Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Końcowi roku towarzyszą zmęczenie, wyczerpanie, smutek i lęk. Czwarta fala pandemii nie minęła, a idzie piąta. Eksperci pytani o wariant Omikron na wiele pytań wciąż odpowiadają „nie wiem”, ale zakładają, że jeszcze częściej niż Delta będzie przełamywał ochronę, którą dają szczepionki – zresztą dwóch na pięciu Polaków i tak jest jej pozbawionych. W czarnym scenariuszu – czytamy – może dojść do zapaści systemu ochrony zdrowia, działającego przecież od dwóch lat w stanie permanentnego alertu. A liczba tzw. zgonów nadmiarowych w 2021 r. przekroczyła sto tysięcy.
W ostatnich tygodniach ofiary koronawirusa po raz pierwszy doczekały się symbolicznego upamiętnienia: minuty ciszy w parlamencie. Dlaczego dopiero teraz i dlaczego tak skromnie w kraju, gdzie żałobę narodową ogłaszano z powodu śmierci byłego premiera, zabójstwa prezydenta Gdańska i katastrofy górniczej, w której zginęło 13 osób? Dlaczego wydają się nas nie poruszać dzienne statystyki, w których liczba umierających na covid przekroczyła 700? Dlaczego, jak pytał na tych łamach w maju Dariusz Kosiński, wciąż „zajmujemy się swoimi sprawami, zostawiając tych zmarłych wyłącznie ich bliskim”? Co to za wspólnota, i czy nie jest tak, że zapominając o nich, sprawimy, że „zapomni o nas Bóg na niebie”?
Przemysław Wilczyński: Epidemia zabrała tysiącom Polaków bliskich. Ale też możliwość ich pożegnania. Za życia i po nim.
Chciałbym uniknąć oskarżycielskiego tonu, choć trudno nie myśleć o tym, czego wymaga się w podobnych sytuacjach od odpowiedzialnych za wspólnotę przywódców. Myślę raczej, że funkcjonując od tylu miesięcy w nieogłoszonym formalnie stanie nadzwyczajnym, wielu z nas zabunkrowało się w walce o przetrwanie – i chciało wierzyć zapewnieniom o „ostatniej prostej”. Ile z naszego zmęczenia ma swoje źródło w fakcie, że tylekroć wieszczony rychły kres pandemii dotąd nie nastąpił?
„Z ekranów, gazet i radia nie padło proste zdanie – przypominał w rozmowie z „Tygodnikiem” Bogdan de Barbaro na początku lockdownu, w marcu 2020 r. – Sednem tej sprawy jest lęk przed śmiercią własną i własnego świata”. Niewielu jednak stać na przyjęcie takiej perspektywy. A zagrożeń dla wspólnoty jest więcej. Może najistotniejsze wiąże się z kolejnym w naszym kraju i wzmacnianym przez media społecznościowe obrazem dwóch plemion. Pisał o tym niedawno Marcin Napiórkowski: podział na „zaszczepionych” i „niezaszczepionych” nie oddaje złożoności zjawiska, a polaryzacja i agresja osłabiają nasze siły w walce z wirusem. To on jest wrogiem w tej wojnie, nie osoby dotychczas niezaszczepione / zaszczepione.
Jeśli na progu 2021 r. miałbym szukać źródeł nadziei, to chyba właśnie w tym – przyznaję – dość nieoczywistym miejscu. Pozbyliśmy się wielu złudzeń. Wiemy, że nasze poczucie bezpieczeństwa nie zależy tylko od samej szczepionki. Nie zwiększy go eskalowanie podziału. Wciąż mamy też przewodników, nawet jeśli nie są przywódcami politycznymi. Kilka nazwisk już tu padło, przywołajmy jeszcze jedno, Wojciecha Szczeklika. „Zawsze wiedzieliśmy, jak ważny jest styl życia dla skuteczności systemu immunologicznego, ale nie mówiliśmy o tym wystarczająco często – tłumaczył w rozmowie z „TP”. – Może paradoksalna korzyść z pandemii będzie polegała na tym, że wrócimy do podstaw. Zdecydowanie powinno to głośno wybrzmieć: zdrowy tryb życia jest podstawą naszego dobrego samopoczucia i wzmacnia nasz organizm do walki z chorobą”. Nawet jeśli nie brzmi to efektownie, to lepiej, zamiast poddawać się na przemian złudzeniom i zwątpieniu, robić proste rzeczy, na które mamy wpływ. Dbać o siebie. I o siebie nawzajem.