Milczenie i mowa czynu

Jak nie wpaść w stare koleiny, nie zginąć we frazesach i zacząć myśleć od nowa? Skąd wziąć nowe bukłaki na nowe wino?

16.10.2018

Czyta się kilka minut

Kardynałowie podczas pogrzebu Jana Pawła II, plac św. Piotra w Watykanie, 8 kwietnia 2005 r. MAX ROSSI / REUTERS / FORUM /
Kardynałowie podczas pogrzebu Jana Pawła II, plac św. Piotra w Watykanie, 8 kwietnia 2005 r. MAX ROSSI / REUTERS / FORUM /

Nie dziw się, że powiedziałem ci: Trzeba wam się powtórnie narodzić. Wiatr wieje tam, gdzie chce, i szum jego słyszysz, lecz nie wiesz, skąd przychodzi i dokąd podąża. Tak jest z każdym, który narodził się z Ducha” (J 3, 7-8).

Po wyjściu z kliniki papież przestał mówić – ale przecież dla wszystkich było oczywiste, że nie przestał nauczać. Stracił głos, ale nie zamilkł. Więcej: czuliśmy, że zaczęła się jedna z najważniejszych lekcji, jaką nam zostawia. Utrata głosu dobitniej podkreśliła źródło, z którego ten mocny, piękny kiedyś głos czerpał siłę i wiarygodność.

Milczenie czynu jest milczeniem wymownym. Zwłaszcza gdy świadectwo dawane jest w obliczu śmierci. To kres świadectwa, które najpełniej ujawnia dzieło miłości. Tak jak Sokrates, tak jak Chrystus Pan, tak i Jan Paweł II nas, swoich uczniów, zaprosił na ostatnią katechezę cierpienia, agonii i śmierci. Zaprosił nas, byśmy towarzyszyli mu w cierpieniu i konaniu. Byliśmy w Getsemani (i wielu z nas zasnęło). Potem pociągnęliśmy na jego Golgotę. Towarzyszyliśmy mu, kiedy konał. Stanęliśmy przy trumnie. I z jakichś przyczyn – które tak trudno wyjaśnić – właśnie wtedy, kiedy panowanie śmierci i cierpienia wydawało się najbardziej oczywiste i nieograniczone, wielu z nas siła tego świadectwa pchnęła dalej, o wiele dalej – w stronę nadziei, która drwiąco pyta śmierć o jej oścień.

Ikona Chrystusa
Świadectwo jest formą objawienia. Jest to, jak powiedział św. Paweł, dowód przez ukazanie Ducha (apodeiksis). Stąd jego siła i słabość. Poprzez nie jak przez szczelinę pojawia się na chwilę to, co kryje się poza postacią zjawisk. W świadku Prawda zostaje uosobiona. Świadek to ten, kto zna Prawdę i zarazem jakby jest Prawdą – to jedyna szansa dla naszego ułomnego poznania, by na własne oczy zobaczyć blask niezmiennego świata. Tak myśleli zarówno starożytni poganie, jak i chrześcijanie.

Wyjąwszy gigantów ducha, mistyków – Prawda przychodzi do nas zawsze za pośrednictwem ludzi. To sposób, w jaki Chrystus ukazuje się kolejnym pokoleniom. Bo chrześcijaństwo – jak się nieraz mówi – to bardziej Osoba niż doktryna. Nie przypadkiem słowa świadek (martys) chrześcijanie używali na określenie męczenników, którzy na ich oczach stawali się ikoną Chrystusa (ikona tou Christou). Czy nie tego właśnie doświadczamy dziś, nieoczekiwanie zaczynając posługiwać się zwrotami ze starożytnych tekstów męczeńskich?

Ikona Chrystusa. Tego starożytnego zwrotu użył osobisty lekarz Jana Pawła II, mówiąc o jego cierpieniu. Bo właśnie świadkowie przeprowadzają nas przez tajemnice Wielkiego Tygodnia, pokazując nam drogę Pana. Dzięki nim możemy towarzyszyć Mu w drodze na Golgotę, pójść za barankiem na rzeź prowadzonym, stanąć w cieniu krzyża. Dla tych, którzy nie odważą się przekroczyć progu Wielkiej Nocy, będzie to straszny spektakl. Rzeźnia. Gorsząca obrzydliwość spustoszenia. Dla innych rozstrzygający dowód, który pozwoli im zobaczyć i uwierzyć.

Świadectwo posiada siłę dowodową trudną do wyjaśnienia, ale i trudną do zignorowania. Być może nigdy jeszcze nie było to dla nas tak oczywiste jak dzisiaj. W obliczu świadka czujemy się przekonani, że nauka, którą świadek potwierdza czynem, jest prawdą, a więc, że Bóg istnieje, że perspektywa cierpienia i śmierci nie jest ostateczna.

Czytam jeden z komentarzy w internecie: „Jestem ateistą. Na widok tego wszystkiego modlę się”. Podobnie pisał kiedyś platoński filozof, który na własne oczy zobaczył chrześcijan idących na śmierć: „W tym musi być coś doniosłego, tego nie można zostawić”. To działa. Odbieram telefon: „Słuchaj. Pod księgarnią kolejka. Ludzie kupują Pismo Święte”. Świadectwo porywa i przemienia.

Przez wszystkie te dni po głowie kołaczą mi się trzy cytaty. Pierwszy z Rilkego, który mówi o moralnej sile piękna kryjącego się w dziele sztuki. „Musisz swoje życie zmienić” – pisze o impecie, z jakim uderza piękno starożytnego torsu Apollina. Uosobiona Prawda działa jeszcze silniej, bo wyrasta z nędzy, nie z majestatu. O spotkaniu ze świadkiem tak pisze poganin Epiktet: „Ten filozof wstrząsnął mną do głębi. Nie chcę, nie mogę, nie będę dłużej prowadził takiego życia”. Czy nie tak właśnie czujemy? „Nie chcę, nie mogę, nie będę” – mówią pseudokibice, którzy przerywają mecz, żeby rozpocząć modlitwę, tłumy na placach, internauci. Trzeba coś zmienić. Tak dłużej nie można. Nie wstydzimy się łez, klękamy przed świadkiem, żeby powiedział nam, jak zmienić życie.

Tak do Pawła i Sylasa mówił strażnik więzienia w Filippi: „Panowie, co mam zrobić, żeby się zbawić?”. Paradoksalna siła, która nie idzie z apollińskiej potęgi, lecz ze słabości i poniżenia, które zostają wprawdzie przezwyciężone, ale przecież nie uchylone.

Rozmach w miłości
Co ma taką moc? Od starożytności mówi się o świadectwie słowa i czynu. Ich jedność stanowiła nierealizowalny ideał antycznej filozofii. Mędrzec jest rzadki jak Feniks – powiadano. Nikt go nie widział. Nie istnieje. Trzeba było, żeby w Betlejem Słowo stało się ciałem, aby urzeczywistnić filozoficzne marzenia o ludzkiej wolności. To Chrystus, a nie Sokrates, sprowadził filozofię z nieba na ziemię. Prawda została uosobiona. Słowo i czyn zlały się w jedność pozbawioną pęknięć i rysów, a Golgota i Zmartwychwstanie otworzyły drogę nowej filozofii, która zdolna będzie nie tylko marzyć o nawróceniu i przekształceniu ludzkiego bytu, ale w drodze naśladowania Chrystusa będzie naprawdę nawracać nas i przekształcać.

Bo właśnie o nawrócenie tu idzie. To centralna idea antycznej filozofii. To jej cel główny – uwolnienie człowieka od tego wszystkiego, co go poniża, co go pomniejsza. Dlatego tak często powracano do definicji, które dziś dzięki świadectwu papieża ukazują swą głębię i trafność. O filozofii, za platońskim „Fedonem”, mówiono jako o przygotowaniu do śmierci, ćwiczeniu się w umieraniu. Ta niepokojąca metafora miała ukazać, że w drodze w górę musimy być zdolni uzyskać wolność od wszystkich iluzorycznych dóbr, wyzwolić się od namiętności, które nas pętają, nie dając nam dorosnąć do zadanej nam miary. Trzeba oderwać się od nich, a więc jakby „im umrzeć”. To umieranie to droga filozofa. Dlatego „autentyczni filozofowie zajmują się śmiercią i najmniej ze wszystkich ludzi przerażeni są umieraniem” (67e).

Jan Paweł II po modlitwie Anioł Pański wypuszcza gołębie pokoju, Watykan, 30 stycznia 2005 r. PLINIO LEPRI / AP / EAST NEWS

Z tej tradycji wyrasta papieski testament – wstrząsające świadectwo ogromnej pracy duchowej prowadzonej przez całe życie. Czytając go możemy towarzyszyć Janowi Pawłowi II w ponawianym ćwiczeniu, które starożytni nazywali meditatio mortis. „Do ludzi – mówi w platońskim »Fedonie« Sokrates – wydaje się nie docierać świadomość, iż ci, którym zdarzyło się prawdziwie poświęcić filozofii, nie zajmują się niczym innym, jak umieraniem i śmiercią” (64a). Nie jest to zajęcie zapatrzonego w śmierć nihilisty, ponure ćwiczenie z rozpaczy, ale przeciwnie: droga do odkrycia prawdziwej wartości życia. Jeśli nasze chwile są policzone, to każda z nich nabiera barwy, smaku i wagi. Stąd płynie jedno z najważniejszych źródeł moralnej siły papieża. Ze świadomości ziemskiego kresu bierze się stała czujność duchowa, która tak przypomina zalecaną przez stoików prosoche, stałą uwagę skupioną na swoim moralnym życiu.
Stąd to „Czuwajcie” z początku testamentu i ten niezwykły papieski rozmach w miłości, pośpiech, by kochać ludzi, bo nie można z tym dziełem czekać – wszak tak szybko odchodzą. Skoro pomrzemy, to z miłością nie można czekać! Nie można odłożyć jej do jutra. Rzecz bowiem w tym, że droga do zadanej nam wielkości daje się opisać również pozytywnie. To droga, na której stajemy się coraz podobniejsi Bogu. Naszym zadaniem jest – jak pisał w „Teajtecie” Platon – „upodobnienie się do Boga wedle możności” (176b), co oznaczało wzrost w sprawiedliwości, pobożności, rozsądku i cnocie (por. „Państwo” ­613a-b). Taki był niedościgniony ideał mędrca. Po zmartwychwstaniu stał się udziałem tych, którzy poszli drogą naśladowania Chrystusa. Zarówno wielkich, jak i małych. Dziś urzeczywistnia się na naszych oczach.

Pod wulkanem
Pierwszy rok, kiedy Jan Paweł II nie poprowadził drogi krzyżowej w Koloseum, jest zarazem rokiem, kiedy sam wszedł na tę drogę. W naśladowaniu Chrystusa poszedł do końca. „Collega passionis cum Christo” – towarzysz męki Chrystusowej. Jeśli świadectwo staje się dowodem, to dlatego, że mowa czynu powoduje w nas głęboki wstrząs. Eksplozja następuje wtedy, kiedy zdajemy sobie sprawę, że całkowicie zniknęło pęknięcie, które zawsze oddziela słowa od czynów, kiedy naszym oczom ukazuje się doskonale integralny – jak pisał Brandstaetter – Słowo-czyn, kiedy ukazane zostaje świadectwo Ducha.

Z pewnością znowu zstąpił. Wieje. Wieje tak, że urywa głowy. W powietrzu latają zerwane szyldy, bałamutne reklamy, źle ustawione drogowskazy, zwykłe śmiecie, bardzo dużo śmieci. Wywiało gdzieś naszą prowizorkę. Zniknęli gdzieś nawet wczorajsi rezonerzy. Powietrze zrobiło się czyste. Pierwszy raz wiało tak na placu Zwycięstwa, potem jeszcze w Sierpniu. Ostatni raz, kiedy dał świadectwo ksiądz Jerzy. Potem było coraz bardziej duszno. Próbowano o wszystkim zapomnieć. Przepraszano nawet za to, co się stało.
Niektórzy szczerze wstydzili się tego, że „upili się młodym winem”, że wyszło tak jakoś zbyt katolicko i zbyt wspólnotowo. Nie potrafiliśmy zapamiętać, opisać i zrozumieć wypadków, które „rozegrały się pośród nas”. Byliśmy jak Poncjusz Piłat z opowiadania Anatola France’a, nudny emeryt, którego pamięć nie zarejestrowała wypadków z Jerozolimy. Została nam dana jeszcze jedna szansa. Musimy zrozumieć to, co się stało. Przynajmniej podjąć próbę.

Nie mam wątpliwości, że papież czekał na nas ze swoją śmiercią. Nie odszedł przedwcześnie. Skonał. Czyje życie jest skończoną modlitwą, tego ostatnim słowem jest „amen”. Wielcy duchem sami wybierają moment swojej śmierci. Czekał na nas. Dał nam czas, byśmy przystanęli, mogąc posłuchać jego ostatniej katechezy, byśmy dostrzegli i zapamiętali ostatnią jego encyklikę o śmierci, cierpieniu i odkupieniu. Jest jego wolą, żebyśmy przemyśleli związek tej encykliki z tajemnicą Bożego Miłosierdzia. Niewiele z tego jeszcze rozumiem. Mam niejasne przeczucie, że chodzi o związek między cierpieniem a zdolnością do noszenia ciężarów innego, że niepodobna pomóc, jeśli nie wyznamy z pokorą własnej ułomności.

Tak jakby tylko ten, komu brakuje, mógł naprawdę dać, jakby drogą do miłosierdzia było przyjęcie cierpienia. Kto nie zaznał cierpienia ni razu, ten nie jest zdolny przekroczyć horyzontu własnego egoizmu, bo wspólnota miłosierdzia jest wspólnotą tych, którzy zdolni są wyznać swoją słabość, wspólnotą pokornych. Z pewnością więc encyklika cierpienia, śmierci i miłosierdzia jakoś odsyła nas do doświadczenia Solidarności. Wzywa do tego, by rozpocząć wielkie ćwiczenia z wyobraźni miłosierdzia.

Bogu z serca dziękować to wielki dar. Wczoraj do północy z żoną i synkami chodziliśmy po alei Jana Pawła II w Warszawie. Był dzień pogrzebu. Wszędzie płonęły świece. Wyglądało, jakby wybuchł wulkan i języki ognistej lawy zalewały chodniki, trawniki, małe place. Ludzie szli niespiesznie, skupieni, pogodnie smutni i sami chyba zaskoczeni ogromem swojej wdzięczności. Wulkan wdzięczności? W Roku Eucharystii wielkie narodowe dziękczynienie. Tylko ślepy nie widzi dziś tego wielkiego wylewu łaski. Człowiekowi wiary trudno powstrzymać się od pytania, na co chce przygotować nas Bóg, dając nam tak dużo. Na jak wielką pracę? Na jak wielkie dzieło? Na jak wielkie cierpienie? ©

Dariusz Karłowicz

„TP” 16/2005

DARIUSZ KARŁOWICZ (ur. 1964) jest filozofem, prezesem Fundacji Świętego Mikołaja i redaktorem rocznika filozoficznego „Teologia Polityczna”. Opublikował m.in. „Arcyparadoks śmierci” i „Koniec snu Konstantyna”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Historia 1/2018