Moja metanoia

Przeżywaliśmy dni wielkie. Zmieniło się nasze spojrzenie na świat, na wszystko, co nas dotąd obchodziło, i na nas samych. Doznaliśmy straty, której ciągle nie jesteśmy w stanie zmierzyć, i na nowo uświadomiliśmy sobie dar, jaki otrzymywaliśmy przez tyle lat. Każdy z nas doświadczył jakiejś przemiany. Prosimy: napiszcie do nas o tym. Co zostanie w nas po dobrych uczuciach, gdy się wyczerpią? Jakie zrodzą się z nich decyzje dla dalszej drogi każdego z nas?.

Najciekawsze głosy opublikujemy. Teksty, o maksymalnej objętości czterech tysięcy znaków komputerowych (ok. dwóch stron maszynopisu), prześlijcie do 10 czerwca 2005 r. pod adresem redakcji “Tygodnika Powszechnego" (ul. Wiślna 12, 31-007 Kraków), z dopiskiem “Moja metanoia", lub na e-mail redaktorki działu społecznego - Anny Matei:

***

Byłem zdystansowany. Nie tyle do samego Papieża, co do ruchu patriotyczno-religijnego, jaki rozniecił w Polsce. Przełomowe dla mego narodu lata 1979-80 dla mnie zaznaczyły się, po długim okresie błądzenia, rozpaczliwym szukaniem Boga, lecz wzbraniałem się wejść - wrócić - do Kościoła szeroką bramą, która z hukiem się wówczas rozwarła przed tłumami powiewającymi flagami Solidarności, niosącymi obrazy Matki Bożej i Papieża. Szukałem Chrystusa, jakiego zacząłem poznawać z Ewangelii - takiego, który srodze rozczarował rodaków oczekujących od Mesjasza wyzwolenia politycznego; którego ostatecznie opuszczono, wyszydzono, ukrzyżowano. W jego gromko oklaskiwanym namiestniku na ziemi, zwycięsko wyprowadzającym naród z niewoli radzieckiej, nie znajdowałem Go. Nic z jego słów nie docierało do mnie, zapamiętałem za to wypowiedź prof. Zofii Sokołowskiej, jaką w przeddzień pierwszej pielgrzymki Ojca Świętego do Polski usłyszałem w sali wykładowej KUL: “Oczywiście, w Warszawie będą tłumy, bo przyjeżdża zastępca Chrystusa. Ale przecież sam Chrystus we własnej Osobie przybywa na każdą najskromniejszą Mszę". To jej słowa - pośrednio dzięki Papieżowi - dokonały we mnie przemiany, skierowały ku sercu chrześcijaństwa - Eucharystii, której głębię zacząłem wkrótce odkrywać na drodze neokatechumenalnej. Kiedy jednak w 1987 r. Papież przyjechał do mojego miasta, do Gdańska, umknąłem na cały dzień do lasu. Jakby za karę przez następne dni byłem chłostany papieskim głosem, ponieważ w mojej rodzinie bez przerwy puszczano z taśmy jego przemówienia i rozmawiano tylko o nim.

W PRL-u dość skutecznie unikałem Papieża z ciała i krwi, ale w III RP zastępował mi on niejednokrotnie drogę... w kamieniu. Kiedy natykałem się na wyrastające pomniki Jana Pawła II, zdawało mi się, że słyszę Norwida, układającego kolejną strofę: “Coś ty rodakom uczynił Karolu, że cię w granit wkładają - żywego?". Te czczone na ulicach martwe bryły równie mnie raziły, co wykute w żywej mowie sformułowanie: “Być na Papieżu". Najczęściej miało to oznaczać uczestnictwo w Eucharystii celebrowanej przez Ojca Świętego. Język ujawniał jednak, że najważniejszym był sam Papież, a Ofiara Chrystusa - tłem.

Dopiero we Francji, gdzie mieszkałem kilka lat, nasz Papież odarty ze splendoru, ostro krytykowany, również przez duchowieństwo, stał mi się bliski. Pamiętam, kiedy ujrzałem w “Le Monde" rysunek Papieża z barbarzyńską twarzą, z maczugą w jednej ręce, drugą odciągający za włosy kobiety od ołtarza. Moich przyjaciół, katolików, nawet to ubawiło. Mnie zabolało. I zrozumiałem wówczas, że triumfalne pielgrzymki przez ziemię ojczystą są dla Ojca Świętego tym, czym był dla Jezusa uroczysty wjazd na osiołku do Jerozolimy. Na co dzień był on, jak Chrystus, wyszydzany i krzyżowany. Bo czyż te stawiane mu pomniki nie były dlań krzyżem? Dla każdego świętego musi być bolesną chwała zatrzymana na jego osobie, której nie potrafi skierować ku Najwyższemu, zgodnie z poleceniem Jezusa: “Aby ludzie widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie" (Mt 5, 16). Niedługo później znalazłem się w hiszpańskim eremie, gdzie usłyszałem znajomy głos: “Tened coraje de estar santos" (“Miejcie odwagę zostać świętymi"). Jan Paweł II, który akurat odbywał pielgrzymkę po tym kraju, przemówił do mnie przez tranzystor jakiegoś zabłąkanego turysty. Jego słowa, nieoczekiwanie usłyszane na tamtym pustkowiu, wstrząsnęły mną i napełniły odwagą. Do dzisiaj papieskie “Tened coraje de estar santos" w chwilach ciemności świeci mi jak gwiazda.

Dopiero niedawno odwdzięczyłem mu się, spełniając jego często powtarzaną prośbę o modlitwę. W ostatnim tygodniu jego życia kilkakrotnie ukląkłem i prosiłem Chrystusa o dobrą śmierć dla swego wiernego sługi, o otwarcie mu szeroko drzwi do Domu Ojca. “Pożyteczne jest dla was moje odejście. Bo jeżeli nie odejdę, Pocieszyciel nie przyjdzie do was. A jeżeli odejdę, poślę Go do was" (J 16, 7) - powiedział Jezus uczniom. “Gdy umrę - wołała Mała Teresa - ześlę na ziemię deszcz łask". Takie zapewnienie może powtórzyć, w pewnym stopniu, każdy w pełni pogodzony z wolą Bożą umierający człowiek: matka czy ojciec dzieciom, Papież wszystkim dzieciom Kościoła. Aby nie dać się porwać fali religijno-narodowych emocji, jaka w pierwszych dniach kwietnia poczęła wzbierać nad Wisłą, odłączyłem się od mediów, unikałem kościołów, placów, byłem daleki od składania uroczystych przyrzeczeń, lecz... Jakby wsparty mocą z góry, bez większych trudności, wypełniałem zwykłe zobowiązania wobec Boga i ludzi, jakie od dawna, mimo czynionych wysiłków, zaniedbywałem. Pierwszy raz podobne doświadczenie przeżyłem po śmierci mojej Mamy.

Mimo to, w dniu pogrzebu Papieża nie zaprosiłem siostry, która, nie mając telewizora, chciała u mnie oglądać transmisję z Rzymu. Wizja, że musiałbym oddać się na kilka godzin torturom słuchania podniosłej uroczystości, tak mnie przeraziła, że odmówiłem. Zacząłem jednak rozmyślać: dlaczego tak się separuję od innych, od ludu Bożego? Przystępuję do ołtarza jak do kontuaru w barze, tylko po Ciało i Krew, bo wiem, że tego niezbędnego mi pokarmu nigdzie indziej nie otrzymam, ale w Kościele powszechnym nie odnajduję się, a już szczególnie uczulony jestem na jego hymny, sztandary i purpurę. A może Papież, który za życia szukał mnie w górach Hiszpanii, chce, już po swej śmierci, wprowadzić mnie do zagrody Chrystusa? Może to on przepisał mi kurację, której pierwszym zabiegiem było zaproszenie siostry na transmisję Mszy inaugurującej pontyfikat Benedykta XVI.

Marek Przepiórka

***

Odkąd poczułam się dorosła, zastanawiam się jak przeżyć życie, by na jego końcu nie żałować, że minęło? On wiedział. Każdego dnia zbierał nas jak rozrzucone ziarenka, licząc, jak ojciec, że kiedy mówi - słuchamy i rozumiemy. I mówił, lecz my rozchodziliśmy się jak ślimaki, każdy w swoją stronę, ze swoim majdanem. Przegapiłam okazję, by go zapytać i teraz muszę sama znaleźć odpowiedź. Czy znajdę ją w jego pismach? Może jest w ludziach, którzy stali obok mnie, by swoją obecnością podziękować za Jego życie? Może należy tak żyć, by miał kto po mnie zapłakać? Ale jak przełożyć to na codzienność?

Od tamtych chwil minęło trochę czasu. Emocje opadły, niepokój pozostał. I chociaż widzę cel i drogę, błądzę, jakbym szła z zamkniętymi oczami. Nie pozwól mi się zgubić...

W.S.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2005