Misje pod specjalnym nadzorem

Wysyłając ewangelizatorów na tereny misyjne przez ostatnie dwa wieki Kościół zdążył popełnić wiele błędów. Z niektórymi się uporał. Pojawiły się jednak nowe.

21.06.2021

Czyta się kilka minut

Złagodzenie przepisów covidowych pozwoliło na udział wiernych w uroczystościach wielkanocnych. Soweto, RPA, 4 kwietnia 2021 r. / SIPHIWE SIBEKO / REUTERS / FORUM
Złagodzenie przepisów covidowych pozwoliło na udział wiernych w uroczystościach wielkanocnych. Soweto, RPA, 4 kwietnia 2021 r. / SIPHIWE SIBEKO / REUTERS / FORUM

Na pierwszym filmie dwie czarnoskóre dziewczynki jedzą z misek na podłodze. Komentarz misjonarza: „Podano do stołu”. Na drugim trzyletni chłopiec pierze ubrania uderzając nimi o posadzkę – do nagrania dodano podkład dźwiękowy z reklamy pralki.

Poczucie wyższości, brak szacunku wobec dzieci i paternalizm to najłagodniejsze zarzuty, które dziennikarze „Gazety Wyborczej” – w publikowanym w maju cyklu „Pan życia i śmierci” – postawili ks. Dariuszowi Godawie. W 2009 r. w sierocińcu założonym przez niego w Kamerunie, pod gruzami zawalonego podczas burzy dachu zginęło dwóch chłopców. Jak ustaliła policja, przez noc byli zamknięci w tym budynku w ubikacji za karę, że nie nakarmili rasowych psów misjonarza, hodowanych na sprzedaż do Europy. Dominikanin (wydalono go z zakonu w 2018 r.) uniknął odpowiedzialności, uciekając do Europy. Po dwóch latach powrócił jednak do Afryki i w Kamerunie zakładał kolejne sierocińce, z których uczynił dochodowe przedsiębiorstwa. Dzieci karmione raz dziennie głodową porcją, surowo karane za drobne przewinienia, pozostawiane bez opieki – raportowali w 2013 r. wolontariusze, którzy trafili na misję prowadzoną przez Godawę. Jego ówczesny przełożony z rozbrajającą szczerością przyznał: „Nie miałem w tamtym momencie żadnego sposobu, aby te niepokojące sygnały weryfikować”.

Przypadek ks. Godawy obnażył bezradność zakonu i brak profesjonalizmu w prowadzeniu misji. Pozostający poza wspólnotą i poza kontrolą misjonarz to przepis na kłopoty. Czy to jednak pojedynczy, ekstremalny przypadek, który rzucił cień na pełną poświęceń i owocną pracę innych polskich misjonarzy?

Tryumf chrześcijaństwa

Według danych Komisji Episkopatu ds. Misji poza Polską przebywa aktualnie około 3170 polskich misjonarzy i misjonarek należących do Kościoła rzymskokatolickiego, głównie w krajach Afryki, Ameryki Łacińskiej i Azji. Ponad dwa tysiące z nich posługuje na misjach ad ­gentes, tzn. na terenach uznanych za misyjne przez Kongregację Ewangelizacji Narodów. Natomiast ponad tysiąc osób wyjechało do pracy misyjnej na tereny dawnych krajów ZSRR. Ponad 1300 to zakonnicy i księża diecezjalni, a 18 to biskupi.


MISJE POZA KONTROLĄ

O. TOMASZ NOGAJ SJ: Nie można unikać regularnej kontroli finansowej. Gdy razem z jezuitą z Irlandii zakładałem przy misji gospodarstwo rolne w Sudanie Południowym, na ręce patrzyli mi i bank, i przełożeni, i sponsorzy.


Wbrew pozorom wysyłanie misjonarzy w zorganizowanej formie jest w Kościele rzymskokatolickim zjawiskiem stosunkowo nowym, w Polsce zaś – obecnym na szerszą skalę dopiero od lat 80. XX w. Termin „misja” powstał na przełomie XVI i XVII w. – w ten sposób wysłanie zakonników określano w zakonie jezuickim. Pomimo to mianem „misjonarza” określa się osobę, która wyjeżdża w celu szerzenia wiary inspirując się bezpośrednio słowami Jezusa: „Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu” (Mk 16, 15).

Jak wskazuje jeden z czołowych polskich misjologów, ks. Jarosław Różański OMI, historia misji w jej ogólnokatolickim wymiarze zaczęła się zaledwie dwa wieki temu. „Entuzjazm misyjny XIX wieku zrodził się we Francji, skąd pochodziła większość misjonarzy katolickich pracujących w tym wieku w wielu zakątkach świata. Entuzjazm ten wyrażały dobrze tytuły dwóch dzieł romantycznych François-René Chateaubrianda: apologii »Geniusz chrześcijaństwa« (1802) oraz późniejszej epopei »Męczennicy, czyli tryumf religii chrześcijańskiej« (1809)” – pisze w artykule „Polskie misjonarki i misjonarze w Afryce”.

Oba traktaty miały dowodzić wyższości chrześcijaństwa nad innymi religiami oraz faktu, że tylko katolicyzm może przynieść szczęście wszystkim ludziom na ziemi. W dziełach Chateaubrianda „misjonarz urastał do herosa wiary, którego nie zrażają przeciwności klimatyczne i geograficzne w niesieniu tego, co chrześcijańskie i związane z europejską cywilizacją. W tej drodze nie zraża go nawet niebezpieczeństwo męczeństwa” – tłumaczy ks. Różański.

XIX w. był więc okresem, w którym misjonarze ściśle współpracowali z europejskimi potęgami kolonialnymi i – choć nie mają one już charakteru „misji cywilizacyjnej” – to z tego okresu wywodzą się podziały geograficzne prowincji misyjnych oraz wiele elementów systemu zarządzania placówkami misyjnymi.

Zmiany w postrzeganiu misji

Polscy misjonarze, którzy zaczęli wyjeżdżać po 1918 r., służyli w placówkach prowadzonych przez zagraniczne zakony. Tak było w przypadku o. Adama Kozłowieckiego SJ pracującego w Zambii od 1945 r., późniejszego kardynała, czy ks. Leona Mokwy OMI pracującego w Kanadzie od lat 50. XX wieku. Obaj byli polskimi pionierami misji, a ich obecność i praca były możliwe dzięki zmianom politycznym, które nastąpiły po I wojnie światowej.

W 1919 r. opublikowany został list apostolski Benedykta XV „Maximum illud”, w którym wskazano na konieczność odpolitycznienia katolickich misji oraz na potrzebę formacji i kształcenia kapłanów z lokalnych społeczności. „Misjonarze i odpowiedzialni za misje coraz mocniej uświadamiali sobie potrzebę reorientacji działalności misyjnej” – pisze Różański. „Widziano także potrzebę wsparcia działalności misyjnej refleksją naukową, w tym teologiczną i etnograficzną. Zaczęła się rozwijać misjologia, a wraz z nią kursy przygotowujące misjonarzy do ich przyszłej pracy”.

Z pewnością jakiś wpływ na te zmiany musiały mieć doświadczenia duchownych pracujących na misjach na początku XX w. – W zgromadzeniu werbistów – założonym w 1875 r. – pierwsi misjonarze rzeczywiście przyjmowali z niezrozumieniem różne zjawiska w lokalnej kulturze. Często jednak po zapoznaniu się bliżej z daną kulturą otwierali się na to, co inne. Dobrym przykładem jest św. Józef Freinademetz SVD, Tyrolczyk, który początkowo był uprzedzony do tego, co zastał w Chinach, ale umierając mówił, że nawet w niebie chce pozostać Chińczykiem – tłumaczy ks. Andrzej Danilewicz SVD, sekretarz ds. misji w zakonie werbistów.

Na problemy związane z segregacją rasową i dyskryminacją lokalnej ludności wielokrotnie wskazywał także o. Kozłowiecki. Jak pisał w 1956 r.: „Wielu białych znalazłszy się w krajach kolonialnych ulega dziwnej zarozumiałości, którą ja piętnuję jako »arogancję«, i stwarza swój własny światek odgrodzony barierami od niebiałych”. Wspomina również o sytuacji, w której – pod jego naciskiem – siostry dominikanki przyjęły do „białej” szkoły dziewczynkę pochodzenia indyjskiego. „Zrobił się rejwach. Reporterzy dwóch gazet zażądali ode mnie wywiadu, który następnie ogłosili. Jedna z gazet poparła mnie na całej linii, druga zachowała się z rezerwą. Otrzymałem z jednej strony gwałtowne listy protestacyjne, z drugiej gratulacje. Od Związku Hindusów otrzymałem telegram z podziękowaniem za złamanie jednej bariery rasowej”.

To właśnie Kozłowiecki – osoba doświadczona piekłem obozu i nazistowskiego rasizmu – zakładał pierwsze mieszane szkoły na terenie obecnej Zambii. Listy Kozłowieckiego, przytoczone w książce Różańskiego, stanowią przykład wczesnej (lata 50. i 60. XX w.) walki o równość osób pochodzących z wielu kultur, mających różne kolory skóry. Spory dotyczyły również samych misjonarzy mających różne korzenie w Europie: „Proszę cię – pisał do jednego ze współbraci – bardzo a bardzo: przestań już używać nazwy »Polska Misja«, bo takiej nie ma i to bardzo drażni nawet Słowaków i dużo nam szkodzi. Trzeba być konsekwentnym. Jako Polak służę Bogu, Kościołowi i duszom. (...) Pamiętaj: nie znam i nie chcę znać misji ani »polskiej«, ani »irlandzkiej«, ani »słowackiej«”.


CZYTAJ TAKŻE

KATARZYNA URBAN: Nie siadam w pierwszej ławce>>>


Dlaczego „polska misja”? Wskazuje na to Dominika Szkatuła, świecka misjonarka z Peru: – Polscy misjonarze są zdolni do trudnej, wymagającej pracy – w samotności, z dala od cywilizacji. Niemniej ta samotność ma dwa wymiary: jeden, który czyni nas w jakiś sposób bohaterami, i drugi, który sprawia, że nie potrafimy działać w ekipie. Bywa, że wiemy wszystko najlepiej, mamy najlepszy sposób na ewangelizację i jesteśmy dziedzicami Jana Pawła II.

Kolonialne dziedzictwo

Czy jednak w ciągu ostatnich kilku dekad udało się usunąć negatywne aspekty związane z „arogancją”, poczuciem wyższości, a co za tym idzie – nierównością pomiędzy niosącymi pomoc białymi misjonarzami z Europy a ludnością lokalną?

Ks. Danilewicz wskazuje, że w zakonie werbistów nie dochodzi do takich sytuacji: – Wokół misji krąży sporo czarnego PR-u i to od dawna. Dostrzegamy trend, np. w Afryce, by pozbywać się tego, co europejskie, budować rodzime instytucje i Kościół. I my, jako werbiści, zgadzamy się z tym – byliśmy pierwszym zgromadzeniem w wielu krajach, które przyjmowało kandydatów z lokalnych społeczności czy w USA osoby czarnoskóre. Chcemy, by na miejscu rodziły się lokalne Kościoły, nie jesteśmy po to, by cokolwiek narzucać – tłumaczy.

Czy możemy jednak mówić, że to tylko czarny PR?

Od kilkunastu lat w Kanadzie trwają badania dotyczące szkół z internatem dla dzieci z Pierwszych Narodów. Placówki te, finansowane przez rząd, były prowadzone przez różne Kościoły – w większości przez rzymskokatolicki, w dużej części przez Oblatów Maryi Niepokalanej. W ostatnich dniach odkryto szczątki 215 dzieci w szkole w Kamloops w Kanadzie prowadzonej właśnie przez oblatów. Szacuje się, że ogółem śmierć w tych szkołach poniosło około 3 tys. dzieci, a ich celem było usunięcie wpływu kultury narodów rdzennych i asymilacji podopiecznych z kulturą zachodnią. W każdej szkole dzieci były odbierane przymusowo rodzicom, pozbawiano ich imion, strojów, zmuszano do pracy, a w większości z nich dochodziło do nadużyć, molestowania seksualnego i innych form przemocy.

Wspomniany już oblat ks. Leon Mokwa, zmarły w 2003 r., pracował w latach 1945-57 oraz 1970-84 w szkole św. Józefa w Fort Resolution oraz był dyrektorem szkoły w Fort Smith w latach ­1­957-65. Oprócz niego w szkołach pracowało kilku braci zakonnych, oblatów. Pojawiły się świadectwa, że także w tych placówkach dochodziło do przemocy seksualnej i różnego rodzaju nadużyć. Głośny raport kanadyjskiej Komisji Prawdy i Pojednania z 2015 r. przedstawia listy dzieci zmarłych w tych szkołach, które udało się ustalić.

Polscy oblaci nie odnieśli się dotąd w żaden sposób do „kulturowego ludobójstwa” (za które przeprosili m.in. kanadyjscy oblaci i inni przedstawiciele Kościoła w Kanadzie).

Chociaż ks. Różański w swojej książce o polskich misjonarzach nie obawia się wskazywać problemów, które dotyczą tego środowiska (np. „wydaje się też, iż wielu polskim misjonarzom nieustannie towarzyszy swoista »pycha eklezjalna«, polegająca na przekonaniu, iż doświadczenie zdobyte przez Kościół w Polsce jest doświadczeniem wzorcowym i powinno być ono przeszczepiane w całości na kontynent afrykański”), to w jego artykule poświęconym polskim oblatom w Kanadzie („Polscy oblaci na dalekiej północy”) nie znajdziemy żadnych wzmianek o tragedii Pierwszych Narodów. Pomimo jej skali oraz niewątpliwego udziału polskich oblatów w tworzeniu szkół, na moje pytanie o rolę ks. Mokwy i innych braci, ks. Różański odpowiedział: „Nie ma ani dokumentów, ani faktów co do relacji polskich oblatów i tego trudnego problemu”.

Jest to o tyle zaskakujące, że ks. Różański miał możliwość badania archiwów oraz rozmów z polskimi oblatami działającymi w Kanadzie, a jego teksty powstawały już po tym, jak przedstawiciele jego zakonu i Kościoła uznali swój udział w tworzeniu tego systemu.

Na pewno łatwo jest krytykować z daleka, nie znając specyfiki miejsc, w których pracują misjonarze. Tak się broni ks. Godawa. Wspiera go w tym znany polski misjonarz z Republiki Środkowo­afrykańskiej kapucyn o. ­Benedykt Pączka: „Nie zrozumiecie tego, nie będąc tutaj. Trzeba być i widzieć, aby oceniać innych”.

Innego jednak zdania jest Dominika Szkatuła, która odrzuca porady „starych misjonarzy”. – Jesteśmy Kościołem nie tylko w polskim, ale też w uniwersalnym wymiarze nadal bardzo konserwatywnym, klerykalnym i męskim – mówi. – Instytucją zanurzoną w średniowieczu, która w obronie chrześcijaństwa Zachodu z jego dogmatami, wertykalizmem i ciężkimi strukturami niszczy religie naturalne tych ludów, ich duchowość, wizje kosmosu, ich rytuały i mistykę. Tak, ten Kościół jest już dawno niezrozumiały, coraz bardziej obcy i daleki od normalnego ludzkiego życia dla nas, w Europie. Tym bardziej na terenach misyjnych.

Szkatuła wskazuje jednocześnie na wypowiedź papieża Franciszka z Puerto Maldonado (styczeń 2019 r.): „Przestańmy mówić o Indianach. Wcześniej niech oni sami zdefiniują, jak chcą żyć, jak chcą się zorganizować, jak świętować swoje życie i wiarę”.

Współczesne problemy

„Muszę być świętym”, „Bogu i jego sprawie oddać się trzeba na zawsze”, „Bóg zażądał ode mnie ofiary i składam ją bez zastrzeżeń” – oto przykładowe tytuły artykułów dostępnych na blogach prowadzonych przez polskich misjonarzy. W podobnym duchu określa cechy misjonarza soborowy Dekret o działalności misyjnej „Ad gentes” (nr 25) – ma być on m.in. „wytrwały w trudnościach”, „cierpliwie i mężnie znoszący: samotność, zmęczenie i bezowocną pracę”, a zarazem „wychodzący do ludzi z otwartym umysłem i sercem” czy „wspaniałomyślny w dostosowaniu się do obyczajów danego narodu”, „umiejący wystarczać sobie w potrzebach” i „żyjący duchem ofiary, noszący w sobie konanie Jezusa, aby życie Jezusa się w nim objawiło”.

Do tego duchowego i psychicznego napięcia dochodzi również twarda rzeczywistość: „Tutaj, wraz z problemami, które przeżywamy, doświadczamy tego, co znaczy bezradność. Widzimy, jak dzieci w wieku szkolnym zajmują się pasieniem kóz, są wykorzystywane do różnych prac w polu, przy uprawie ziemi. Pracują motyką. Przenoszą nieraz ciężary na wiejski rynek. Często głodują. Widzimy ich choroby i brak lekarstw, brak odzieży, koców do przykrycia się czy jakiegokolwiek okrycia, gdyż noce są chłodne” – czytam na blogu sióstr z Rwandy.

Czy Kościół ma wypracowane sposoby reagowania na różnego rodzaju nadużycia, malwersacje finansowe lub choćby fatalne zarządzanie? Misjonarz nie pełni przecież wyłącznie funkcji liturgicznych, ale działa jako zarządca lokalnych dóbr i dzieł kościelnych. Co robi instytucja Kościoła w momencie wypalenia, uzależnienia od alkoholu czy pojawienia się chorób psychicznych? Nieustanna praca i życie w stanie permanentnego zagrożenia, wśród osób nierzadko skrajnie ubogich, chorych, cierpiących – bez wypracowanych metod przeciwdziałania – mogą doprowadzić do wypalenia, wyczerpania emocjonalnego i problemów ze zdrowiem psychicznym.

Alkoholizm i samotność

– Nie ma centralnego zarządzania misjonarzami – mówi ks. Różański. – Jeśli misjonarz jest księdzem diecezjalnym, powinien otrzymać pomoc ze strony przełożonych w diecezji, w której pracuje. Jeśli jest zakonnikiem – pomoc powinien uzyskać od przełożonych zakonnych.

W zależności od diecezji czy zakonu różnice w metodach działania są zasadnicze. Jak mówi ks. Andrzej Danilewicz, werbiści po wyjeździe na misje zostają włączeni do lokalnych struktur kościelnych i to one odpowiadają za ich postępowanie. W rozmowie były prowincjał werbistów przyznaje, że – choć sporadycznie – zdarzają się wśród księży problemy związane z alkoholizmem czy doskwierającą samotnością. Jak wskazuje, w rozwiązaniu tych problemów często nie pomaga lokalny kontekst. – Warto przyjrzeć się np. mentalności azjatyckiej, gdzie mówienie o osobistych, intymnych problemach nie jest dobrze widziane. Nie mówi się o problemach takich jak choćby alkoholizm. Dotyczy to misjonarzy z Polski, ale również lokalnych mieszkańców. To nie pomaga – mówi ks. Danilewicz.

– Nasz zakon działa tak, by unikać życia w samotności. Placówki misyjne obejmują wiele wspólnot i do ich prowadzenia potrzeba jest co najmniej kilku osób. Nawet gdy wyjeżdżają na objazdy, cały czas przebywają wśród miejscowych ludzi. Bywa też tak, że sami Polacy w danym kraju organizują spotkania od czasu do czasu w swoim gronie – dodaje werbista i zaznacza, że misjonarze zgłaszający się z problemem otrzymują pomoc, są np. wysyłani na terapię.

Na etapie formacji jednak polski misjonarz nie otrzyma odpowiedniego przygotowania psychologicznego do tej pracy. – Oprócz realizacji Ratio Studiorum (teologii i filozofii katolickiej), oferujemy również dziesięć propriów, zajęć dodatkowych, każde po 30 godzin – wyjaśnia ks. Andrzej Danilewicz.

Trzy z propriów są poświęcone religiom lokalnym, wielkim religiom świata oraz nowym ruchom religijnym. Kolejne propria dotyczą antropologii kulturowej i misjografii, czyli konkretnym ­informacjom na temat kraju, do którego pojedzie dany werbista w przyszłości. Oprócz tego jest też misjologia (historia i teoria misji) oraz medycyna tropikalna.

Również w niemal 400-stronicowej monografii ks. Jarosława Różańskiego OMI nie pojawia się jednak temat przygotowania psychologicznego polskich misjonarzy. Z drugiej strony, jak wskazuje Dominika Szkatuła, przynajmniej jeszcze w latach 80. XX w., misjonarze poznawali „te odległe kultury jako bardzo opuszczone, ubogie, pozbawione jakby wszystkiego i które tylko czekają na nasz przyjazd – przyjazd »zbawicieli«”. Zdaniem misjonarki, o ile misjonarze są dobrze przygotowani językowo, znają kontekst polityczny, o tyle „niewiele uczą się o tym, jak być pokornym i uważnym w kontakcie z innymi kulturami. By nie narzucać się z naszą formą życia, działania, myślenia, religii i wyznawania wiary. Nie zastępować ich wierzeń, ich własnych sakramentów, mitów i rytów naszymi, tylko uznać je, docenić i wzmocnić” – tłumaczy Szkatuła, która była ekspertką podczas ostatniego Synodu o Amazonii.

Na stronie Centrum Formacji Misyjnej znajdziemy co najwyżej informacje o obowiązkowych modlitwach: „codzienne wspólne modlitwy, odmawianie Liturgii Godzin, medytacja oraz sprawowane Msze święte mają rozpalić w przyszłym misjonarzu żar Bożej miłości. Niezwykłą wartość mają cotygodniowe adoracje Najświętszego Sakramentu poprzedzone konferencjami ascetycznymi ojca duchownego. To właśnie przed obliczem ukrytego w Najświętszych Postaciach Chrystusa dojrzewa pragnienie dzielenia się Bogiem z ludźmi na całym świecie”.

Oprócz tego misjonarze otrzymują pomoc ojca duchownego oraz mogą korzystać z comiesięcznych dni skupienia.

Misjonarze pomagają

Jak wskazuje jednak ks. Jarosław Różański, duży nacisk na charytatywny, praktyczny aspekt misji zaczęto kłaść dopiero w latach 60. XX w., kiedy to w literaturze misjologicznej pojawił się termin „pomoc w rozwoju”. Podczas Soboru Watykańskiego II zaczął być natomiast używany termin „promocja ludzka”, który obejmował zarówno wysiłki mające na celu „wyzwolenie religijne”, jak rozwój w sensie materialnym.

Dlatego obecnie oprócz działań związanych z ewangelizacją (działalność duszpasterska, kształcenie katechistów, budowa i utrzymanie miejsc kultu i ośrodków misyjnych) polscy misjonarze i misjonarki działają szeroko na trzech polach: medycznym (budowa i prowadzenie szpitali oraz ośrodków zdrowia i aptek), charytatywnym (budowa i prowadzenie domów opieki czy sierocińców, walka z niedożywieniem i głodem, pomoc dla uchodźców i ofiar klęsk żywiołowych) oraz edukacyjnym (budowa i prowadzenie szkół, przedszkoli, uniwersytetów).

Dzieła misyjne są finansowane – za pośrednictwem episkopatu – z ofiarności wiernych. Utrzymanie pracy polskich misjonarzy kosztuje miliony złotych rocznie. Skala jest względnie duża. Przykładowo w misjach prowadzonych przez misjonarzy i misjonarki z Polski w Afryce istnieje ok. 150 przedszkoli z ok. 8 tys. dzieci, ok. 500 szkół I stopnia, do których uczęszcza ok. 100 tys. dzieci oraz ok. 150 szkół II stopnia, do których uczęszcza ok. 45 tys. uczniów. Na terenie Afryki działa również kilkadziesiąt szpitali i przychodni, w których pracują polscy misjonarze i misjonarki.

Temat finansowania misji i misjonarzy również pozostawia wiele do życzenia. Tutaj podobnie nie ma centralnego zarządzania oraz solidnych mechanizmów kontroli. Dominika Szkatuła przywołuje przypadek bp. Alberto Camposa Hernándeza z jej wikariatu San José de Amazonas, który dopuszczał się malwersacji środków finansowych przeznaczonych na różne projekty socjalne i duszpasterskie prowadzone w misjach. – Niestety biskup tych środków nigdy nie zwrócił. Ponadto miał dwójkę dzieci w czasie swojej 13-letniej kadencji. Do dziś nie poniósł żadnych konsekwencji, tyle że udało się nam, misjonarzom, oddalić go z wikariatu. Wiem, że dokonaliśmy czegoś praktycznie niemożliwego w Kościele – przyznaje Szkatuła.

Pomimo znajomości kilku podobnych sytuacji na misjach w Afryce nie udało mi się przekonać rozmówców – nawet anonimowo – do wypowiedzi. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 26/2021