Moje, czyli nasze

Przybywa Polaków, którzy udostępniają swoje mieszkania i samochody obcym, poznanym przez internet osobom. Czy ekonomia dzielenia się sprawi, że zaufamy sobie bardziej?

03.04.2015

Czyta się kilka minut

 / il. Małgorzata Laska
/ il. Małgorzata Laska

Ser pleśniowy był pyszny, choć bardzo wytrawny. Zanim wyjadę, pomyślałem, zapytam, gdzie się go tu kupuje. Potem też było przyjemnie. Wieczorem przegrałem wprawdzie w grę planszową (chodziło w niej o zdobycie panowania nad całym światem), jednak gospodarze – para niemieckich studentów, którzy kilka dni wcześniej zgodzili się mnie przenocować w ramach internetowej usługi Hospitality Club – poświęcili mi mnóstwo czasu, prowadząc w Wiedniu do miejsc, o których nie pisze się w przewodnikach.

Nie był to hotel, nazajutrz nie martwiłem się więc terminem wymeldowania i dopiero około południa zapytałem o ser.

– Smakował? Był przeterminowany, ale tylko trochę – odpowiedzieli gospodarze. I szybko wyjaśnili: są w posiadaniu klucza do pojemnika, do którego obsługa lokalnego supermarketu wyrzuca produkty ze zbliżającą się datą przydatności do spożycia: – W trosce o reputację firmy nie przyjmuje ich już kasa fiskalna. A to przecież marnotrawstwo jedzenia, nie robimy nic złego. Nawet policji to wytłumaczyliśmy. Klucz jest przechodni, dzielimy go ze studentami z dzielnicy, ogłaszając się w internecie. Nie jesteś zły, że dostałeś jedzenie ze śmietnika, prawda?
 

Dziel i rządź
Było to kilka lat temu. Od tej pory przybyło w internecie stron, dzięki którym, za darmo lub za niewielką opłatą, można wynająć swoje mieszkanie (Airbnb), zaoferować turystom pokój lub wspólne zwiedzanie miasta (oprócz Hospitality Club także Couchsurfing), skorzystać z transportu cudzym samochodem (BlaBlaCar) lub z „prywatnej” taksówki (Uber).

Także w Polsce ekonomia dzielenia się (sharing economy) oraz związana z nią tzw. wspólna konsumpcja (collaborative consumption) to zdobywające coraz większą popularność modele wymiany dóbr. Zamiast na posiadanie, kładą nacisk na użytkowanie. Pozwalają korzystać z cudzych mieszkań, samochodów, sprzętu – oraz grupować ludzi poszukujących tych samych usług. Tak jest oszczędniej, bardziej ekologicznie – i coraz wygodniej.

Potencjalne korzyści można wymieniać długo: mniejsze zużycie zasobów; zwiększenie popytu na wysokiej jakości produkty, jeśli mają one zostać pożyczone, wynajęte lub naprawione; dostęp do nich dla osób o niższych dochodach.

Oba zjawiska wykraczają jednak poza samą gospodarkę. Niektórzy uważają wręcz, że w świecie, w którym technologia dotąd oddalała ludzi od siebie, pomagają one odbudować prawdziwe wspólnoty. Dziś ta sama technologia – w postaci wspomnianych serwisów – uczy, jak ufać nieznajomym i ich lubić. A są i tacy, którzy przepowiadają, że stanowi próbę przeniesienia zasad demokratycznego internetu na poziom życia w tzw. realu.

Skąd się wzięła i na jakich zasadach funkcjonuje ekonomia dzielenia się? Czy jest w stanie wpłynąć na myślenie o dobru wspólnym? Czy zmieni nasze postrzeganie własności? Kiedy warto zaufać w internecie nieznajomym? Odpowiedź na te pytania mówi sporo o czasach, w których żyjemy.
Jeszcze więcej mówi o nas samych.
 

Auta dla każdego
Na północy Skandynawii, gdzie srogie zimy i duże odległości między miejscowościami czynią samochód niezbędnym, zdarza się, że kierowcy zostawiają kluczyki w stacyjce i nie zamykają drzwi do auta – zawsze może się zdarzyć, że sąsiad będzie go pilnie potrzebował.

Tym tropem – choć stosując model biznesowy – zamierza pójść Zarząd Transportu Miejskiego w Warszawie. Wiosną 2016 r. chce on wprowadzić system wspólnego korzystania z samochodów (tzw. car-sharing). Na zwykłych miejscach parkingowych w centrum stolicy mają stanąć auta, które otworzyć będzie mógł każdy, kto zarejestruje się w systemie i pobierze na smartfon odpowiednią aplikację. Jedyny koszt stanowić będzie opłata za minutę jazdy (w Europie Zachodniej, gdzie car-sharing już działa, wynosi ok. 30 eurocentów). Benzynę zatankują kierowcy przy pomocy specjalnej karty dostarczonej przez operatora systemu, a za fatygę podjechania na stację benzynową otrzymają kilka darmowych minut.
 

Car-sharing ma służyć do przemieszczania się na małe odległości. Zdaniem pomysłodawców, jeden taki samochód może zastąpić nawet do dziesięciu aut prywatnych. „Celem projektu jest uwolnienie przestrzeni publicznej oraz zmniejszenie ruchu samochodowego w centrum Warszawy” – tłumaczył w minionym tygodniu na antenie Radia RDC Łukasz Puchalski ze stołecznego ZTM. Jego zdaniem, zadowoleni powinni być nawet taksówkarze – przykłady z Zachodu pokazują, że car-sharing tylko zwiększa zapotrzebowanie na ich usługi (gdyż ludzie często rezygnują z posiadania własnych aut).

Biznes nie lubi marnotrawienia zasobów. Należące do kompanii lotniczych samoloty latają po kilkanaście godzin dziennie, a nocami przechodzą przeglądy. Dlaczego więc prywatne samochody – choć ich utrzymanie pochłania zwykle ok. jednej piątej domowego budżetu – wykorzystuje się średnio przez godzinę w ciągu doby?

O przykładzie potencjalnego zastosowania zasady partycypacji w skali mikro mówi dr Aleksander Kisil, ekspert z dziedziny zarządzania i przywództwa z Uczelni Łazarskiego, współorganizator pierwszej w Polsce konferencji nt. ekonomii dobra wspólnego. Kiedyś złożył się on z sąsiadami na kupno walca do trawnika – sprzętu, z którego korzysta się raz na kilka lat, choć kosztuje kilkaset złotych. – To, co w pojedynkę się nie opłaca, w grupie często zaczyna mieć sens – tłumaczy.
 

Pieniądze to nie wszystko
Zdaniem dr. hab. Rafała Kasprzaka ze Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie ekonomia dzielenia się – choć istotny jest jej aspekt społeczny – pozostaje na razie innowacją marketingową. – Do niedawna mówiło się, że najciekawsze rozmowy zdarzają się w pociągach. Długa podróż z przypadkowymi ludźmi, którzy prawdopodobnie spotkają się tylko raz, skłaniała do dzielenia się sprawami, o których nie powiedzielibyśmy znajomym. Także w internecie jedną z miar sukcesu jest dołączenie do grup podobnych do siebie ludzi. A produkty sprzedaje się przecież całym grupom – tłumaczy ekonomista.

– Kapitalizm chce dziś korzystać z tzw. kapitału próżniaczego – dodaje prof. Kazimierz Krzysztofek, socjolog ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej. – Kryzys sprawił, że dobrze jest wykorzystywać „śpiące” zasoby, zaś ludzie są bardziej skłonni korzystać z takich usług. W systemie zinstytucjonalizowanym domek letniskowy w górach trzymało się zamknięty na cztery spusty przez dziesięć miesięcy w roku. Teraz pojawiły się możliwości, aby wykorzystywać go dłużej, dzieląc z innymi. Pod pewnymi względami mamy do czynienia z nową formą kapitalizmu.

Z kolei dr Kisil zwraca uwagę, że to, co niektórzy marketingowo nazywają ekonomią dzielenia się, jest raczej nowym modelem biznesowym starej ekonomii, który można określić mianem „ekonomii dostępu” lub „współużytkowania”. – Prawdziwa ekonomia dzielenia się zaczyna się tam, gdzie ludzie są współwłaścicielami i współdecydentami, np. w spółdzielniach i systemach akcjonariatu pracowniczego – mówi.
 

Shared in Poland
Polskę, gdzie potrzeba podkreślania statusu społecznego przez kupowanie i posiadanie nowych rzeczy, jest wciąż silna, ekonomia dzielenia się podbija wolniej niż kraje zachodnie. Ale i u nas radzi sobie coraz lepiej. Już nie tylko posiadanie używanego samochodu, ale i zaopatrzenie się w wózek dziecięcy „od sąsiadki z siódmego” przestało być kojarzone z biedą. Więcej: stało się modne.

Psychologiczną drogę dla ekonomii dzielenia się utorowały w Polsce sklepy z używaną odzieżą. Choć korzystanie z nich przez lata uchodziło za oznakę niższego statusu materialnego, niedawno wśród młodych wykształciła się wręcz moda na kupowanie w szmateksach, a umiejętność znalezienia tam dobrych ubrań stała się czymś cenionym w towarzystwie.

Nie da się przedstawić jednego portretu korzystających z serwisów, które odwołują się do ekonomii dzielenia się: są wśród nich zarówno 30- i 40-latkowie, ostatnie pokolenie Polaków, które nie stroniło od autostopu, a muzykę kupowało na CD, jak i młodsi, pewnie częściej latający samolotami i ściągający muzykę z internetu.

Jedno jest pewne: potencjał możliwości, które może przynieść nowe myślenie o ekonomii, jest olbrzymi. – Polska jest krajem bogatym w zasoby, państwem ludzi pracowitych i kreatywnych. Ekonomia dzielenia się, ta prawdziwa, czyli oparta na partycypacji we własności i zarządzaniu, mogłaby sprawić, że ludzie poczują się tu bardziej u siebie, wyzwolą swoje możliwości – przekonuje dr Kisil.

Dodaje jednak: do tej pory, mimo np. silnej historycznie tradycji polskiej spółdzielczości, państwo nie wspierało takich inicjatyw i form ekonomicznych.
 

Rzecz niepotrzebna
Kilka lat temu firma Zipcar zorganizowała eksperyment: 250 kierowców poproszono o oddanie na miesiąc kluczy do samochodów. Z firmowych aut mogli korzystać tylko, gdy było to niezbędne. Rezultaty zaskoczyły nawet organizatorów. Ludzie dwukrotnie więcej jeździli rowerami bądź poruszali się pieszo. A co najciekawsze: po zakończeniu eksperymentu aż stu kierowców stwierdziło, że samochody są im już niepotrzebne.

„Wspólna konsumpcja zmusza nas do przemyślenia nie tylko tego, co konsumujemy, ale jak to robimy. Jest jak system randkowy dla wszystkiego, czego nie potrzebujemy. Łączymy potrzeby jednych z możliwościami udostępniania drugich” – tłumaczyła Rachel Botsman, jedna z propagatorek nowej ekonomicznej filozofii, podczas konferencji TED w Sydney w 2010 r.

Ekonomia dzielenia się ma się opłacać nie tylko dlatego, że właściciele zarabiają na nieużywanych zasobach, w które sami kiedyś zainwestowali. Korzystający z takich usług z reguły płacą mniej niż wtedy, gdy musieli je kupować. Nie bez znaczenia są korzyści ekologiczne. O tym, że ekonomię dzielenia się czeka dobra przyszłość, świadczy fakt, iż wartość rynku takich usług szacuje się na 26 mld dolarów.
 

25 godzin na minutę
Na swój sposób ekonomia dzielenia się urzeczywistnia ideę zaproponowaną jeszcze w 1988 r. przez francuskiego socjologa Michela Maffesoli. Przewidując – choć chyba nieco na wyrost – rychły kres epoki indywidualizmu, pisał on o tzw. nowoplemionach, wspólnotach gromadzących ludzi o podobnych pasjach i zamiłowaniach, przekraczających granice klas społecznych, wieku czy przestrzeni. A przy okazji takich, w których tworzą się silne więzi.

Z kolei ekonomista i politolog Jeremy Rifkin przepowiadał wiek dostępu; mówił o tym, że wzrasta pokolenie, dla którego ważniejszy jest dostęp; ważniejszy jest smartfon niż samochód – gdyż za pośrednictwem smartfonu można samochód przywołać.

Rachel Botsman przekonuje: dziś na nowo wynajdujemy sposoby dzielenia się, wynajmowania, użyczania, które przez wieki stanowiły podstawę ekonomii – ale w skali oraz w sposób, który wcześniej nie był możliwy.

Rzeczywiście, dzielenie weszło nam już w nawyk. Przeczytanie tego tekstu zajmie Państwu ok. 10 minut. W tym czasie w serwisie YouTube zostanie udostępnionych ok. 250 godzin nowych filmów.
Czy rzeczywiście jesteśmy w momencie przejściowym, w którym udostępnianie, do którego wielu z nas przywykło już w internecie, zaczyna być na masową skalę stosowane także off-line?

Wskazuje na to mnogość pomysłów i inicjatyw pod hasłem „razem, czyli łatwiej” (czytaj: taniej, przyjemniej, szybciej, solidniej). A także splot kilku czynników: jesteśmy skłonni na nowo uwierzyć w ważność wspólnoty, coraz częściej brakuje nam prawdziwych, a nie tylko sieciowych sąsiadów czy przyjaciół. Media społecznościowe, portale wymiany plików czy systemy rekomendacyjne zmieniają zachowanie użytkowników internetu. Pojawia się coraz silniejszy nacisk na ochronę środowiska i rozsądne wykorzystywanie zasobów. W końcu: do rozsądnych zachowań konsumenckich wielu z nas zmusza kiepska sytuacja finansowa.
 

Wierzysz w sieć? Uwierz w ludzi
Być może najbardziej zaskakujące jest to, że ekonomia dzielenia się – system oparty na wzajemnym zaufaniu – rozkwita dzięki internetowi, przestrzeni do tej pory oskarżanej raczej o banalizowanie stosunków między ludźmi.

Prof. Kazimierz Krzysztofek: – Coraz mniej ufamy „starym” instytucjom: bankom, urzędom, Kościołowi. Nawet naukę podejrzewa się o sprzedajność. Brak zaufania do instytucji rekompensujemy sobie, budując sieć zaufania w internecie.

Czasem, np. wtedy, kiedy zamiast lekarza pytamy o zdrowie Doktora Google’a, bywa to zawodne. Jednak ludzie, gdy tylko są ze sobą szczerzy, chętnie nawiązują on-line głębokie więzi. Internet, w którym dotąd dominowały relacje na wzór luźnych „przyjaźni” z Facebooka, staje się z wolna miejscem, w którym chętnie zrzucamy maski. Właśnie dlatego coraz więcej ludzi jest skłonnych użyczyć na weekend swoje mieszkanie nieznajomemu z Airbnb – a nie krewnemu. Czy to rewolucja? Tylko z pozoru.

Tak naprawdę obcym już od dawna ufamy na co dzień. Któż z nas nie oddał dziś na chwilę swojej karty kredytowej sprzedawcy w sklepie, nie wsiadł do taksówki prowadzonej przez nieznajomego, nie zjadł w restauracji obiadu przygotowanego przez kucharzy, których wcześniej nie widział na oczy? Ufamy obcym, ponieważ wiemy, że w relacjach z nimi chroni nas choćby prawo. W internecie dotąd takich zabezpieczeń nie było.
Ale właśnie powstały.
 

Gwiazdki zamiast lajków
Dzięki tradycyjnym serwisom umożliwiającym sprzedaż przez internet, takim jak eBay czy polskie Allegro, internauci nauczyli się komentować i oceniać ludzi oraz firmy, z którymi właśnie dokonali transakcji. Mechanizm miał zabezpieczać przed oszustami i wskazywać partnerów godnych zaufania. Ponieważ stał się masowy, zadziałał w stu procentach. Po raz pierwszy w krótkich dziejach internetu pozwolił na ocenę reputacji człowieka na podobnych zasadach, jak czynimy to każdego dnia w świecie rzeczywistym. Ekonomię dzielenia się można równie dobrze nazwać ekonomią reputacji.

W odróżnieniu od „lajków” na Facebooku, komentarze i gwiazdki (to przy ich pomocy, niczym kiedyś hotele, wartościujemy dziś partnerów w sieci) nie mówią nic o naszym wpływie ani nawet o popularności. Są raczej tym, czym dla banków jest ocena wiarygodności kredytowej klienta: wskazówką, czy można zaufać, czy ryzyko jest jednak za duże.

System rekomendacji zadziałał w internecie nawet na forach, gdzie użytkownicy szukają często odpowiedzi na pytania ze specjalistycznych dziedzin. Nagle przestały być one wyłącznie zapisem dyskusji, w której każdy kolejny wpis wydaje się ważniejszy od poprzedniego. Bywa, że informatycy starający się o pracę w najlepszych amerykańskich firmach, obok danych o wykształceniu i doświadczeniu podają liczbę gwiazdek z takich forów.

– Każdy, kto szuka specjalisty, pyta o ludzi, którzy już się sprawdzili. Nie tylko w biznesie. Rzadko się przecież zdarza, że idziemy do dentysty wybranego na chybił-trafił z książki telefonicznej. To działa także w internecie – mówi dr hab. Rafał Kasprzak.

– Zaufanie stało się dziś walutą łatwo przeliczalną na pieniądze – tłumaczy z kolei prof. Kazimierz Krzysztofek. – Jeśli mamy za mało „punktów zaufania”, spadamy w systemie na niższą pozycję, np. w serwisie Uber dostajemy mniej zleceń. Na systemie rekomendacji buduje się dziś całe modele biznesowe.
 

Portfele zaufania
A co, gdyby pójść o krok dalej: wyprowadzić nasze rankingi z pojedynczych stron internetowych i stworzyć, wędrujące w ślad za naszą aktywnością w sieci, „portfele zaufania”? Dlaczego dobre komentarze, które zgromadziliśmy na Allegro, nie miałyby nam ułatwić wypożyczenia domu na wakacje nad Adriatykiem?
Zdaniem Rachel Botsman, nasza historia on-line będzie w niedalekiej przyszłości ważniejsza od tradycyjnych dokumentów. Zbliżamy się do chwili, w której przed przyznaniem kredytu banki będą nas prosiły o wykaz odwiedzonych stron internetowych. Dane dotyczące reputacji pokazują bowiem więcej niż papiery: to, jak się zachowujemy, co nas motywuje, jak widzą nas ludzie, którzy kontaktują się z nami w internecie. Już dziś istnieją serwisy „kolekcjonujące” tego typu dane, stając się „zapleczem kredytowym” dla ekonomii dzielenia się.

Prof. Krzysztofek: – Kapitał zaufania jest już wykorzystywany. Są firmy, które wykonują i sprzedają profile osobowościowe użytkowników internetu. Trwa wprawdzie batalia o prywatność – jej przykładem jest próba wprowadzenia unijnych przepisów o tzw. prawie do bycia zapomnianym – ale jest ona skazana na przegraną. Każda transakcja w internecie jest wymianą danych. Nie można wymazać z sieci śladów, które się w niej zostawia – mówi socjolog z SWPS.
 

Nie zawsze taniej

Są jednak także obawy. Niektóre firmy pośredniczące w „prywatnym” wynajmie mieszkań czy samochodów chętnie wzięłyby pod lupę instytucje podatkowe. W minionym roku w kilku miastach Europy doszło do strajków taksówkarzy, zaniepokojonych działalnością firmy Uber. I choć serwisy te deklarują, że działają zgodnie z prawem, w miarę jak będą zdobywać popularność, państwa będą je chciały objąć ściślejszą niż dotąd kontrolą.

Paradoksalnie, ekonomia dzielenia się sprawia czasem, że wydajemy więcej pieniędzy. Dane firmy Certify, która śledzi wydatki biznesowe na całym świecie, wskazują, że przeciętny koszt przejazdu samochodem przy pomocy serwisu Uber jest wyższy niż przeciętny koszt wynajęcia taksówki, a biznesmenom, którzy w podróży służbowej mają do pokonania kilka tras, może się bardziej opłacać wynajęcie samochodu od tradycyjnej firmy. Podobnie z Airbnb. Średnia kwota, którą płacono w tym serwisie za wynajęcie mieszkania, wynosiła w minionym roku 696 dolarów, podczas gdy średni koszt pobytu w hotelu wyniósł 293 dolary (dane z USA; trzeba jednak dodać, że korzystający z Airbnb wynajmują zwykle pokoje na dłużej).
 

W pogoni za technologią
Tempo wzrostu ekonomii dzielenia się jest tak duże, że specjaliści nie są jeszcze w stanie oszacować jej znaczenia. Widać jednak, że firmy działające według tego modelu sprawiają, iż zachowujemy się w sposób, który jeszcze kilka lat temu byłby nie do pomyślenia.

William Fielding Ogburn, amerykański socjolog z połowy XX w., twierdził, że w rozwoju ludzkości technika ma prymat nad kulturą – i że to do jej rozwoju dostosowują się inne dziedziny życia. Rosnąca popularność ekonomii dzielenia się może potwierdzać jego tezę.

– Najpierw zmienia się narzędzie – a takim jest dziś internet i oferowane za jego pośrednictwem serwisy – następnie zaległości nadrabia kultura społeczna – mówi prof. Kazimierz Krzysztofek. – To trwa długo. Wciąż przecież musimy uczyć pasażerów tramwajów, aby nie rozmawiali przez telefon głośniej niż podczas bezpośrednich spotkań. Im wciąż się wydaje, że są wtedy obecni w innej „teleprzestrzeni”. Za sprawą ekonomii dzielenia się i tropów, które zostawiamy w internecie, powoli wchodzimy w epokę, w której wymyślone przez europejskie mieszczaństwo w XIX w. pojęcie prywatności w końcu zaniknie.

Czy ekonomia dzielenia się ma szansę wpłynąć na wzrost zaufania między Polakami? Do pewnego stopnia tak – ilustrują to słowa współzałożyciela firmy Airbnb Briana Chesky’ego, który w 2012 r. wyjaśniał na łamach magazynu „Wired”: „Gdy ludzie wynajmują swoje mieszkanie dwudziestej osobie z rzędu, zaczynają na ślepo akceptować innych. Nie muszą już rozmawiać z nimi przez telefon, nie potrzebują dodatkowych informacji. Nie tylko wynajmują przestrzeń – uczą także ludzi ufać sobie na nowo”.

Dr Aleksander Kisil: – Dobrze działająca demokracja obywatelska wymaga fundamentu demokracji ekonomicznej. Ta z kolei oznacza nie tylko inną redystrybucję dóbr, ale również to, że doceniane są praca i dorobek każdego. Jeśli w jakieś przedsięwzięcie włoży pan dużo pieniędzy, ja zaś dużo pracy, to czy mamy potem obaj prawo do udziału w zyskach? „Tak” jest odpowiedzią, którą podsuwa intuicja. Do tej pory w historii świata zasoby były często zawłaszczane – najpierw mieczem, potem przy pomocy pieniądza. Kiedyś zabierano pastwiska. Dziś zaczynamy się martwić o miejsca parkingowe. Ekonomia dzielenia się może być i tu rozwiązaniem. To jednak, czy nie przybierze formy kolejnego modelu biznesowego dla firm nastawionych na zysk, dopiero się okaże. ©℗

POMOST MIĘDZY ŚWIATAMI ON-LINE I OFF-LINE
Takim właśnie hasłem twórcy serwisów internetowych, które odwołują się do zasad ekonomii dzielenia się, określają ich główną rolę. Airbnb, BlaBlaCar czy Uber (także wiele innych, podobnych firm) łączą, bez pośredników, właścicieli oraz tych, którzy potrzebują określonych dóbr czy usług. Niektóre pobierają za to niewielkie opłaty, jednak ostateczny efekt – użyczenie własnego pokoju (na zdjęciu) lub wspólna jazda samochodem – dokonuje się już poza internetem. I chociaż motywacja stojąca za partycypacją jest zwykle ekonomiczna, wiele wskazuje na to, że w ślad za nowym modelem biznesu, z internetu do tzw. realu przemieszcza się coś znacznie ważniejszego: wzajemne zaufanie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2015