Miłość i sąd

W "teologii lustracji Terlikowskiego brakuje mi czegoś, co nazwałbym nadzieją na wewnątrzkościelne pojednanie. Niezbyt wiele znajduję u niego przestrzeni dla skruszonych grzeszników.

10.04.2007

Czyta się kilka minut

"Odwagę prawdy" Tomasza Terlikowskiego czyta się jak historię choroby. Autor nie ogranicza się jednak tylko do opisu symptomów czy postawienia diagnozy. Proponuje także terapię, a nade wszystko: próbuje nakreślić coś na kształt teologii lustracji.

W książce wielokrotnie powraca kwestia "niejasnych granic między ofiarą a katem". Mówiąc o księżach, którzy współpracowali z tajnymi służbami PRL, publicysta "Rzeczpospolitej" stwierdza: "Określanie tych ostatnich terminem »ofiara« obraża rzeczywiste ofiary i zamazuje kryteria moralnej oceny zdrady". Nazywanie ofiarą kogoś, "kto dla paszportu albo kilku worków cementu zdecydował się donosić na kolegów, jest, delikatnie rzecz ujmując, nadużyciem" - pisze Terlikowski i odwołuje się do Judasza: "Idąc bowiem dalej tropem myśli zakładanej (mam nadzieję, że nieświadomie) przez część hierarchii, trzeba by uniewinnić Judasza, padł on bowiem »ofiarą« arcykapłanów".

Judasz, czyli "ofiara arcykapłanów"

Tyle że zaproponowana przez Terlikowskiego analogia opiera się na fałszu. Zakłada bowiem, iż - podobnie jak w przypadku księży będących TW - Judasz został "zwerbowany". Ewangeliści wskazują tymczasem, że Iskariota udaje się do arcykapłanów z własnej woli, pytając: "Co chcecie mi dać, a ja Go wydam?". Nie jest więc ich ofiarą: jest ofiarą samego siebie, a być może ofiarą własnego rozczarowania co do Mistrza.

Pytanie, kto do kogo idzie i po co, jest niezwykle istotne. Zupełnie inaczej bowiem trzeba oceniać tego, kto sam oferuje swe zdradzieckie usługi, i tego, kto zgadza się na nie w wyniku szantażu czy zastraszenia. Nie można wykluczyć, że istnieli wśród księży i tacy, którzy sami zgłaszali się do SB, ale były to jednak wyjątki. O wiele powszechniejszy był mechanizm poszukiwania przez bezpiekę tych, którzy dzięki współpracy mogliby odnieść jakąś korzyść. Czy jednak rzeczywiście byli tacy, którzy donosili na kolegów dla kilku worków cementu? Przypuszczam, że zwykle podejmowano coś, co można nazwać bardziej grą niż świadomą współpracą. Nie próbuję usprawiedliwić tych, którzy dali się wciągnąć: choć być może - jak często słyszymy - starali się nikomu nie czynić krzywdy, to przecież samo podjęcie współpracy było już związaniem sumienia, o czym przypomina Memoriał Episkopatu na temat lustracji. Właśnie w tym sensie stali się ofiarami systemu, który do dzisiaj odnosi zwycięstwo zza grobu. Wyznacznikami tej ofiary nie były tortury czy śmierć, ale uwikłanie sumienia, które zatracało zdolność obiektywnej oceny tego, co dobre i złe.

Nie chodzi więc - jak sugeruje Terlikowski - o zamazywanie kryteriów moralnej oceny zdrady. Chodzi o zniuansowanie tej zdrady. Jako filozof Terlikowski zdaje sobie sprawę, że ocena moralna czynu nie zależy jedynie od jego materii, ale także od okoliczności, motywów i dobrowolności działającego. Działanie człowieka jest przecież uwikłane w skomplikowany splot okoliczności. Zgodnie z postulatem autora "Odwagi prawdy", że trzeba stosować bardziej wyważone oceny, nie wolno zapominać, iż współpracujący z SB ksiądz nie tylko stał się "współpracownikiem katów", ale pozostał ofiarą. Tych dwóch perspektyw nie da się odseparować.

Paweł, czyli przebaczenie

Niejednokrotnie na łamach książki Terlikowskiego przywoływana jest postać św. Pawła. Prawdą jest, że "przebaczenie, jakiego udzielono mu po nawróceniu, nie wiązało się z ukrywaniem jego przeszłości. Nikt nie udawał, że był on »ofiarą« faryzeuszy, autor Dziejów Apostolskich nie twierdził, że jego przeszłość jest »tematem zastępczym«, a on sam jasno przyznawał się do swoich win". W polskim Kościele na razie takiego św. Pawła nie ma - konkluduje Terlikowski, myśląc zapewne nie o skali krzywdy wyrządzonej Kościołowi, lecz o wyrazistości procesu nawrócenia i wyznania winy. Czego jednak mi brakuje w tej interpretacji, to dalszej analogii.

Autor "Odwagi prawdy" przypomina, że przeciwnicy ingresu abp. Wielgusa "wskazywali na problem wiarygodności, jaki pojawić się może po objęciu stanowiska metropolity przez biskupa agenta i oszusta". Co w tym przypadku stanowi przeszkodę? Czy sam fakt agenturalnej przeszłości? Czy może - o wiele bardziej - niezdolność stanięcia w prawdzie wobec samego siebie? Istnieje jakiś naturalny opór przed przyznaniem się do grzechu, także przed samym sobą. Wszyscy tę trudność znamy. Ale to nie grzech sam w sobie dyskwalifikuje człowieka, lecz niezdolność do nawrócenia.

Terlikowski nie wyobraża sobie, aby abp Wielgus mógł stać się obliczem polskiego Kościoła. Powoływanie się na analogię do Pawła nakazywałoby raczej powiedzieć, że abp Wielgus miał taką szansę. Jego przyznanie się do podwójnej krzywdy uczynionej Kościołowi, tzn. niegdysiejszej współpracy i dzisiejszej niejasnej postawy, było mało przekonywające i - mówiąc szczerze - mocno wymuszone. Gdyby jednak było inaczej? Gdyby polski Kościół zderzył się z odważnym wyznaniem prawdy przez abp. Wielgusa, czy byłby zdolny do przyjęcia go jako biskupa, pasterza i ojca? Czy - poszerzając perspektywę - wierni gotowi byliby zaakceptować księży agentów? Niemal 70 proc. społeczeństwa jest zdania, że duchowni, którym udowodniono dobrowolną i świadomą współpracę z SB, powinni ustąpić z ważnych stanowisk w Kościele. To raczej perspektywa antypawłowa.

W teologii Terlikowskiego brakuje mi czegoś, co nazwałbym nadzieją na wewnątrzkościelne pojednanie. Owszem, pisze on często o Kościele jako wspólnocie ludzi grzesznych, niezbyt wiele jednak w jego teologii znajduję przestrzeni dla skruszonych grzeszników. Interesuje go o wiele bardziej wyznanie win niż przebaczenie, akt wymierzania sprawiedliwości niż okazania miłosierdzia, do którego jakoby wzywa. Trudno się więc dziwić, że niełatwo mu się pogodzić z listem Benedykta XVI. A właśnie ten papieski dokument wskazuje drogę ku pojednaniu. "Chrześcijaństwo jest silne mocą świadectwa" - pisze Terlikowski. Ma rację. Tyle że myślę o świadectwie nie tylko przyznających się do współpracy księży agentów, ale i o świadectwie wspólnoty, która zdolna byłaby ich przyjąć do siebie. Myślę, że zadaniem Kościoła jest właśnie przeciwstawiać zbiorowemu pragnieniu zemsty i odwetu zbiorowe pragnienie pojednania i przebaczenia.

Piotr, czyli miłość

"Dla mnie bohaterem ewangelii pozostaje Piotr, który wprawdzie upadł, ale potem zapłakał i trzykrotnie wyznał swoją winę, a nie abp Stanisław Wielgus, który wyparł się własnych przeprosin i ponownie zapewnia, że jest absolutnie niewinny" - napisał Terlikowski w "Rzeczpospolitej" z 23 lutego. Mam nadzieję, że ta wypowiedź to tylko wypadek przy dość natężonej ostatnio pracy publicystycznej autora. Próżno bowiem szukać na kartach Ewangelii sceny, do której odwołuje się dziennikarz. Apostoł wcale trzykrotnie swojej winy nie wyznał, co więcej - Pan nigdy tego od niego nie żądał.

W książce Terlikowski bliższy jest już ewangelicznej prawdzie: "Piotr został wprawdzie wybrany tym, na którym zbudowany został Kościół, ale najpierw trzykrotnie musiał wyznać swoją miłość do Chrystusa". Chwilę dalej jednak czytamy jednoznaczną tezę: "Ewangelia zatem wyraźnie pokazuje »procedury« jednania się z Kościołem: publiczne wyznanie win, pokuta, postanowienie poprawy".

Jak to więc jest z tym Piotrowym przyznaniem-nieprzyznaniem się do winy? Do zdrady doszło na dziedzińcu arcykapłana. Można przyjąć, że była to zdrada w jakimś sensie publiczna. Zupełnie inaczej jest z gorzkim płaczem Piotra. Jak piszą Mateusz i Łukasz, Piotr wyszedł na zewnątrz i tam zapłakał. Akt wyjścia na zewnątrz jest znamienny: to w żadnym wypadku nie było publiczne wyznanie winy czy też odwołanie tego, co zostało wcześniej powiedziane. Ten gest to raczej moment żalu, który dokonuje się w nim samym, a właściwie między zdradzonym a zdradzanym. Łukasz dopowie: "Pan obrócił się i spojrzał na Piotra", a wtedy Piotr przypomniał sobie słowa Jezusowej zapowiedzi. "Najbardziej wzniosły aspekt godności człowieka tkwi właśnie w jego powołaniu do jednoczenia się z Bogiem poprzez tę głęboką wymianę spojrzeń, która przemienia życie. Aby ujrzeć Jezusa, należy przede wszystkim pozwolić, aby to On na nas patrzył!" - pisał Jan Paweł II. Można bowiem przypuszczać, że Jezus spojrzał na Piotra z miłością, jak niegdyś na bogatego młodzieńca. Tam spojrzenie stało się powodem smutku, tutaj zaś żalu i - jak wolno się domyślać - wewnętrznego pojednania.

W ostatnim spotkaniu Jezusa z Piotrem nie znajdziemy trzykrotnego wyznania win. Jezus nie domaga się przeprosin; Jezus nie rozlicza. Można by powiedzieć, że przyznanie się do winy jest nieistotne. Ważniejsza jest miłość, która pozwala zbliżyć się na powrót. Piotr był zapewne słuchaczem przypowieści o synu marnotrawnym i znał naturę Bożego przebaczania. Wiedział, że ojciec przebaczył synowi już w momencie, gdy ten zgrzeszył, nie czekając na akt skruchy i żalu. Gdyby tak nie było, nie wychodziłby codziennie na opłotki, nie wziąłby syna w ramiona i nie ucałował, zanim ten zdołał wydobyć z siebie prośbę o przebaczenie. To właśnie świadomość bycia kochanym i świadomość nieustannej gotowości do przebaczenia ze strony Boga "rozbraja" grzeszność człowieka.

Czy da się Bożą logikę miłości zastosować do ziemskiej lustracji? Nie wiem. Myślę jednak, że nie wolno jej tracić z oczu. W perspektywie lustracji księży owa wspólnota, "która zaoferuje im przebaczenie i akceptację", jest o wiele bardziej pierwotna niż wspólnota domagająca się bezwarunkowej prawdy. I o wiele bardziej potrzebna.

Judasz, Paweł, Piotr, czyli pokuta

Każdy ma prawo posiadać własną teologię lustracji, a spór o jej kształt w polskim Kościele trwa. Moim zdaniem jednak nie da się - jak to próbuje zrobić Terlikowski - przenieść w automatyczny sposób strategii sakramentalnej na płaszczyznę publicznego dyskursu i wewnątrzkościelnego procesu uzdrawiania pamięci. Tego ostatniego nie można mylić ani z chęcią wymierzania tzw. dziejowej sprawiedliwości, ani ze zbiorową amnezją (w czym trzeba się z Terlikowskim zgodzić), ani tym bardziej ze zbiorowym pragnieniem zemsty. Jego antytezą musi być zbiorowe pragnienie przebaczenia i pojednania.

Trudno także w sposób uproszczony - a tak niestety stało się w przypadku książki "Odwaga prawdy" - zastosować do konstruowania teologii lustracji biblijne modele wychodzące z postaci Judasza, Pawła i Piotra. Te postaci nie są analogiczne, tak jak nie ma prostej analogii między Ewangelią a życiem. Pan zbudował Kościół na wierze zdrajcy i prześladowcy. Gdyby chcieć być konsekwentnym - kto ma taką odwagę jak Pan? - trzeba by nawróconym kolaborantom powierzać diecezje i parafie, a przecież bliżej nam do ich zwalniania. Ten przykład to kolejny dowód na to, że nie da się zrealizować Królestwa Bożego na ziemi.

Owszem, postaci apostołów są dobrym punktem wyjścia, ale nie do uproszczonych analiz, lecz do wypracowania ewangelicznych podstaw i kryteriów dla procesu oczyszczenia i uzdrowienia pamięci. Proste analogie - niestety - prowadzą czasami do karkołomnych wniosków.

Przykładem niech będzie sugestia Terlikowskiego, który pisze: "Sytuacji polskich księży agentów nie da się porównać nie tylko z postawą Piotra, ale nawet Judasza. Ten ostatni bowiem niewątpliwie odczuwał skruchę i choć zabrakło mu nadziei i otwarcia na miłosierdzie, to przynajmniej żałował tak bardzo, że oddał życie". Blisko tu do pochwalenia czynu Judasza, który - sic! - "oddał życie" (wyrażenie to w polszczyźnie jest synonimem czynu chwalebnego, heroicznego...). Iskariota tymczasem popełnił samobójstwo najprawdopodobniej nie z żalu, bo chociaż się opamiętał, świadomość ta stała się dla niego źródłem rozpaczy, popychającej do samounicestwienia. Boję się zapytać, czy Terlikowski, porównując księży agentów do "nawet Judasza", chce zasugerować takie właśnie "oddanie życia"?

Publicysta "Rzeczpospolitej" wzywa do pokuty, i to pokuty publicznej. Piotr według niego "całe życie zmywał plamę zdrady", a Paweł do końca mówił o sobie jako o "poronionym płodzie". Rozumiem, że formą pokuty ma być niezdolność do wyrwania się z sideł przeszłości i życie w udręce, wynikające z nieodłącznego już poczucia winy. Zgoła inną "pokutę" zadał Pan Piotrowi i Pawłowi. "Paś baranki moje" - rzekł do Piotra, a o Pawle powiedział, że zaniesie Jego imię do pogan i królów, i synów Izraela. Jedyną prawdziwą i wartościową pokutą jest czynienie zadość, a może się ono wyrażać tylko w gorliwym głoszeniu Ewangelii. Ta forma pokuty dostępna jest wszystkim.

***

"Odwaga prawdy" to nie tylko zarys teologii lustracji. To także bogaty materiał faktograficzny, dotyczący ostatnich miesięcy. Trudno oczywiście dyskutować z faktami, choć ich dobór i interpretacja mogą wydawać się czasami mało obiektywne. Terlikowski zresztą nie ukrywa swych poglądów. Przeciwnie, wyraża je stanowczo, nie mając zamiaru pozostać bezstronnym kronikarzem. Jak każdy katolik świecki ma prawo mówić i pisać o lustracji. Powiedziałbym, że jako świadomy członek Kościoła ma nawet obowiązek. Byleby nie robił tego na skróty. Publicystyka teologiczna wymaga precyzji.

Historia Judasza, Pawła i Piotra uczy nas jednego - pokory wobec mysterium iniquitatis. Tej pokory nie znajduję w książce Terlikowskiego, a to właśnie ona strzeże nas przed pochopnością ocen. Ona jest fundamentem mysterium amoris. "Sąd i Miłość! Idą razem - pisał na tych łamach ks. Grzegorz Ryś w rekolekcjach wielkopostnych. - W Bogu - zawsze; w nas o wiele rzadziej...". "Odwaga prawdy" jest tego przykładem.

Tomasz Terlikowski, "Odwaga prawdy. Spór o lustrację w polskim Kościele", Warszawa 2007, Wydawnictwo Prószyński i S-ka.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teolog i publicysta, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”, znawca kultury popularnej. Doktor habilitowany teologii, profesor Uniwersytetu Szczecińskiego. Autor m.in. książek „Copyright na Jezusa. Język, znak, rytuał między wiarą a niewiarą” oraz "… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2007

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (15/2007)