Mogiły z Ahlem

Większość ofiar Holokaustu nie ma grobów. Wśród wyjątków są żydowscy więźniowie, którzy zginęli w obozie Hannover-Ahlem w Niemczech. Właśnie trwa ustalanie ich tożsamości.

04.07.2017

Czyta się kilka minut

Halina Elczewska (z lewej) z koleżanką w łódzkim getcie / Centrum Badań Żydowskich Uniwersytetu Łódzkiego
Halina Elczewska (z lewej) z koleżanką w łódzkim getcie / Centrum Badań Żydowskich Uniwersytetu Łódzkiego

Lucie Cytryn-Bialer nigdy nie pogodziła się ze śmiercią brata Abrama, młodego poety. Nie przestawała o nim myśleć nawet po wielu latach od tamtych wydarzeń. To znaczy od chwili, gdy dotarli do Auschwitz. – Ona pojechała do obozu tym samym transportem co Abram. Poszły wraz z matką na jedną stronę, jak inne kobiety, a Abram na drugą. Wtedy widziała go po raz ostatni – opowiada prof. Krystyna Radziszewska z Uniwersytetu Łódzkiego, która zdążyła poznać Lucie.

Kobiety, które pojechały jednym z ostatnich transportów z łódzkiego getta do Auschwitz razem ze swymi braćmi, synami i mężami, były pewne, że spłonęli oni w tutejszym krematorium. Te, które przeżyły, aż do śmierci trwały w przekonaniu, że nie mają oni grobu. Bo grób po Holokauście jest przecież rzeczą niezwykłą. Nie miały podstaw, by sądzić inaczej.

Projekt naukowy realizowany na Uniwersytecie Łódzkim, którym kieruje prof. Radziszewska, pokazuje, że prawda jest inna.

Pisać znaczyło żyć

We wstępie do wydanego w 2009 r. tomu poezji Abrama Cytryna Lucie pisze: „Jako jedyna z całej naszej rodziny wróciłam z piekła. Mama i Abramek zostali zagazowani w Auschwitz. Ojciec nasz, Jakub Cytryn, zmarł z głodu w getcie. Jego grób znajduje się na cmentarzu żydowskim w Łodzi”. Lucie wspomina, że po wojnie wróciła do Łodzi sądząc, że spotka kogoś z rodziny. „Pobiegłam szybko na ulicę Starosikawską, ostatnie nasze miejsce zamieszkania w getcie. Cudem uratowałam utwory Abramka, te, które zostawił w naszym mieszkaniu. Było tam dużo wierszy i dużo utworów prozą. Najlepsze utwory mój brat zabrał ze sobą...”. I dalej: „Pisanie o mojej rodzinie to mój obowiązek. Chciałabym, żeby Abramek – kiedy umrę – pozostał w pamięci przyszłych pokoleń, przede wszystkim młodych ludzi. Kiedy pisał te wiersze, był w ich wieku. Pisać to znaczyło dla niego – żyć”.

Podczas krótkiego pobytu w Auschwitz Abram obserwował gromady dzieci maszerujących w zwartych kolumnach. Chciał do nich dołączyć. Jego kuzyn Szmulek Pacanowski, który był razem z Cytrynem w obozie, opowiadał potem, że młody poeta myślał, że dzieci mogą mieć przybory do pisania. On nie miał już nic. Nie wiedział, że dzieci idą do komór gazowych.

Z Auschwitz Abram Cytryn trafił do ­Ahlem.

Krystyna Radziszewska wspomina: – Lucie dzwoniła do mnie z Paryża kilka razy w tygodniu. Gdy widziałam na telefonie francuski numer kierunkowy, wiedziałam, że to ona. Opowiadała o Abramku. Miała potrzebę, by ktoś ją wysłuchał. A po przedwczesnej śmierci córki i potem męża nie został jej nikt. Gdyby dowiedziała się, że Abramek ma grób, toby oszalała. Jestem pewna, że przyjechałaby z Paryża na ten grób. Cierpiałaby, bo i on cierpiał w Ahlem. Ale wiedziałaby, że nie spłonął w krematorium.

Lucie Cytryn-Bialer zmarła w 2011 r. w Paryżu.

428 grobów

W obozie Hannover-Ahlem więźniowie pracowali w wysokiej temperaturze i wilgotności. Aby uniknąć alianckich nalotów, zakład przeniesiono do podziemnych pomieszczeń. Mieszkali natomiast w pięciu budynkach, zbudowanych w listopadzie 1944 r. przez III Rzeszę specjalnie dla nich. Umierali szybko, średnio 20-40 osób w tygodniu.

Tych, co przeżyli, Niemcy wysłali pieszo – na cztery dni przed nadejściem Amerykanów – do obozu Bergen-Belsen. Dla wielu był to ostatni marsz, rozstrzelano ich po drodze.

Wiele lat później nakręcono o nich film. Jeden z jego bohaterów – żołnierz US Army, który wyzwalał obóz – mówi w nim: „Kiedy weszliśmy do środka, zobaczyliśmy stos ludzkich ciał”. Jego kolega, 20-letni wtedy żołnierz Vernon Tott, nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Miał aparat fotograficzny, postanowił zrobić kilka zdjęć. Nie zdawał sobie sprawy, jak ważne będą to zdjęcia. Przez kilkadziesiąt lat zachował je tylko dla siebie. Dopiero pół wieku później, już po jego śmierci, pokazano je światu.

Wiadomość o Ahlem trafiła do Łodzi kilkadziesiąt lat po wojnie. Peter Schulze – historyk z Hanoweru, który za wszelką cenę chce dowiedzieć się o więźniach obozu jak najwięcej, ustalić ich tożsamość i dopilnować, by ich prochy leżały w prawidłowo opisanych mogiłach – opowiedział historię obozu prof. Radziszewskiej. Sugerował, że spośród 428 więźniów pochowanych na tutejszym cmentarzu większość to Żydzi z łódzkiego getta.

Nie pomylił się. A Radziszewska postanowiła ustalić ich tożsamość, odnaleźć ich w archiwach, udokumentować ich los. Chce opowiedzieć o ludziach, którzy jechali do Auschwitz, lecz trafili do Ahlem – i tu zginęli.

Krzyżyk na akcie ślubu

Wśród wywiezionych do Ahlem był Paweł Inzelsztajn – pierwszy mąż Haliny Elczewskiej, działaczki społecznej. Ona też nie zdążyła się o tym dowiedzieć przed śmiercią.

Chrystian Orzeszko, redaktor „Słowa Żydowskiego”, który znał Elczewską, wspomina, że wiele lat zajęło jej oswojenie się z traumą Holokaustu. Nie wie, jak zareagowałaby na wieść, że jej pierwszy mąż nie spłonął w krematorium Auschwitz.

– Ale czy to ma jakiekolwiek znaczenie? – zastanawia się Ewa Wiatr, pracownik Centrum Badań Żydowskich przy Instytucie Historii Uniwersytetu Łódzkiego. – Moim zdaniem nie. Przecież oni i tak zginęli. Symbolicznie można stwierdzić nawet, że właśnie w Auschwitz.

Ewa Wiatr poznała Halinę Elczewską na krótko przed jej śmiercią w 2013 r. Zdążyła wysłuchać jej opowieści o ślubie z Inzelsztajnem i obejrzeć z nią wiele zdjęć z tamtych lat, których Elczewska wcześniej nie widziała. – To był bardzo dziwny ślub – opowiada Ewa Wiatr. – Nie miałby on żadnej mocy prawnej, gdyby nie został potwierdzony w Komitecie Żydowskim.

Getto łódzkie różniło się od innych gett. Stworzono nawet oddzielną walutę (poza gettem nie miała wartości). Formalnie kierował nim Zarząd Miejski Litzmannstadt (niemiecka nazwa Łodzi). Ale getto miało też wewnętrzną administrację. Do września 1942 r. obejmowała żydowskie szkoły, sądy, organy opieki zdrowotnej, jednostki policyjne, dom kultury, pocztę. Administracją żydowską zarządzał Mordechaj Chaim Rumkowski, zwany Przełożonym Starszeństwa Żydów w Getcie. Przez wiele lat uważany za kolaboranta. Ale ostatnio coraz częściej mówi się o jego próbach ocalenia jak największej liczby Żydów. „Naszym jedynym wyjściem jest praca” – powtarzał.

Rumkowski wprowadził instytucję ślubu, który miał mieszaną formę religijno-prawną. Udzielał go osobiście, zwykle kilku parom naraz. Nowożeńców wyczytywano po kolei. – Gdy wyczytano Elczewską i Inzelsztajna, Halinka nie zareagowała. Bo użyto jej żydowskiego imienia, do którego nie przywykła. Była przecież Heleną Zofią, nikt nie zwracał się do niej inaczej – opowiada Ewa Wiatr.

Akt ślubu sporządzono w jidysz, którego Elczewska nie znała – jej językiem był polski. Oboje byli zasymilowanymi Żydami. W getcie recytowali wspólnie „Beniowskiego” Słowackiego. Córki Elczewskiej urodzone po wojnie wspominały, że mama śpiewała w getcie polskie piosenki u Juliusza Sztatlera.

Dlatego na dokumencie Halina Elczewska (wtedy jeszcze Goldblum), wykształcona i posługująca się piękną polszczyzną, w miejscu podpisu postawiła trzy krzyżyki. Nie rozumiała nic z tego, co podpisuje.

– Wydaje się, że ich miłość była romantycznym i bardzo silnym uczuciem – mówi Chrystian Orzeszko.

W 1944 r., podczas likwidacji getta, młode małżeństwo wywieziono do Auschwitz. Tu ich rozdzielono. Halina trafiła do obozu Gross-Rosen, potem do Halbstadt. Ocalała. Później ponownie wyszła za mąż. Zaakceptowała los, jaki spotkał ją i Inzelsztajna.

Tylko i aż

Spośród ponad 400 mężczyzn z listy przygotowanej przez Petera Schulzego studentom pracującym pod kierunkiem Krystyny Radziszewskiej udało się odnaleźć w archiwach informacje o prawie stu. – Z jednej strony to niewiele, ale z drugiej to już coś. Nie mamy pewności, że ci, których nie znaleźliśmy w łódzkim archiwum, w ogóle byli mieszkańcami getta w okupowanej Łodzi – tłumaczy Radziszewska. Ich karty z danymi osobowymi mogły zaginąć. Możliwe też, że byli to Żydzi z innych gett. – Nawet nie z Polski, lecz z Węgier – mówi badaczka.

Teraz dane dotyczące tych, których udało się odnaleźć, trafią do Petera Schulzego. Zadba on o to, aby poprawić wszystkie błędy na nagrobkach na cmentarzu żydowskim w Ahlem. Planowane jest wspólne seminarium dla uczestników projektu, w tym studentów, bez których pomocy praca byłaby znacznie trudniejsza.

Na więźniów tego obozu Radziszewska spojrzała też statystycznie. Okazało się, że selekcję przeszli tylko mężczyźni w wieku od ok. 15 do ok. 60 lat. Często byli to ludzie wykształceni, w tym lekarze czy urzędnicy. Ale na liście są też stolarze, cholewkarze, malarze. Wielu opisano jedynie jako „robotnicy”.

Ewa Wiatr tłumaczy: – Nic dziwnego, że na liście z Ahlem jest tak wielu młodych mężczyzn. Do momentu likwidacji getta większość ludzi starszych i chorych zmarła lub została wywieziona i zamordowana w Chełmnie nad Nerem. A z tych ponad 65 tys. wywiezionych do Auschwitz w sierpniu 1944 r. Niemcom udało się jeszcze wybrać najsilniejszych i wysłać ich do obozów pracy.

Choć nie udało się odnaleźć wszystkich, Radziszewska jest zadowolona z wyników badań. Dzięki nim wielu z zamordowanych otrzymało twarz i nazwisko.

Tylko tyle – i aż tyle. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 28/2017