Ładowanie...
Moje lata z Krzysztofem Pendereckim
Moje lata z Krzysztofem Pendereckim
Rok 1977. Warszawska Jesień, kilka lat po triumfie „Pasji wg św. Łukasza”, razem z grupą przyjaciół bywaliśmy na wszystkich koncertach festiwalowych. Niektóre z nich odbywały się w sali koncertowej PWSM na Okólniku w Warszawie. Pewnego dnia podczas przerwy w koncercie miałam okazję z bliska zobaczyć słynnego już kompozytora z żoną – sensacja! Do dziś pamiętam, że otaczała ich gromada dziennikarzy. W ówczesnej, siermiężnej rzeczywistości oboje wydawali się przybyszami z innego wymiaru, a legendarna elegancja p. Elżbiety sprawiała, że pamiętam nawet fason jej pantofelków!
ROK 1980. Koniec czerwca, po wygranym przeze mnie Konkursie Bachowskim w Lipsku. Dzięki protekcji wspaniałej śpiewaczki, p. Stefanii Woytowicz, ówczesnej wieloletniej wykonawczyni „Pasji” i „Jutrzni”, otrzymałam z Impresariatu Polskiego Radia propozycję uczestnictwa w prawykonaniu światowym „Te Deum”, przewidzianym na wrzesień w Asyżu.
Spędzając wakacje z rocznym synkiem w Supraślu, zaopatrzona w nuty „Te Deum”, wkuwam partię solową, siedząc w wynajętym pokoiku na stryszku u moich gospodarzy. Od czasu do czasu mam szansę skorzystać z pianina w świetlicy Domu Kultury w Supraślu. Po dwóch tygodniach materiał jest nauczony, moje dane osobowe złożone do wyrabiania paszportu w Impresariacie. Mam wyznaczone spotkanie z kompozytorem w Hotelu Europejskim w Warszawie, gdzie mam się przedstawić państwu Pendereckim, być może wykonać fragment utworu; szczegóły poznam podczas spotkania.
Hotel Europejski – wówczas najelegantszy w Warszawie – został w swej części przekształcony w biuro prasowe kompozytora. Kręcili się tu pracownicy Impresariatu Polskiego Radia, Pagartu, krytycy, dyrektorzy różnych instytucji. Byłam oszołomiona liczbą osób. Sam mój przyjazd do Europejskiego z niezbyt odległego Osiedla Za Żelazną Bramą, gdzie wówczas mieszkałam, obfitował w co najmniej trzy pechowe zdarzenia, ale w końcu udało mi się dotrzeć na czas. Zostałam przedstawiona Mistrzowi; nie musiałam nic śpiewać, co mnie nieco zdziwiło. Spotkanie było krótkie, kawa, uścisk dłoni... Po powrocie do domu rozpoczęło się długie oczekiwanie na odbiór obiecanego paszportu i szczegółów wyjazdu do Asyżu.
Niestety, po kolejnym telefonie do Impresariatu dowiedziałam się, że zdecydowano się zaangażować inną śpiewaczkę. Rozczarowanie moje było spowodowane nie tyle rezygnacją z mojej osoby, ile niepoinformowaniem mnie w jakikolwiek formalny i elegancki sposób o tym fakcie. Gorycz pozostała na długo.
MARZEC 1981. Recital we Floriance w Krakowie. Bardzo udany. Na koncercie jako słuchacze Witold Lutosławski z panią Danutą oraz państwo Pendereccy. Radość i duma, bo znakomici goście przyszli pogratulować po koncercie!
ROK 1982 LUB 1983. Jeden z pierwszych festiwali w Lusławicach i zaproszenie do wykonania pieśni Moniuszki. To wtedy dopiero miałam okazję poznania bliżej Krzysztofa i Elżbiety. Rozmach towarzyszący ich życiu, liczba znakomitych artystów ze świata oraz gości przewijających się przez lusławicki dom oszałamiała. Padały sławne nazwiska, chłonęłam nowinki z wielkiego świata, ciesząc się jednocześnie, że jest mi dane w jakimś niewielkim stopniu uczestniczyć w kreowaniu muzycznej rzeczywistości.
ROK 1983. Pierwsze tournée po Europie z „Te Deum”. Zbieg okoliczności sprawił, że zaproszono mnie do udziału w części ogromnego wyjazdu Orkiestry i Chóru Filharmonii Krakowskiej po Europie. Znakomici soliści (Jadwiga Gadulanka, Wiesław Ochman, Andrzej Hiolski), dwóch dyrygentów: Krzysztof Penderecki i Tadeusz Strugała. Chrzest bojowy rozpoczął się już w Krakowie podczas pierwszego dnia prób. Musiałam wykonać całe „Te Deum” najpierw z jednym z dyrygentów, a potem z drugim. Z uwagi na różnice temp, interpretacji itd. nie było to łatwe zadanie. Rano prawie straciłam głos ze zdenerwowania, ale próba poszła świetnie – a właściwie obie próby. Na ten debiut czekałam długo...
Potem – szereg koncertów we wspaniałych salach, owacje publiczności, podziw dla kompozytora, a jednocześnie możliwość rozmów z nim, zdziwienie, że tak wielki człowiek ma takie świetne poczucie humoru, potrafi być nawet lekko pikantny w żartach. Uwielbiałam słuchać jego rozmów po koncertach, podczas licznych spotkań z Iwanem Monighettim i Grigorijem Żyslinem. Obaj zawdzięczali Pendereckiemu szansę koncertowania poza ZSRR, prowadzenie licznych kursów mistrzowskich w Polsce, a następnie masę kontaktów na Zachodzie.
ROK 1985–1986. Pierwsze wykonania fragmentów „Polskiego requiem”, wyjazd do Waszyngtonu, debiut koncertowy z Mścisławem Rostropowiczem w Waszyngtonie, następnie Carnegie Hall z Krzysztofem Pendereckim. Phyllis Bryn-Julson, Wiesław Ochman, Mariana Nicolesco, Zachos Terzakis, Malcolm Smith. Tam, w USA, stwierdzam po raz kolejny, że nazwisko Penderecki ma zasięg ogólnoświatowy i że dzięki możliwości współpracy z tym kompozytorem uzyskujemy pewnego rodzaju „znak jakości”, bilet wstępu do elitarnej grupy wykonawców jego muzyki, ale i do współpracy ze znakomitymi salami koncertowymi oraz teatrami operowymi.
Moja ścisła współpraca z Krzysztofem trwała 24 lata. Setki koncertów na całym świecie, udział w najbardziej prestiżowych festiwalach, szansa występów w bardzo zróżnicowanym repertuarze – od jego kompozycji do dzieł innych kompozytorów różnych epok.
Wykonywałam „Te Deum”, „Polskie requiem” (łącznie z prawykonaniem „Sanctus”), prawykonanie światowe i mnóstwo wykonań na świecie „Siedmiu bram Jerozolimy”, „Credo”, uczestniczyłam w koncertowych wykonaniach oper „Czarna maska” i „Raj utracony”. Włączałam także do programów recitali jego wczesne pieśni. Trzykrotnie nagrałam „Polskie requiem”, dwukrotnie „Siedem bram Jerozolimy”.
Mogłam prześledzić ewolucję jego stylu kompozytorskiego, wykonując jeszcze z chórem Filharmonii Narodowej „Pasję” i „Jutrznię”, aż po wypracowanie swoistego języka neoromantycznego, w którym zawsze jednak pobrzmiewają charakterystyczne dla barwy jego kompozycji skoki interwałowe i zestawienia instrumentalne.
My, muzycy polscy, zawdzięczamy mu bardzo wiele: możliwość wyjścia z zaściankowości lat powojennych, spotkania z szerokimi horyzontami i perspektywami muzyki na światowym poziomie, wreszcie szanse zaistnienia w centrach muzycznych i w świadomości światowych odbiorców naszej muzycznej pracy.
Istnieje powiedzenie, że za sukcesem każdego mężczyzny kryje się zapracowana kobieta... Elżbieta Penderecka – kobieta-instytucja, niestrudzona pomocnica Krzysztofa, wspaniała pani domu, kreatorka Festiwalu im. Ludwiga van Beethovena. Elżbietko, mój nieustający i bezgraniczny podziw. ©
Napisz do nas
Chcesz podzielić się przemyśleniami, do których zainspirował Cię artykuł, zainteresować nas ważną sprawą lub opowiedzieć swoją historię? Napisz do redakcji na adres redakcja@tygodnikpowszechny.pl . Wiele listów publikujemy na łamach papierowego wydania oraz w serwisie internetowym, a dzięki niejednemu sygnałowi od Czytelników powstały ważne tematy dziennikarskie.
Obserwuj nasze profile społecznościowe i angażuj się w dyskusje: na Facebooku, Twitterze, Instagramie, YouTube. Zapraszamy!
Podobne teksty
Newsletter
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]