Moja metánoia

Przeżywaliśmy dni wielkie. Zmieniło się nasze spojrzenie na świat, na wszystko, co nas dotąd obchodziło, i na nas samych. Doznaliśmy straty, której ciągle nie jesteśmy w stanie zmierzyć, i na nowo uświadomiliśmy sobie dar, jaki otrzymywaliśmy przez tyle lat, rok po roku i dzień po dniu. Wielu z nas doświadczyło w tym czasie jakiejś przemiany. Dziękujemy wszystkim, którzy zdecydowali się do nas o niej napisać.

10 czerwca zakończyliśmy trwającą od połowy kwietnia ankietę. Poniżej publikujemy ostatnie głosy.

***

Moja historia pozornie nie ma związku z tym, co stało się w początkach kwietnia.

Uchodzę za osobę o dominującym charakterze: szybko się zapalam, mam w sobie reformatorskie zapędy. Teraz, chyba bardziej niż kiedykolwiek, postanowiłam zmieniać świat. Zaczęłam od najbliższych. Dla ich dobra pragnęłam naprostowywać ich poglądy, wskazywać tak piękną przecież drogę wiary, najlepiej głębokiej i radykalnej. Niepostrzeżenie zmieniałam się w zaślepioną misyjnością papieską fankę. Nie zauważyłam jednak, że w takim naiwnym rygoryzmie raniłam innych i siebie, nie pozwalając im na prawdziwą wolność, przyrodzoną dzieciom Bożym. Z narzucania innym swojej wizji wyleczyli mnie przyjaciele. Ich ufna - przyjmująca człowieka takiego, jakim jest - postawa ostudziła mój rygoryzm. Nieoczekiwanie dla mnie samej odnalazłam w nich naśladowców wielkiego stylu Jana Pawła II, o którym tyle dyskutowaliśmy po moim powrocie z watykańskich uroczystości pogrzebowych. Tyle że ja szłam za pragnieniem wielkich dzieł, oni Jego naukę o miłości wcielali w zwyczajne życie.

“Santo subito" wykrzykiwane na Placu Św. Piotra, ale i w dniu rozpoczęcia procesu beatyfikacyjnego w Bazylice Św. Jana na Lateranie, okazuje się “świętym już". Świętość Jana Pawła II już pociąga, staje się wzorem i - uświęca. A do mnie wracają Jego słowa z pierwszej encykliki, w których odkryłam streszczenie mojej metánoi: “Człowiek jest drogą Kościoła". Nie przekonania i idee, ale człowiek. On jest moją drogą.

Agnieszka B.

***

Jestem gdańszczaninem. Życiowe “pięć minut" z Janem Pawłem II moje środowisko - akademickie sprzed 20 lat - przeżyło na gdańskim Westerplatte w czerwcu 1987 r.: “Każdy z was, młodzi przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje Westerplatte. (...) Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić". Z tymi słowami wkraczaliśmy w dorosłe życie. Po śmierci Papieża spontaniczny szturm młodych na to pamiętne miejsce był tak liczny, że wielu nie zdołało się tam dostać. Dwa miesiące później, w 18. rocznicę pielgrzymki, zorganizowano powtórkę papieskiej katechezy, pod hasłem “Spotkanie pokolenia Jana Pawła II - Cywilizacja Miłości". W sposób przemyślany, z dyskusjami w grupach tematycznych mających na celu wypracowanie “Tablicy 21 wyzwań" (nawiązanie do 21 postulatów z Sierpnia) dla wychowanków Jana Pawła II w dziedzinach: biznesu, kultury, etyki mediów, rodziny. Przewidziano sektory, nagłośnienie i opiekę medyczną - przyszli nieliczni. Sól ziemi czy słomiany zapał?

Druga refleksja zrodziła się ze zderzenia statycznego, powoli niknącego wobec obrazu górującego nad nami pomnika z przewijającymi się słowami: naszego arcybiskupa, Papieża, a także Benedykta XVI, który powiadomiony o gdańskim spotkaniu, przesłał za pośrednictwem sekretariatu błogosławieństwo. Czy polscy żołnierze oddający życie w nierównej walce w imię powinności wobec Ojczyzny mogli przypuszczać, że po latach, na tym miejscu, Papież-Polak będzie kształtował sumienia młodych ludzi, ich właśnie stawiając za wzór? Czy Papież, któremu jeszcze wtedy utrudniano pielgrzymowanie do miejsc “niewygodnych", mógł pomyśleć, że po latach nowy namiestnik Chrystusa, syn narodu niemieckiego, pobłogosławi młodym Polakom, odda hołd poległym i nazwie hitlerowskie szaleństwo największą tragedią XX wieku? Czego nie wiemy o ścieżkach Bożej Opatrzności, a co musiał mieć przemodlone Jan Paweł II, bo przecież Jego modlitwa była intymną i na pewno nie jednostronną rozmową z Bogiem? Przenosząc się myślą z Gdańska do Krakowa: co oznaczają papieskie słowa, wypowiedziane z taką mocą w łagiewnickim sanktuarium, że tam będzie źródło Miłosierdzia Bożego, które rozleje się na cały świat? Po ludzku wydawało się, że to słowa na wyrost. Co jeszcze wzejdzie z ziarna zasianego przez Jana Pawła II?

Jacek Godlewski

***

Ktoś już na łamach “TP" zauważył, że śmierć Jana Pawła II nie dla każdego była przeżyciem religijnym, ale prawie dla wszystkich - duchowym. Z tego punktu widzenia patrząc, redakcja “TP" zapytała o metánoię za wcześnie. W sferze ducha zmiany zachodzą powoli, a właściwą miarę historii dostrzega się dopiero z czasowego dystansu: “Po owocach ich poznacie...". Teraz można mówić tylko o wielkim uniesieniu i chęci przemiany, do której nie musi dojść, bo przemiana to nie marsze i znicze - to wyraz uczuć, a te mają to do siebie, że są nietrwałe.

Metánoia - wielu by chciało, by była spektakularna i medialna, jak co najmniej sławetne pojednanie kibiców. Jej początek jest jednak ukryty, to raczej czyn wewnętrzny. Metánoia to zrozumienie albo oświecenie - ujrzenie siebie, swojego życia i świata w świetle prawdy, a więc wyjście z cienia dotychczasowego nieuważnego patrzenia. Za tym muszą pójść czyny, postawa wobec innych ludzi. Pytania komentatorów o to, jak długo Polacy wytrwają w atmosferze tygodnia żałoby, jest chybione. Nie o atmosferę przecież chodzi. Każdy, kto w tych dniach stanął w blasku prawdy, czyje życie ona rozjaśniła, kto w jakikolwiek sposób coś zrozumiał z sensu swojego życia w tym miejscu i czasie naznaczonym osobowością Karola Wojtyły-Jana Pawła II, na zawsze coś będzie wiedział. To jak jazda na rowerze - gdy raz się jej nauczy, nigdy się nie zapomni... Metánoia jako zrozumienie i oświecenie jest stanem umysłu, a nie maszerowaniem w białych marszach, nocnym czuwaniem na nabożeństwach, zapalaniem zniczy przy pomnikach - jest pomysłem na życie.

Pomysł na moje życie nie pojawił się wczoraj ani w dniu śmierci Papieża - jakoś się realizował, czasami bez mojego świadomego udziału. Może tak do końca nie jest tylko mój. Jeśli odejście Papieża pozwoliło mi ten pomysł zrozumieć, jaśniej zobaczyć kierunek, uczynić go bardziej własnym, to właśnie jest moja metánoia. Jeśli życie doczesne coraz bardziej staje się dla mnie drogą, podróżą, okresem przejściowym, jeśli od pierwszych dni pontyfikatu Benedykta XVI z równą, a może i większą uwagą słucham jego słów, czytam jego (jeszcze “kardynalskie") książki, jak wcześniej czytałam Jana Pawła II, to znaczy, że nie ma nagłego przeskoku. Jest ciągłość wzrastania, modlitwy, pogłębiania wiary. Jest duchowe dojrzewanie. Ot, choćby tak mała sprawa, jak codzienna modlitwa za papieża. Jan Paweł II miał prawo oczekiwać od nas szczególnej modlitwy - był naszym rodakiem. Nowy papież prosi jednak o to samo: “Módlcie się za mnie...". Tu już nie chodzi o narodowość papieża czy patriotyzm w modlitwie. Modlę się za Benedykta XVI, ponieważ jest moim papieżem, ponieważ on tego potrzebuje, ponieważ mogę i chcę, a nie tylko dlatego, że wypada.

Iwona Startek

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2005