Mohikanie odchodzą

Jej dorobek to półka własnych książek oraz kilka półek "Znaków". a na ich stronach mnóstwo zdań bezcennych dla współczesnej Polski i współczesnego Kościoła.

16.06.2011

Czyta się kilka minut

Pamięci abp. Józefa Życińskiego, przyjaciela twórczości Hanny Malewskiej

W przedmowie do opowiadania "Murzyn z załogi Narcyza" Joseph Conrad pisze: "Sztuka jest długa, życie krótkie - a powodzenie gdzieś hen - daleko". Jaka zatem jest miara wielkiej literatury? Conrad odpowiada, że zadaniem pisarza jest zmuszenie ludzi, by na chwilę przystanęli i w krótkim wytchnieniu ujrzeli kształty i barwy rzeczywistości, doznając iluminacji w spotkaniu ze światłem i cieniem. "A gdy jest ono spełnione - patrzcie! Oto cała prawda życia: chwila wizji, westchnienie, uśmiech - i powrót do wieczystej ciszy".

Czegoś podobnego doświadczała zapewne pisarka Hanna Malewska. Jej powieści nazwać można (za pomocą wprowadzonego przez nią terminu) "książkami żywo urodzonymi"; to dzieła, które mimo kostiumu historycznego mogą stać się okazją do głębszego spojrzenia na epokę obecną. Dla tego spojrzenia - krytycznego, ale i miłosiernego - warto wracać do tego rodzaju twórczości: świadectwa ostatnich Mohikanów, ludzi bezwarunkowego obowiązku, biblijnej mądrości i niezapomnianej dobroci.

Pierwsza natura

Życie Hanny Malewskiej zaczyna się 21 czerwca 1911 r., w czasie, gdy Polska nie istnieje na mapie Europy jako niepodległe państwo. Los kraju wyznacza także los jej rodziny, która za ojcem Bronisławem Malewskim - lekarzem, żołnierzem, działaczem społecznym, idealistą (córka będzie go potem nazywała Doktorem Judymem) - tuła się po Kresach, marząc o powrocie do domu. Mała Hania wraz z bratem Jędrkiem poznaje język polski, zaczynając naukę od słownictwa wojskowego, przekazanego im przez ojca, generała w I Korpusie Polskim Dowbora-Muśnickiego; w wieku siedmiu lat pisze swoje pierwsze opowiadanie, którego bohaterką jest Aniela, pielgrzymująca z Lublina do Warszawy.

Wybuch Polski niepodległej przychodzi niczym długo wyczekiwane Boże Narodzenie: rodzina Malewskich wraca w 1918 r. najpierw do rodzinnego Lublina, a później do Grodziska, gdzie Hania z Jędrkiem wręczają na stacji kolejowej bukiet kwiatów Ignacemu Paderewskiemu. Ojciec znajduje zatrudnienie w Ministerstwie Spraw Wojskowych, a następnie zostaje posłem z ramienia Narodowej Demokracji. Ginie w 1920 r. pod kołami rozpędzonego samochodu w okolicach Belwederu. Wdowa po nim, Jadwiga Malewska, przeprowadza się wraz z dziećmi do Lublina.

Przyszła pisarka, wspominając po latach ojca i ceniąc jego skuteczność, pracowitość i bezinteresowność, a ganiąc naiwność polityczną, wyznawała z żalem, że wiele wysiłków jego pokolenia poszło na marne i uległo zapomnieniu. O matce natomiast pisała jako o mulier fortis - przywiązanej do zasad, pełnej rezerwy, cierpliwie znoszącej przeciwności, bez uskarżania się i bez wątpliwości - która z osoby surowo oceniającej innych z wiekiem stawała się coraz bardziej wyrozumiała.

W latach 1921-1929 Hanna Malewska uczy się w Gimnazjum Żeńskim im. Unii Lubelskiej o profilu humanistycznym. Stosy zeszytów, które produkuje w tym czasie, zdradzają jej tajemnicę: pierwszą jej naturą jest pisanie. Już wtedy pracuje nad tekstami Plutarcha, Liwiusza, Micheleta. Choć najbliższa wydaje się jej historia, nie przepada za sposobem jej uczenia w gimnazjum. Odpychają ją dzieje Polski ukazywane jako "historia pełna niepowodzeń", przekazywane przez pryzmat kompleksu niższości i megalomanii narodowej. Mimo to wybiera studia historyczne na KUL (pracę magisterską na temat pamiętników kardynała de Retz pisze w 1933 r.).

Skoncentrowany uran

W czasie studiów zdobywa pierwsze laury za pisanie. Jej powieść "Wiosna grecka", o wyczynach sportowych Platona, zostaje wyróżniona w konkursie ogłoszonym przez Ministerstwo Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego. To jej debiut. Helleniści (m.in. Tadeusz Sinko) podkreślają wkład młodej autorki w odsłonięcie "fenomenu greckiego". Na kolejną powieść nie trzeba długo czekać: "Żelazna korona" rodzi się z kontemplacji obrazów Tycjana, a jej bohaterem staje się cesarz Karol V. Wedle Teodora Parnickiego to dzieło, w którym Malewska ukryta jest najgłębiej: chłodna proza skupiona na detalach i na rekonstrukcji epoki jest protestem przeciwko egzaltacji charakterystycznej dla poezji Młodej Polski czy skamandrytów. Malewska ma wówczas 23 lata i jest - według słów Haliny Bortnowskiej - "jak skoncentrowany uran". Umie wejść w głąb świadomości, by w samotnej walce znaleźć melodię dla swoich powieści. Oprócz tego, że jest artystką, ma talent realizacyjny, co wzbudza zachwyt Antoniego Gołubiewa, który pisze o niej wtedy w "Kurierze Wileńskim": "Oto ta młoda twórczyni zawstydza nas, mężczyzn. Pisze książkę znakomitą, drugą z kolei, a my jeszcze nic".

Sława nie jest w stanie jej zaszkodzić. Jest skromna, nieśmiała, powściągliwa, pogodna. Pracuje jako nauczycielka w gimnazjum i liceum Krystyny Malczewskiej w Warszawie, większość czasu poświęca więc dydaktyce, której jednak nie uważa za swoje powołanie.

Świat wydaje się ustabilizowany, definitywnie określony i otwarty. W 1938 r. Malewska wyjeżdża na stypendium Fundacji Kultury Polskiej do Paryża, które jest spełnieniem jej marzeń o podróżach. We francuskim klimacie szacunku dla rozumu i pięknego słowa czuje się doskonale. Przesiaduje w bibliotekach, kąpie się w błękicie witraży gotyckich katedr, zachwyca tym, w jaki sposób tradycja łączy się z nowoczesnością, moda ze sztuką. W Coll?ge de France słucha wykładów Étienne’a Gilsona, za jego sprawą wnika w świat św. Tomasza z Akwinu, który imponuje jej ufnością w potęgę myślenia; poznaje teksty filozofów: Montaigne’a, Kartezjusza, Rousseau. Zafascynowana gotykiem pisze powieść "Kamienie wołać będą", której bohaterem jest XIII wiek - epoka "twórczego porywu", a wraz z nią budowniczowie katedry w Beauvais, ludzie pracujący w ciszy i modlitwie.

Żniwo na sierpie

Już w Paryżu słyszy o zbliżającej się wojnie. To koniec starego świata, także wielu jej marzeń o swobodnym rozwoju własnej twórczości. Jej przyjaciółka Halina Jarnuszkiewicz mówi, że Malewska bierze czynny udział w obronie Warszawy: jako siostra Białego Krzyża zajmuje się pomocą żołnierzom w okopach. Żyje "kartkowym chlebem i obowiązkiem. Współodczuwaniem, nadzieją". Potem angażuje się w działalność Podziemia. Zdyscyplinowana, opanowana, pracowita, cierpliwa i dyskretna, kieruje komórką szyfrów zagranicznych Komendy Głównej AK. O tej działalności nie wie wówczas nikt, nawet jej matka. Również po wojnie nigdy się do niej nie przyzna, choć jej heroizm zostanie nagrodzony Krzyżem Walecznych. Płk Kazimierz Pluta-Czachowski "Kuczaba" pisał potem, że "Biuro Szyfrów kierowane przez »Hanię« doszło do prawdziwej doskonałości".

Po wojnie wspomina: "Noc. Stukam na maszynie. I myślę o tym fantastycznym buzującym zapale, który wkładało się w pracę tyle lat - to jednak było niezwykłe. Myślałam w tragiczną wiosnę 1940 o Norwidowskim »kto subtelniej na świecie szczęśliwy«. I czułam się tak właśnie. Teraz robię to, co trzeba".

W zmaganiach z okupacyjną codziennością pomaga jej literatura. W latach 1943-44 pracuje nad kolejną powieścią, tym razem o Norwidzie ("Żniwo na sierpie"). Pisze ją w tramwaju na kolanie, w przerwach na krótki odpoczynek, po ciężkiej pracy nad szyfrowaniem wiadomości. Czuje przymus pisania, który wynika z wewnętrznego niepokoju. Paradoksalnie to właśnie on dodaje jej sił na przeżycie kolejnego dnia, który w tych okolicznościach mógł przynieść wszystko - również, a w zasadzie przede wszystkim śmierć.

Norwid stał się patronem tych dni, bo postrzegała go jako przeciwnika cierpiętnictwa polskiego, które stało u podstaw megalomanii i pogardy wobec innych umęczonych narodów. Bohater "Żniwa na sierpie" gardził przemocą i uważał, że tylko praca myśli, codzienny heroizm, rzetelność, bezkompromisowość są receptą na raka toczącego Polskę. Wierzył "w ducha ostatniego wygraną" i ostateczne słowo wolności. Na tych fundamentach Malewska uczy się polskości oraz krytyki tego, co za polską tożsamość uważane. Po wojnie napisze, mając na myśli powstanie warszawskie, że bohaterstwo tych dni "to był szczyt pewnych możliwości ludzkich, pewnego typu wielkości", jednak zupełnie nie do powtórzenia.

Uważała, że przeżycia wojenne nie zniszczyły w niej niczego istotnego, pozbawiły za to pewnego balastu: odsłoniły prawdę o potwornych uzdolnieniach człowieka w kierunku zbrodni, co stało się dla niej przestrogą przed łatwym optymizmem, ale także apelem, by skupić się na budowaniu od nowa prawdziwego człowieczeństwa.

Znakowanie czasów

Po wojnie Hanna Malewska z matką udają się do Krakowa. I jej udziela się zapał tych powojennych dni: organizowania wszystkiego od początku. Włącza się w redagowanie "Tygodnika Powszechnego", w którym debiutuje tekstem o Norwidzie, a w 1946 r. przyłącza się do zespołu bratniego "Znaku". Stefan Swieżawski zapamiętał ją jako "dobrowolnie usuwającą się", niewygłaszającą monologów i nienarzucającą swych poglądów innym. Miesięcznik redaguje wraz ze Stanisławem Stommą jako naczelna od trzeciego numeru aż do 1973 r.

Na czym miało polegać owo "znakowanie" czasów, w których żyli? Na krytycznym kształtowaniu rzeczywistości, a nie na biernym poddaniu się temu, co przynosi; na zdecydowanym, a nie dostosowanym do koniunktury programie odwołującym się do prawd chrześcijańskich. Na ufności w możliwości człowieka. Na klarownym odróżnieniu się od innych dominujących wówczas światopoglądów, takich jak marksizm i pozytywizm. Na wyznaczaniu nowych, świeżych, nieprzetartych jeszcze szlaków myślenia. Malewska oddaje wszystkie myśli tej inicjatywie, dlatego jej działalność pisarska schodzi na drugi plan.

Uważa się ją za pisarkę katolicką, ona jednak nie przepada za etykietami i sądzi, że należy wobec nich zachować szczególną czujność. Wskazuje na rozdźwięk między katolicyzmem pozostającym na poziomie deklaracji a katolicyzmem, dla którego testem jest codzienność. Powołując się na paradoks Anatole’a France’a, zgodnie z którym świątobliwy pustelnik płaci za triumf apostolski cenę klęski wewnętrznej, sądzi, że to samo może spotkać tych, którzy uważają się za jedynie prawych katolików. Jej religijność nie jest religijnością na pokaz.

To wystarcza

Wydaje się, że po śmierci matki w 1949 r. samotność Malewskiej przybliża ją jeszcze bardziej do Boga, o czym świadczą jej osobiste zapiski na świstkach papieru, kartkach z kalendarza, zużytych biletach. "Bóg jest - i (...) to wystarcza". "Wszystko jest łaską". "Co robić? Kazanie na Górze". "Trwać u stóp Ukrzyżowanego - (...) codziennie wracać". Tylko poprzez modlitwę Malewska uzyskuje dar dystansu wobec rzeczywistości oraz uwolnienia od małych głupstw, które mogłyby zawężać jej spojrzenie wyłącznie do własnego punktu widzenia. Radość czerpana z codzienności, ze zwykłych spraw, oraz otwarcie się na problemy innych kosztem zaabsorbowania własnymi nadają sens jej chrześcijaństwu, czyniąc je świeżym, gorącym i pokornym.

Malewska nigdy nie gorszy się czyimś postępowaniem, obca jest jej pycha czy ostre osądzanie. Wie, że Kościół jest Kościołem grzeszników, a nie ludzi doskonałych, a jego misją wychodzenie do tych, którzy często są na jego obrzeżach - odepchnięci, skrzywdzeni ze względu na swoją inność. Wie, że Bóg ma milion twarzy. Uważa, że bliźni jest realniejszy i lepszy, gdy człowiek się modli. "Przyjąć Miłość - jakkolwiek do nieczystego serca, ugościć ją w swoim ubóstwie i cieszyć się nią pokornie" - to chrześcijaństwo najczystsze, najwyższej próby.

Jaka jest na co dzień? W jednym z listów do Jadwigi Żylińskiej pisze: "O sobie mam mało do powiedzenia, bo jestem kiepska i ­lowspiritualated". Wybiera zwyczajność, ­abnegacki tryb życia, sukienki z MHD, a na obiad - puszkę groszku. Nie przywiązuje się do rzeczy. Ceni przyjaźń bardziej niż miłość. Do Żylińskiej pisze: "Pojedziemy wreszcie do Lasek i bardzo dużo pogadamy - m.in. o Karen Blixen, którą się też zachwycam (...). Dzięki za Twój dobry i jak zawsze uroczy list - jestem przy Tobie analfabetką". Ceni małe przyjemności życia, choć jedyną formą luksusu, na jaką sobie pozwala, są papierosy. Pamięta i myśli o innych. Umie pomóc w rozwiązywaniu problemów. Mało myśli o sobie, pominąwszy stany samokrytyki i autodiagnozy, w których jest niezrównana. Często odwiedza przytułek na Krowoderskiej, nawet kosztem własnego zdrowia. Nie zrzuca odpowiedzialności na Pana Boga, jej chrześcijaństwo nie zamyka się w wyznawaniu prawd wiary; jest aktywnością. Troszczy się o węgiel dla burkliwej staruszki. Pieniądze z nagrody przekazuje na potrzebujących. Lubi samotne włóczęgi po lesie. Dzięki tej samotności może pisać, a pisanie jest dla niej czynnością szczęściorodną.

Kisiel opisywał ją w ten sposób: "Opanowana, logiczna, choć czasem podszyta nerwami i usiłująca być złośliwą, co jej zresztą przy wrodzonej słodyczy niezupełnie wychodzi. (...) mrówczo pilna, systematycznie pogłębia posiadaną niemałą wiedzę, ślęczy w bibliotekach i archiwach, budując szerokie fundamenty dla swej twórczości literackiej". Z intelektualnych wyżyn ściąga ją proza życia, z którą radzi sobie dużo gorzej niż ze światem archiwaliów i łaciny. Halina Bortnowska wspominała, jak podczas pobytu nad Bałtykiem Malewska próbowała podgrzać mleko za pomocą grzałki elektrycznej...

Przemija postać świata

Kiedy w 1953 r., za odmowę druku nekrologu Stalina, władze zamykają "Tygodnik", znana z niezależności przekonań i niezłomności Malewska jest jedną z osób, które rozmawiają na ten temat z ministrem ds. wyznań Antonim Bidą. Wkrótce również ona zostaje bez pracy - represje nie omijają także "Znaku". Dziś niektórzy zastanawiają się, dlaczego w 1954 r. wydała kolejną powieść, "Przemija postać świata", w paksowskim wydawnictwie. Książka nie zawiera jednak śladów ustępstw na rzecz władzy; to dzieło wysokiej klasy, znajdujące się na przeciwległym biegunie wobec tego, co wówczas publikowano. Malewska nie zgadza się na żadne koncesje; w latach 1953-56 pracuje jako archiwistka w Bibliotece Kórnickiej z pensją 650 zł miesięcznie. Żywi się kaszą jęczmienną, którą gotuje na maszynce spirytusowej w nieogrzewanym pokoju.

Jadwidze Żylińskiej mówiła później, że kiedy oddała "Przemija postać świata" do druku, nie miała nadziei na publikację. Z kolei po ukazaniu się powieści czuła się zmęczona. Po latach w liście do przyjaciółki wspomina swój stan z tego okresu: "owo »poporodowe« wyczerpanie, a także i nieswojość, trochę pustkę, jaką sama przeżywałam po rozstaniu z »dzieckiem«, które się nosi czasem dłużej niż słonica. A przy tym matki są takie pewne doskonałości i nadzwyczajności swojego dziecka, a my nigdy!".

Dla jej przyjaciół, a także wielu badaczy twórczości Malewskiej, "Przemija postać świata" to najlepsza powieść w jej dorobku. Siostra Teresa Landy, z którą łączy Malewską serdeczna przyjaźń, ocenia ją jako powieść prawdziwą w sensie prawdy ludzkiej, Bożej i artystycznej. Na tle "końca świata" antyku, na tle "dziwności losów", których człowiek nie jest w stanie pojąć, które napawają go przerażeniem i zniechęceniem, pisarka kreśli portrety ludzi jutra: tych, którzy poprzez wysiłek utrwalania wartości uniwersalnych wpisali się do księgi europejskiej kultury. Człowiekiem przyszłości jest na pewno Kasjodor, który widząc swe polityczne bankructwo, nie porzuca odwiecznego ludzkiego zadania Syzyfa: zaczynania wszystkiego od nowa. Buduje klasztor, w którym wraz z mnichami ocala od zagłady drgającą życiem myśl, spoczywającą w grubych podręcznikach gramatyki i ortografii.

Powieść Malewskiej "uczy (...) wiary w zasoby ludzkiego ducha", pisała Maria Czapska. Ducha, który okazuje nieposkromioną siłę w najpodlejszych warunkach wygnania i zniewolenia; dlatego w historycznym kraj­obrazie kreślonym przez Malewską zauważa się także odniesienie do ponurej rzeczywistości PRL-u oraz tych, którzy w odruchu buntu potrafili pokazać pięść absurdowi tej epoki.

Specyficzna jest technika pisarska Malewskiej: odejście od sztuczek stylistycznych, oszczędność, dystans, wyciszenie. Zygmunt Kubiak stwierdził, że Malewska osiąga w niej "zupełny spokój, jaki cechuje zawsze wielką literaturę". Literaturę, której jakość mierzy się niezależnością, uczciwością myślenia, realizowaniem swojej wizji niezależnie od panujących mód i tendencji. To trwanie we własnej wizji pisarstwa świadczy nie tylko o nieugiętym charakterze, ale także o zdecydowanym, wyraźnym rozumieniu tego, czym jest pisanie i kim jest pisarz: o jej pisarskiej świadomości.

Mędrcy i mądrość

Kolejną powieścią Malewskiej jest "Opowieść o siedmiu mędrcach", którą pisze w ciągu trzech tygodni w hoteliku w Suchej Beskidzkiej. W przeciwieństwie do poprzedniej powieści, w której ukazywała zmierzch cywilizacji, tu przedstawia arch? europejskiej kultury. Sporo w powieści wątków z filozofii Teilharda de Chardin, który zaczął wtenczas przenikać myślenie Malewskiej. Świat, w który wchodzimy jak w labirynt, to początek wszystkiego, świat o poranku rodzącej się europejskiej kultury. Teilhardowski chaos nosi w sobie zarodki ducha, który konkretyzuje się w mądrości siedmiu mędrców starożytności. To początek drogi, ale już sam punkt wyjścia to wysoka poprzeczka, wszak ustawiają ją olbrzymy, na barkach których ma spocząć cała późniejsza cywilizacja. Czy ten świat choć na początku jest szczęśliwszy niż ten, w którym teraz żyjemy? Nie, szczęście znika równie szybko, jak zniknęła sprzed oczu Hipponika piękna dziewczyna, a więc: "świat był, ale nie było mostu ani drogi między człowiekiem a człowiekiem. Bo rzeczy najpiękniejsze przestały być rzeczywiste". Na horyzoncie rozpływa się także marzenie o całościowym uchwyceniu świata, bo z tego wielkiego poematu symfonicznego, jakim jest rzeczywistość, uchwycić można tylko kilka tonów.

Czym jest wobec tego mądrość, którą tytułowi mędrcy wtapiają w fundamenty europejskiej kultury? Mikstura pokory, dystansu, cierpliwości i przekonania, że wszyscy "jak żeglarze z różnych punktów widnokręgu" zmierzamy do tego samego portu, choć nie ma jednej formuły, jednego klucza, jednej mapy, jak do niego dotrzeć.

Polska bez krzepy

W twórczości Hanny Malewskiej znajdziemy nie tylko książki odnoszące się do historii powszechnej. Mimo młodzieńczego buntu przeciwko sposobom przekazu historii Polski, zdominowanym przede wszystkim przez sienkiewiczowski sen o polskości, Malewska na swój warsztat bierze także dzieje naszego kraju. Oprócz wydobytych z zakurzonych foliałów "Listów staropolskich z epoki Wazów" oraz przejmującego opowiadania o Janie Kazimierzu "Spowiedź w Saint-Germain-des-Prés", Malewska pisze powieść o polskim open society. "Panowie Leszczyńscy" to tęsknota nie za "glorią skrzydeł husarskich" i za narodową krzepą, ale - według słów Henryka Berezy - za Polakami "z głową, z pomyślunkiem, ze zmysłem politycznym", Polakami, którzy promieniują godnością, dostojeństwem i "wewnętrzną swobodą", odwagą i szerokością horyzontów, którzy wnoszą do Europy tolerancję wobec innych tradycji i religii.

I tutaj Malewska wykazuje się obiektywizmem i sprawiedliwym osądem. Ukazuje historię upadku Rzeczypospolitej w XVII w. przez pryzmat doświadczeń narodowych, a nie mitów. Opisuje ją bez patosu i kompleksów jako państwo, które uczestniczyło w budowie kultury europejskiej tak jak inne kraje Europy. Nie unika jednak trudnych tematów, np. pacyfikacji ukraińskich wiosek po wojnach kozackich. Nie usprawiedliwia, ale wstrzymuje się od surowych sądów. Jej diagnoza Rzeczypospolitej z XVII w. pozostaje nadal aktualna: "Ta Rzeczpospolita (...) już nie istniała. Nie runęła, stała nadal, lecz jakby okazała się złudą", bo nienawiść i podziały toczące ją od środka były nie do pogodzenia z ideałem prawdziwie wolnej i mądrej Rzeczypospolitej, kraju Rafała i Andrzeja Leszczyńskich.

Krótki oddech

Ostatnie lata Hanny Malewskiej to usunięcie się na obrzeża płynącego wartkim nurtem życia. Śmierć Anny Morawskiej, która wnosiła w jej świat nie tylko dużo spontaniczności i energetyzującej radości, ale również coś w rodzaju intelektualnej wiosny (zafascynowała ją takimi postaciami jak Teilhard de Chardin, Dietrich Bonhoeffer, Paul Tillich czy brat Roger z Taizé), sprawia, że Malewska traci największą przyjaźń oraz wsparcie duchowe i intelektualne. Kończy pracę w miesięczniku "Znak", a także ostatecznie rezygnuje z pisania. Jej dorobek twórczy można wymiernie określić: półka własnych książek oraz kilka półek "Znaków". Uważa, że skoro nie jest w stanie pisać tak, jak by chciała, woli wybrać milczenie, które w jej przekonaniu jest także znaczącą formą wypowiedzi pisarza.

"Ciągnę codzienność dosłownie »pomalutku«. Nie mam już nawet siły mieć w głowie paru rzeczy naraz, a cóż dopiero je robić. Własne życie robi się przez to jakby cieńsze, jak pojedyncza nitka" - pisze w liście do Żylińskiej. "Moją sprężyną w życiu była zawsze praca. A teraz - to zaledwie jej namiastka. Tylko kiedy wieczorem modlę się, wszystko mi się ustawia i porządkuje na nowo - i to są chwile spokoju pełnego nadziei. Ogołocenie. Godzę się z nim wtedy całkowicie", dodaje w innym miejscu. Koniec bycia pisarzem rozumie jako potencjalny początek bycia w pełni człowiekiem. "Być »po prostu człowiekiem« to wcale nie najłatwiejsze" - wyznaje. Bycie człowiekiem łączy się w jej życiu z byciem chrześcijaninem, i w tej roli Malewska czuje się wciąż wieczną uczennicą. W jej życiu jednak następuje kierkegaardowskie powtórzenie, chrześcijaństwo okazuje się przesłaniem dotyczącym żywych, realizuje się jako powtórzenie przygody, do której kiedyś zaprosił Chrystus Jana, Jakuba, Piotra. Malewska jest otwarta na to, co nieznane w sferze duchowej. Pisze: "Chrześcijańskie życie wewnętrzne to (...) domena »niespodziewanego«, bo jego źródłem jest Niepojęty, Niezgłębiony i zawsze Nowy".

W działalność opozycji nie angażuje się bezpośrednio, ale na przełomie 1975 i 1976 r. podpisuje Memoriał 59 intelektualistów, sprzeciwiający się wpisaniu do Konstytucji PRL wzmianki o kierowniczym charakterze PZPR i wieczystym sojuszu z ZSRR; potem deklarację Towarzystwa Kursów Naukowych. Udostępnia swój pokój na zebrania niezależnych wydawców. Chce być pomocna i użyteczna. Denerwuje się, gdy Tomasz Fiałkowski i Franciszek Blajda przynoszą jej ravioli z tzw. darów. Uważa, że powinny trafić do naprawdę potrzebujących. Wielką nadzieję widzi w pontyfikacie Jana Pawła II.

Hanna Malewska nie lubi zwracać na siebie uwagi ani mówić o sobie, a więc zasłoną milczenia otacza także swe kłopoty ze zdrowiem. Jednak uwagę znajomych zwraca jej kaszel, ona sama narzeka zaś na nerwowość i rozdrażnienie, które koić ma lektura kryminałów. Lekarze podejrzewają nowotwór płuc, żaden z nich nie wpada jednak na pomysł, że to może być gruźlica, choć jej wuj Stefan Ciświcki właśnie na galopującą gruźlicę umarł. Malewska z każdym dniem czuje się coraz gorzej, proponuje nawet, że może dobrze by było, gdyby zajął się nią specjalista od chorób płuc. Materiał do badań zostaje pobrany dopiero, gdy trafia do szpitala. Wynik z jednoznaczną diagnozą gruźlicy dociera już po jej śmierci.

"I znów nie mogę zebrać sił i myśli, żeby Ci powiedzieć coś sensownego - o sobie czy o tym, co nas tak groźnie otacza (...). Ciągle jestem mniej lub więcej chora i »skurczona«. Odżywam wieczorem modląc się myślami przed snem" - pisała do Żylińskiej. "Szok starości". "Zapadanie się komór". "Obrócenie się do wnętrza". Żal za tym, co było i odchodzi, a właściwie biegnie już w stronę ostatecznej mety. W coraz słabszych, choć cierpliwych próbach łapania krótkiego oddechu kończył się jej świat. Hanna Malewska umarła 27 marca 1983 r. w krakowskim szpitalu na Skawińskiej.

***

Tuż po II wojnie światowej w "Odrodzeniu" w tekście "Do kogo mówimy" Hanna Malewska pisała: "Mohikanie będą odchodzić. Zagadnienia stylu Prousta, czy poésie pure, czy, powiedzmy, istotnego sensu »Pana Jowialskiego« - bodaj że z nimi zejdą do grobu. Ale nadchodzącym Siuksom trzeba przynajmniej ukazać drogę do Krainy Wielkich Łowów. Ze starym Sokratesem stanąć w Keramejku, czy na A-B i po półgodzinnej rozmowie doprowadzić młodego Glaukona czy Fajdrosa do przeświadczenia, że piękno jest rzeczą trudną, ale wartą trudu; że literatura jest jedna od początku świata, a jeśli krzyczy, co pokolenie, że jest całkiem nowa, to dlatego, ponieważ wszystkim pięknym ptaszkom co wiosna także wydaje się, że kochają i śpiewają, jak nikt jeszcze od początku świata".

Mohikanie odchodzą, krytyczny głos współczesnych Sokratesów, akuszerów prawdy, zanika. Ich praca bywa przez społeczeństwa Siuksów deprecjonowana albo i zapomniana, Glaukon wzrusza ramionami, Fajdros nie dowierza. Ale to, co pozostawiają - trwa wiecznie. Pytania, które stawiają, niepokój, który wzbudzają, świadomość, którą pomagają w bólach zrodzić, także u Siuksów są trwalsze niż śmierć.

ANNA GŁĄB jest doktorem filozofii, adiunktem w Instytucie Filozofii Teoretycznej KUL. Wydała: "Ostryga i łaska. Rzecz o Hannie Malewskiej" (Kraków, Znak 2009), "Rozum w świecie praktyki. Poglądy filozoficzne Marthy C. Nussbaum" (Warszawa, WAiP 2010) oraz "Filozofia i literatura. Antologia tekstów" (Warszawa, Semper 2011).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2011

Artykuł pochodzi z dodatku „Malewska: głos z ukrycia 25/2011