z Michaelem Nymanem 28 listopada o godz. 14.00 w Filharmonii Częstochowskiej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i krytyk muzyczny, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Autor książki „The Dom. Nowojorska bohema na polskim Lower East Side” (2018 r.).

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2012