Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Beckowi musiała już bardzo uwierać etykietka "Dylana XXI wieku", skoro zdecydował się na krok tak radykalny, jak zaproszenie do współpracy przy nowym albumie Danger Mouse’a - producenta i didżeja znanego m.in. z bluźnierczego zabiegu zmiksowania "Białego albumu" Beatlesów z "Czarnym albumem" rapera Jay-Z, co w efekcie dało - jakżeby inaczej - "Szary album".
Ale Danger Mouse to także producent drugiego albumu Gorillaz - i to skojarzenie wydaje się niezłym wprowadzeniem do "Modern Guilt". Płyty trwającej zaledwie 33 minuty, ale olśniewającej bogactwem pomysłów, brzmień i barw. Będącej rodzajem podróży przez rozmaite style, które inspirowały "muzycznego kameleona" Becka od początku jego kariery: od garażowego rocka i beatlesowskiej psychodelii przez folk i blues aż po disco.
Multiinstrumentalista Beck znalazł w nowym producencie idealnego partnera, który z dostarczonych mu dźwiękowych klocków buduje zaskakująco pomysłowe konstrukcje. Poszatkowane akordy akustycznej gitary, puszczone od tyłu elektryczne riffy, przepuszczony przez efekty kwartet smyczkowy, a wszystko to mocno umocowane na kanwie gęstego podkładu rytmicznego, składającego się głównie z zapętlonych perkusyjnych beatów - na myśl przychodzą najbardziej wyrafinowane aranżacje Beastie Boys czy wspomnianych Gorillaz. Z tym że zamiast rapu na pierwszym planie mamy balladowy, melancholijny wokal Becka, który spokojnym półgłosem śpiewa o sprawach bynajmniej nielekkich: depresje, samobójstwa, postępujące zniszczenie środowiska, zagrożenie wojną, cywilizacyjna "nowoczesna wina", której cząstkę wszyscy dźwigamy na swoich barkach. Efekt: piękna, porywająca i bardzo smutna, apokaliptyczna muzyka taneczna, przy której nogi same rwą się do tańca, a równocześnie w podświadomość wsącza się nieokreślony niepokój i żal. Białe, szare i czarne zmiksowane w zaskakująco kolorowy album.