Miejsce dla każdego

Tej rezolucji mogłoby nie być, gdyby nie atmosfera niepokoju, z którą Unia Europejska spogląda ostatnio w stronę Polski. Ta rezolucja mogłaby być inna, gdyby nie niechęć, która pojawiła się wokół Warszawy. W tej rezolucji mogłoby wreszcie zabraknąć Polski, gdyby nie niezbyt rozsądne wypowiedzi kilku polityków.

23.06.2006

Czyta się kilka minut

Dla europejskiej wspólnoty jest rzeczą na wskroś zawstydzającą, że jej parlamentarzyści zajmują się w roku 2006 "wzrostem nietolerancji powodowanej rasizmem, ksenofobią, antysemityzmem i homofobią" - i to nie w Zimbabwe, Korei Północnej, Chinach czy na Białorusi, ale w Belgii, we Francji, w Niemczech i w Polsce. Z formalnego punktu widzenia potrzeba uchwalenia takiej rezolucji może być nawet świadectwem bankructwa europejskiej idei równości i tolerancji, ale na szczęście nie jest aż tak źle. W trzech pierwszych wymienionych krajach piętnowane w rezolucji zjawiska występowały już wcześniej, ale Parlament Europejski nie wytykał ich palcem.

W samej rzeczy: w Europie Zachodniej przyzwyczailiśmy się już, niestety, do ataków na obcokrajowców i widoku dziesiątków "marszy milczenia" w proteście przeciw przemocy, która faktycznie ma miejsce. Wstrząs z reguły był i jest jednak krótkotrwały, a już następnego dnia znowu jakiś czarnoskóry współmieszkaniec zostaje zaatakowany w Berlinie, Amsterdamie czy w Antwerpii. Milczenie protestujących nie powstrzymuje napastników, a policji nie starcza, by wszystkich w potrzebie upilnować. Kiedy tylko nastroje zaczynają pęcznieć od niepokojących zdarzeń, u wrót brukselskiej czy berlińskiej synagogi pojawiają się policyjne wozy. W społeczeństwach, które kreują się na tolerancyjne, obecność policji w takich miejscach jest sygnałem, że prawo do równości musi być egzekwowane także przy pomocy siły. I że zwykli ludzie, mimo światłych deklaracji o równości, popadają w skłonność do poniżania innych.

Na szczęście nie brakuje takich, którzy się temu sprzeciwiają. I to nie z ideologicznych czy partyjno-politycznych pobudek, a jedynie powodowani najbardziej naturalnym odruchem solidarności z ofiarami przemocy. Czyż nie ten upokorzony doświadczeniami wojny 1939-1945 odruch europejskich wizjonerów kazał im budować wspólnotę, w której każdy ma miejsce? To przecież właśnie nienawiść i ksenofobiczna tępota wykopały milionom groby, to wykluczenie "niedopasowanych", "innych" miało być receptą na stworzenie czystej i nieskazitelnej rasy. Zraniona Europa przyrzekła sobie, podnosząc się z gruzów, że jej drogą będzie równość i tolerancja.

Nie ma też innego wyjścia jak otwartość na innych i respekt wobec ich integralności. Co jest bowiem alternatywą? Ostatnio nie pozwolono mi zatankować benzyny na stacji w Brukseli bez uprzedniego zapłacenia z góry rachunku: ponieważ jeżdżę samochodem z polską rejestracją, więc potraktowano mnie jak złodzieja. Od znajomych słyszę, że ich syn, gej, nie dostał przyrzeczonej już pracy, kiedy powiadomił przyszłego pracodawcę, że jest gejem. I to w Holandii. Były rzecznik rządu niemieckiego przestrzega obcokrajowców, zwłaszcza innego koloru skóry, przed podróżą do Brandenburgii, jeśli nie chcą ponieść uszczerbku na zdrowiu, a może i stracić życia.

Są i bardziej drastyczne przykłady, bardziej spektakularne, bardziej widowiskowe - ale brak równości i dyskryminacja najbardziej bolesne są w ukrytym, cichym i mało widocznym życiu, kiedy nie ma świadków, kiedy nienawiść i poniżenie wyrażane są w cztery oczy, twarzą w twarz. I to głównie w takich przypadkach, a nie tylko w widowiskowym zamachu z bronią w ręku, przegrywa wiarygodność europejskiej wspólnoty i jej zasady.

Kiedy w 2000 r. Unia spisywała katalog przedsięwzięć, które zapewnić mają równe traktowanie i ochronę obywateli unijnych państw przed dyskryminacją, należałem do tych, którzy postrzegali w tym działaniu akcjonizm, typowy dla wielu urzędników i polityków w Brukseli. Sądziłem, że wspólnota ma pilniejsze zadania niż utworzenie kolejnej agencji - tym razem do spraw przestrzegania praw podstawowych. Kiedy jednak dość długo żyje się za granicą, zbiera się różne doświadczenia. Należy do nich wysublimowana wrażliwość na otoczenie i jego reakcje, swoisty sejsmograf dyskryminacyjny i pokora w zderzeniu z kulturową wielowarstwowością. A także doświadczenia kontaktów z urzędami, z państwem. Policjantowi na lotnisku w Brukseli nikt nie każe mówić do przybysza w języku polskim "dziękuję" po okazaniu paszportu. Kiedy to jednak czyni, demonstruje nie tylko swój własny do mnie stosunek, ale i państwa, do którego właśnie przyleciałem. Nie brakuje jednak chwil i sytuacji, w których ten inny, ten obcy podlega wysublimowanym szykanom. Życiowe doświadczenia piszą ich długą listę, dlatego dziś także dla mnie nie ulega wątpliwości - właśnie dlatego, iż równość i tolerancja, zakaz dyskryminacji z jakiegokolwiek powodu wpisane są w zasady Unii - że potrzebna jest unijna agenda, która będzie monitorować ich przestrzeganie nie w Zimbabwe czy Kongu, ale w Belgii, Niemczech, Holandii czy Polsce.

Nie wiadomo tak naprawdę do końca, czy to Polska była impulsem do spisania parlamentarnej rezolucji, a pozostałe państwa, niejako dla zachowania parytetu, do niej tylko dopisano, czy też było odwrotnie. Niewątpliwie grupa nacisku - określana mniej lub bardziej trafnie jako homoseksualne lobby w Brukseli - narobiła sporu szumu wokół zapowiedzianej Parady Równości w Warszawie i sama z zaciekawieniem czekała na rozwój wydarzeń. Odwołanie parady pod jakimś pretekstem byłoby dolaniem oliwy do ognia; fakt, że się odbyła, zredukował już następnego dnia, i to wyraźnie, presję na rząd w Warszawie, któremu zaangażowani w tę akcję europosłowie zarzucali łamanie praw człowieka. Czy się to komuś podoba, czy nie, jest to zarzut, z którym w Unii trudno żyć, a jeszcze trudniej zrzucić go z pleców, gdy już raz się do nich przykleił. W wigorze emocjonalnej polemiki - jak zwykle łatwo o przesadę. Polscy politycy, którzy wypowiadali się na ten temat, oskarżani są np. o celowe zrównanie homoseksualizmu z pedofilią. Polski rząd skonfrontowany został także z zarzutem, że to władze państwowe ciemiężą homoseksualistów, i to bez względu na odmiennie brzmiące przepisy obowiązujące w Polsce.

Parlamentarna debata na temat nietolerancji odbyła się w Strasburgu przy pustej sali. Wprawdzie nic to nowego w parlamentarnej praktyce, ale zastanawiająca była absencja posłów z pozostałych krajów wspólnoty (poza Polakami), które zostały wymienione w rezolucji - tak, jakby ona ich nie dotyczyła. Polemika na temat treści dokumentu miała więc miejsce głównie między Polakami oraz kilkoma europosłami, którzy osobiście zaangażowali się w krucjatę przeciw naszemu rządowi. Holenderka Sophia in't Veld nie mówiła o zabójstwach na tle rasistowskim w Holandii, ale wzywała do ogłoszenia sankcji przeciw Polsce. Włoski europoseł Agnoletto nie potępiał przestępstw na tle rasistowskim w Niemczech, idących w tysiące, ale mówił o rzekomym prześladowaniu homoseksualistów przez polski rząd. Fiński europoseł Stubb odrzucał krytykę rezolucji ze strony polskich eurodeputowanych i ich wystąpienia przytaczał jako klasyczny, jego zdaniem, przykład homofobii. Jak na dłoni było więc widać, że w debacie tej i przy okazji tej rezolucji chodziło w pierwszym rzędzie o Polskę, a nie o Belgię czy Francję.

Czy winni tej sytuacji są sami zainteresowani nastrojami w Polsce europosłowie? Wystarczy sięgnąć po europejską prasę, by przekonać się, jak bardzo zagęściła się atmosfera wokół Polski. Zachodni korespondenci odnotowują niemal każdy przypadek antyeuropejskiej retoryki, przytaczają wypowiedzi, zachowania i wewnątrzpolskie polemiki, w swej zawartości nieprzychylne integracji Polski ze wspólnotą i negujące model europejskiej kooperacji. Wprawdzie ich znaczenia dla samej perspektywy stosunków Polski z Unią nie należy przeceniać, bo Bruksela nie jest krótkowzroczna i nie patrzy na Polskę tylko jednym okiem. Ale ważna jest ta cała strata czasu, a także zdumiona konstatacja wielu sympatyków Polski, że mają teraz przed oczyma kraj, którego jakby wcześniej nie znali - kraj, który od Unii się odwraca. Gdyby nie ten nastrój niepewności, gdyby nie ta atmosfera "znaku zapytania" wokół kraju dla Unii ważnego - nie byłoby też i rezolucji, która mówi o świecie nie całkiem w Polsce obecnym.

Bo fakty są przecież takie, że w żadnym z wymienionych w rezolucji krajów nie ma rasistowskich przepisów, rządy nie zachęcają obywateli do łamania praw człowieka, policja nie toleruje naruszeń nietykalności, a sądy w swoich wyrokach nie nawołują do nienawiści - a mimo to nie brakuje obywateli drugiej kategorii i w gruncie rzeczy taka rezolucja Parlamentu Europejskiego przeciw nietolerancji jest całkiem, niestety, na miejscu. Tyle że wobec Polski jest po prostu niesprawiedliwa.

MAREK ORZECHOWSKI jest korespondentem telewizji publicznej w Brukseli, stale współpracuje z "TP".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2006