Muzyka jest dobra na wszystko

Przez dwa tygodnie przeciętny śmiertelnik, którego oknem na świat jest telewizja, skazany był na nieustanne obcowanie z muzyką, o której istnieniu dotąd zapewne nie wiedział. Z muzyką zwaną poważną, którą (jak sama nazwa podpowiada) wyciąga się z lamusa wyłącznie na bardzo poważne okazje, czyli okresy wielkiej żałoby.

08.05.2005

Czyta się kilka minut

Czy znaczy to, że rap, disco-polo, funky, a nawet “rock oswojony" i piosenka, czyli wszystko to, co podpada dziś pod definicję “muzyki" (gdyż muzyka klasyczna wypadła z niej w otchłań niebytu) - na taką okazję już się nie nadaje? Nie przynosi pocieszenia, niezdolna jest ukoić łkania duszy?

Najwyraźniej nie. Musi być “Requiem" Mozarta, kantata Bacha, “Stabat Mater dolorosa", no i Chopin, dobry na wszystko: pogrzeb Stalina, wprowadzenie stanu wojennego, śmierć wielkiego Papieża... Proszę wybaczyć szokujące zestawienie, ale czy tak instrumentalne (nomen omen) traktowanie wielkiej muzyki, którą skądinąd się gardzi, nie jest samo w sobie szokujące? W szczególności ze strony cynicznych “inżynierów wideosfery", rządzących mass mediami, a będących dziś de facto “inżynierami dusz"?

Jeszcze 20-30 lat temu tak nie było: muzyka klasyczna, zepchnięta dziś najwyżej w nocne rewiry, pojawiała się nawet w witrynie telewizyjnego prime time i była dzięki temu w stanie wykreować własne gwiazdy, zdolne konkurować z gwiazdeczkami showbiznesu. Przypomina mi się stary kawał z lat komunistycznych o dziaduniu, który zatrzymał się z wnuczkiem przed pustą witryną rzeźnika i mówi: “Widzisz wnusiu, tu przed wojną były szynki, kiełbasy, polędwiczki, wszystkiego pełno... I niech mi kto wytłumaczy: komu to przeszkadzało?!".

Wskrzeszanie trupa

Pamiętam nie tak dawne czasy (to fakt, że były wówczas we Francji tylko trzy publiczne kanały telewizji), kiedy w prime time, tuż po kolacji, można było spędzić czas (i to nie kwadrans - trzy do czterech godzin) w towarzystwie Karajana, Menuhina, Rostropowicza, Rubinsteina czy młodziutkiej Anne-Sophie Mutter, gości Jacquesa Chancela w programie “Le Grand Echiquier". I niech mi kto wytłumaczy: komu to przeszkadzało?!

Dzisiaj gwiazdy klasyki zgasły. Tylko garstka trafia jeszcze pod strzechy, zwykle pokrętnymi drogami: Cecilia Bartoli (która broni się swym talentem), Hélčne Grimaud (której nieco pomagają uroda i miłość do wilków), paru dwuznacznych wirtuozów stylu cross-over, jak Nigel Kennedy czy Andrea Bocelli, oraz André Rieux, król muzycznej pornografii, który z klasyką nie ma w ogóle nic wspólnego. Reszta jest milczeniem.

Okolicznościowe wskrzeszanie trupa muzyki poważnej - dla oddania hołdu wielkim zmarłym - budzi co najmniej mieszane uczucia. Z jednej strony dobrze, że szary śmiertelnik choć raz w życiu usłyszy przez łzy coś naprawdę dobrego. Z drugiej jednak strony utrwala to stereotyp muzyki klasycznej jako synonimu ponuractwa, wykrochmalonej ceremonialności i cmentarnej nudy. Muzyka zwana poważną, lecz nie spełniająca kryteriów “żałobnych" - nie dość “smutna" - nie ma w tej sytuacji żadnych szans, by dotrzeć do przeciętnego telewidza. Czyli w takim kraju, jak Polska - praktycznie do kogokolwiek. Wyłączając “Badinerie" z “Suity h-moll" Bacha, przebój telefonów komórkowych, albo “Cztery pory roku", umilające nam czekanie na to, aż urzędniczka skończy pić herbatę.

Paradoksy teorii ewolucji

Instrumentalne traktowanie muzyki zawsze budzi wątpliwości. Kiedy najczystsza ze sztuk - język na żaden inny nieprzetłumaczalny, wyrażający jedynie to, co niewyrażalne, lecz najgłębiej autentyczne - służy tylko jako środek do osiągnięcia pewnego celu, choćby nawet był on chwalebny, trudno oprzeć się wrażeniu, że mamy do czynienia z nadużyciem, brutalnym uproszczeniem, jeśli nie cyniczną manipulacją.

Niejednokrotnie posługiwano się muzyką jako bronią psychologiczną. Armia USA bombardowała twierdzę Noriegi w Meksyku hard rockiem, wykurzając z kryjówki za pomocą decybeli króla narkobiznesu o wrażliwych uszach. W bazie Guantanamo heavy metal okazał się pożyteczny jako metoda łamania psychicznego oporu islamistów. Inni wpadli zaś na pomysł, że skoro muzyka może być narzędziem agresji, to może też być wałem ochronnym. Oczywiście i to jest dwuznaczne: punkt widzenia (jak powiedziałby Wałęsa) zależy od punktu słyszenia. Co dla jednych jest odprężeniem i kordonem bezpieczeństwa, dla innych jest synonimem agresji. I vice versa.

Pewien farmer z USA, któremu małpy wyjadały kukurydzę, przepędził je definitywnie muzyką Michaela Jacksona: żadne inne metody nie działały. W kanadyjskich parkach, w podziemnych parkingach niektórych supermarketów, na paru stacjach londyńskiego metra - od pewnego czasu nadaje się muzykę poważną w celu odstraszenia chuliganów, którzy biją, kradną i demolują. Metoda z pozoru okazuje się skuteczna: bandy dzikusów czmychają gdzie pieprz rośnie, statystyki pokazują dumnie spadek o jedną trzecią aktów kradzieży, przemocy czy wandalizmu. Eksperyment uznano za taki sukces, że ma być nim objętych ponad 30 londyńskich stacji: sprzątaczkę i policjanta zastąpią Vivaldi i Mozart...

Oswajanie ambiwalencji

Czy to jest jednak metoda - przepędzanie chuliganów przy pomocy Mozarta lub Elgara? Owszem, puchną im szybko uszy i uciekają: przenoszą się na stacje metra, oszczędzające im takich cierpień, albo po czasie obojętnieją i wracają na swoje. Słowem: zwalcza się skutki, lekceważąc przyczyny. Nie o to idzie, by hołotę przepędzić, lecz o to, by jej nie było.

I poza wszystkim - przypisując muzyce płasko utylitarne funkcje, zapomina się o jej bezkresnej ambiwalencji. O tym, że koi i rozdrażnia, budzi i usypia, dodaje skrzydeł aniołom i wskrzesza demony. Nikt lepiej tego nie oddał niż Kubrick w “Mechanicznej pomarańczy", gdzie Beethovenowska “Oda do radości", hymn braterstwa, staje się katalizatorem agresji. Uwielbienie, jakim darzyli finał “IX Symfonii" Lenin, Hitler et consortes, ilustruje to aż nazbyt dobitnie. Jak strawić ów paradoks, z którym nie umie się uporać nawet George Steiner?

Minimum rozeznania nie zaszkodzi. Wiedza i rozum to bufor cywilizacji wobec naporu barbarzyństwa, które jest jej alter ego, nieustannie zagrażającym jej od wewnątrz. Miast wskazywać na wroga zewnętrznego - Żyda, Niemca, Moskwy, Brukselę - najprzód trzeba zidentyfikować wroga w samym sobie. Podobnie jak i przyjaciela. Ale kto jest dziś po temu uzbrojony?

Brytyjski krytyk Norman Lebrecht trafnie zauważa, że w miarę jak model triumfującej industrializacji chylił się ku upadkowi, zarządcy masy upadłościowej starali się wszystkich przekonać, że sztuka i muzyka to czysta strata czasu i należy się skoncentrować na przysposobieniu młodych do taśmy produkcyjnej. W czasach postindustrialnego chaosu, który wkrótce potem zapanował, zrehabilitowano część humanistycznych dyscyplin, uznanych za przydatne w dominującym odtąd sektorze usług: minimum arytmetyki, ogłady i umiejętności językowych na coś jednak się przydają. Strawę duchową uznano wszak za zbędną: sztukę, muzykę czy religię (mam na myśli wiedzę, nie indoktrynację) wyrzucono ze szkoły (i oczywiście z telewizji); nauczanie dyscyplin artystycznych jest niemal wszędzie, a w Polsce bardziej niż gdziekolwiek, ostatnim z listy narodowych priorytetów. Podbija odtąd świat kulturalny lumpenproletariat, audytorium “Big Brothera", które może i kocha papieża, w niczym go nie słuchając, lecz z religii, kultury czy muzyki bierze jedynie to, co mu pasuje i nazbyt nie krępuje “naturalnych", brzydkich popędów, których odfiltrowanie, oswojenie i racjonalne przetworzenie było zawsze tradycyjnym zadaniem kultury.

Przez ucho do portfela

Instrumentalne traktowanie muzyki budzi uczucia mieszane. Pewnie lepiej, żeby Kowalski usłyszał choć raz “Requiem" Mozarta, pod dowolnym pretekstem, niż żeby nigdy go nie usłyszał. Byłoby źle, gdyby nachalność tej propozycji, niczym nie przygotowanej, na zawsze go zraziła. To jednak ostatnie ze zmartwień Reżyserów Widowiska, dla których przeszłość i przyszłość nie istnieją: liczy się, jak w ruletce, natychmiastowe przełożenie. Manipulowanie emocjami, specjalność mass mediów, jest czymś obrzydliwym.

Można wszak bronić pewnych form manipulacji, jeśli per saldo wszystkim przynoszą korzyści. A gdyby tak muzykę klasyczną uratował biznes, ten sam biznes, który najprzód zbił na niej krocie, aby w dzień później wyrzucić ją na śmietnik historycznych, elitarnych przesądów? Sklepikarze, barmani, szefowie budek z piwem i ekskluzywnych restauracji, raczkujące rekiny biznesu i pająki komercyjnych sieci - nadstawcie ucha, gdyż to do was, do waszej kieszeni, przesłanie to się zwraca.

Otóż brytyjscy uczeni z uniwersytetu w Leicester dowiedli naukowo i niezbicie, że rachunek w knajpie rośnie nieuchronnie w miarę, jak wystrój muzyczny wnętrza staje się bardziej wyrafinowany. Przeprowadzane przez miesiąc testy w restauracji koło Birmingham wykazały, że klient bombardowany muzyką pop wydaje góra 30 euro za kolację, a chętniej sięga po portfel - ładnych parę euro więcej - gdy zachęca się go do tego Mozartem lub Vivaldim. “Muzyka klasyczna daje ludziom poczucie, że są bardziej oświeceni i zamożni, przez co mają skłonność do zamawiania bardziej wykwintnych dań, zwłaszcza trunków, przystawek czy deserów" - wyjaśnia psycholog Adrian North, pod którego kierunkiem przeprowadzono ten eksperyment.

Nasze babcie mówiły: “przez żołądek do serca". Ja zaś mówię: przez ucho do żołądka, przez żołądek do portfela, przez portfel do rozumu, a stamtąd - ewentualnie - droga już do serca niedaleka. Apeluję więc do was, ludzie interesu, myślący jeno o tym, by bliźniego omamić i wydoić: dójcie wy go, bliźniego, ale kulturalnie, to jest z pożytkiem i dla niego, i dla siebie. Sobie oszczędzicie stresu i głuchoty, jemu takoż, a o cenę za nową jakość bytu nie będzie zbytnio się targował.

Może kogoś przekona sukces paryskiego Radia Classique, które od 23 lat dokonuje pozornej kwadratury koła, żeniąc melomanów i golden boyów, czyli przeplatając muzykę poważną, zaprogramowaną z najwyższą kompetencją i bez żadnych podejrzanych ułatwień, oraz ekonomiczno-finansowe ekspertyzy, rzadkie, zwięzłe i treściwe. Mając znacznie mniej nadajników, Radio Classique praktycznie doścignęło państwowe France Musiques i stało się we Francji pierwszą rozgłośnią słuchaną przez elity: średnie i wyższe kadry, ludzi wolnych zawodów. Można nie lubić elit, ale od nich wiele zależy. Snobizmem można gardzić, ale każda forma snobizmu pozwalająca nam się nieco dźwignąć ponad siebie, jest wysoce pożądana.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 19/2005