Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Tyle już napisałem o mistrzostwach świata w piłce nożnej, a nie napisałem prostego zdania, że piłka nożna to piękny sport. Pewnie miałem poczucie, że nieprzekonanych i tak nie przekonam, ba: że zostanę zaliczony w poczet – jak zechciał zdefiniować tę grupę Rudyard Kipling – „malutkich duszyczek znajdujących spełnienie w oglądaniu ubłoconych idiotów”. Świetny urugwajski pisarz Eduardo Galeano zauważa, że futbol z religią łączy „oddanie, jakim darzą je wierni, i nieufność okazywana im przez wielu intelektualistów”; zaiste: znam takich intelektualistów aż nazbyt wielu, by pochopnie wyrywać się z podobnymi deklaracjami, zwłaszcza kiedy trwa mundial, podczas którego w centrum narracji najsłuszniej w świecie powinny być kwestie praw człowieka, a także pytania dotyczące komercji i korupcji organizatorów.
A jednak to napiszę. I dodam jeszcze: przekonajcie się sami. Wpiszcie w dowolną wyszukiwarkę nazwisko „Richarlison” i datę mundialowego spotkania Brazylijczyków z Serbami. Jestem przekonany, że pierwszym, co zobaczycie, będzie akcja z 74. minuty meczu, zainicjowana na lewym skrzydle przez niejakiego Viníciusa Júniora, który niemal nonszalancko, a przy tym niezwykle precyzyjnie odegrał futbolówkę zewnętrzną częścią stopy do stojącego w okolicy jedenastego metra kolegi z drużyny, Richarlisona właśnie. Nie była to prosta piłka do opanowania, a co dopiero do zamiany na gola, ale napastnik Brazylii zrobił i jedno, i drugie. Stojąc plecami do bramki, podbił sobie futbolówkę, a następnie złożył się do strzału. Strzału z woleja. Nożycami. Przewrotką. Nie widział, gdzie strzela – ale wiedział, że trafi.
Galeano twierdzi, że zagranie to wynalazł przed ponad stu laty niejaki Rámon Unzaga na boisku w chilijskim porcie Talcahuano, dlatego w Hiszpanii i innych krajach hiszpańskojęzycznych nazywa się je la chilena – chilijka. Jak zwał, tak zwał, mamy do czynienia z rzadkim świadectwem akrobatycznego kunsztu, fenomenalnej koordynacji, niezwykłej techniki, a nade wszystko: wyłamania się ze schematów; z bezczelnym aktem niedającej się okiełznać żadnymi założeniami taktycznymi, czystej kreacji.
W książce Galeano „Futbol w słońcu i cieniu” nie brakuje gorzkich uwag na temat historii piłki nożnej jako „smutnej podróży od przyjemności do obowiązku”. Kibice to wiedzą: w miarę, jak ten sport się komercjalizuje, zanika piękno płynące z samej radości gry. Skoro liczy się wynik, wychodzi się na boisko głównie po to, żeby utrudnić grę innym (patrz pod: reprezentacja Polski w meczu z Meksykiem), a od bezinteresownych popisów techniki ważniejsze są szybkość i siła. Na szczęście są jeszcze Brazylijczycy, którzy nawet do szatni przed meczem wchodzili z bębenkami, tańcząc sambę.
Zresztą co ja się będę rozpisywał: po prostu przekonajcie się sami, najlepiej z komentarzem przeżywającego drugą młodość redaktora Szpakowskiego. „Nie kto inny, jak” Pan Dariusz wie, że czasami można cieszyć się grą.