Między marzeniem i światem

Skąd trudność, jaką sprawia pisanie o "Lekkiej przesadzie"? Może wina leży nie tylko po mojej stronie, może w eseistyce Zagajewskiego brak kontrapunktu doczesności i zmysłowości?

20.09.2011

Czyta się kilka minut

Jesteśmy mimo wszystko / stróżami naszych braci

Zbigniew Herbert

Medytacja, godziny oddane sztuce, vita contemplativa... Poza salami uniwersytetów czy duchownych seminariów rzadko słyszymy dziś te słowa, nie współbrzmią z duchem naszego czasu, prawie wstyd je wymawiać. Czym są dla Adama Zagajewskiego, dlaczego tak systematycznie je przywołuje? W jednym z wierszy pisze o chwilach wyłączonych, chwilach niezwykłej intensywności. Vita contemplativa? "Oto czym jest. Czy jest, nie wiemy. / Żyjemy w przepaści. W ciemnych wodach. W blasku".

Płomień i linijka

Podobnie jak opublikowany przed kilku laty tom "W cudzym pięknie", także "Lekka przesada" jest intelektualnym dziennikiem pisarza, łączącym codzienne obserwacje z uwagami na temat sztuki. Zagajewski nie stroni od konkretu, anegdoty lub osobistego wspomnienia, częściej jednak mówi o przeżyciach związanych ze słuchaniem koncertów i płyt, z oddaniem się muzyce, która "przypomina nam, czym jest miłość", z powracającymi lekturami klasyków minionego stulecia. Krąg nazwisk jest zobowiązujący, wyznacza frapującą, choć zarazem dobrze już oswojoną mapę intelektualnych i artystycznych korespondencji: Gotfried Benn i Paul Claudel, Tomasz Mann i spierający się z nim Musil; budujący wiersz-fortecę przeciw zamętowi współczesności Valery i zaskakująco opiekuńczy Rilke, Kawafis - "Balzac nowogreckiej poezji" i żarliwy miłośnik niepowtarzalnej jednostkowości - Jarosław Iwaszkiewicz, krystaliczna, na jakiś sposób niepojęta Simone Weil i pełen sarkazmu, spotkany w Paryżu Emil Cioran, a wreszcie najbliżsi: Czesław Miłosz, Józef Czapski, Zbigniew Herbert, Josif Brodski...

I jeszcze nieśpieszne spacery ulicami Krakowa lub Paryża, w którym cienkie tomy wierszy przegrywają walkę z coraz dłuższymi, niczym rozrastające się linie metra - tomami powieści, berlińskie i włoskie muzea, katedra w Chartres i samoloty przenoszące wykładowcę-pielgrzyma między kontynentami. Znacznie więcej mądrego zachwytu niż ironii, bo autor szczęśliwie nam przypomina, że "w sensie duchowym podziw, entuzjazm, są czymś o wiele wyższym niż krytyka, sarkazm", którym "oddychają gazety i większość książek". Wreszcie zdania budowane z elegancją poety, który wyjaśnia, iż wiersz "jak twarz ludzka - jest jednocześnie przedmiotem, dającym się zmierzyć, opisać, skatalogować, i apelem. Apelu można wysłuchać, albo można go zignorować, lecz trudno ograniczyć się do mierzenia go metrem. Trudno mierzyć wysokość płomienia przy pomocy szkolnej linijki", ba - linie poezji niczym "błyskawice nie leczą nikogo, mogą nawet niekiedy zabić. Błyskawice nie mogą być domem"...

Oni tylko żyją

Wszyscy tego doświadczyliśmy: sala muzeum, pogrążone w sobie prostokąty obrazów, między nimi przesłonięte materią okno - wystarczy zajrzeć za kotarę, by skąpany w słońcu świat zielenią liści lub żółcią taksówek z łatwością zdobył zasieki naszej kontemplacji. W "Lekkiej przesadzie" taka chwila jest sondą zapuszczoną w duszę pisarza, bo oto między Breughlem i Vermeerem migają wnętrza prawdziwych ludzkich domostw i ich mieszkańcy. "Przyszło mi do głowy to zdanie: »Oni tylko żyją«. Oni tylko żyją. Czułem nad nimi ogromną przewagę, bo oni tylko żyli. Przez krótką chwilę czułem się solidarny bardziej z błyszczącymi płótnami (...) niż z żywymi ludźmi po drugiej stronie wąskiej ulicy" - wyznaje, by stronę później dodać z pewnością nie bez autoironii, ale może i nie bez poczucia klęski: "»Oni tylko żyją«. Ja też. Żyję z nimi, i z nimi umrę".

To właśnie uporczywa potrzeba czegoś więcej niż wieczorna poświata telewizorów wyznacza duchowy wektor Zagajewskiego-poszukiwacza iluminacji, śladów wyższego porządku, natchnienia, łaski wynoszącej człowieka ponad to, co materialne, biologiczne, a może choćby: banalne. W epoce bojącej się romantycznego uniesienia czy patosu, gdy jesteśmy niczym owi mieszkańcy Chartres, skracający sobie drogę do pracy poprzez transept katedry i niezauważający już ani jej piękna, ani sakralnej siły, Zagajewski wyznaje wiarę w wymuszony i zrywany pakt między "marzeniem i światem", podejrzewa nawet, iż tak naprawdę "można kochać tylko (...) wiersze, obrazy, dźwięki fortepianu", iż żyje się, by odnajdywać "momenty wypełnione dziwnym światłem, bogatsze od monotonii zwyczajnego życia".

To zwyczajne życie osaczało młodzieńca dorastającego w boleśnie trzeźwych, rozsądnych niczym gmach politechniki w Gliwicach, aż pewnego dnia nad stroną Prousta czy Schulza odkrył (co później przywoła w autobiograficznym eseju "Dwa miasta"), że istnieje "świat duchowy, opisywany przez wielkich pisarzy". Z zapałem neofity będzie odtąd dzielił "ludzi na tych, co wiedzą i tych, co nie wiedzą", szukając nielicznych, którzy także dostrzegli, że "istnieje sens, ukryty na co dzień, lecz dostępny w momentach największej koncentracji uwagi". Dekady później, bogatszy o setki przeczytanych książek, o linie własnych wierszy i linie lotu jerzyków, odciśnięte na siatkówce zachwyconego oka, mimo nieuchronnego przecież sceptycyzmu powtórzy raz jeszcze: "tak żyjemy, rozdarci między krótkie eksplozje sensu i cierpliwą wędrówkę przez równiny zwyczajnych dni".

Estetyczne zachwyty? Kolekcja wzruszeń? Z pewnością, ale i znacznie więcej. Bo w pokorze patrzenia na piękno świata, w radości, jaką daje utajona architektura symfonii, ukrywa się "to, co jest w nas niezniszczalne. Co jest tęsknotą, aktywną, za wiecznością. To, co jest w nas furtką prowadzącą dalej". Co jest duszą, nieśmiertelną iskrą. Boskim śladem i boską obietnicą. Światłością. Płomieniem.

Osuszony ból

Wiercę się na ławce w rozklekotanym wielkopolskim pociągu, zawieszony wzrokiem między szarym ekranem laptopa, pordzewiałą, zarastającą brzeziną linią torów za oknem i smagłą twarzą siedzącej obok brązowookiej dziewczyny, na której arogancji młodości nie złagodziło jeszcze współczucie, jakie przynoszą życiowe klęski. Przecieram okulary i zastanawiam się, skąd trudność, jaką sprawia mi pisanie o "Lekkiej przesadzie", skąd odkładanie, ponawiana lektura, krążenie. Skąd gęste ławice słowa "może", brak pewności, jednoznacznego osądu, poczucie niezadomowienia, choć przecież tyle z tematów i bohaterów tej książki jest mi niezwykle bliskich, choćby wtedy, gdy czytam o Seferisie, którego z głębokiej depresji leczy piękno greckiej wyspy Poros, woda i światło, choć zaledwie kilka godzin temu z zachwytem słuchałem samego Zagajewskiego, gdy mówił o niepokoju i sprzecznościach Czesława Miłosza.

Czy to moje skażenie sarkazmem, zagubiona czystość serca i oka, czyżbym - nawet nieświadom - przyjął, jak właśnie u Miłosza, że wolno tylko "odzywać się skrzekiem karłów i demonów", bo "czyste i dostojne słowa" są dziś zakazane? Niewykluczone - przyznaję i nie jest to jedynie retoryczny gest, unik recenzenta. Jeśli jednak wina leży nie tylko po mojej stronie, to może w eseistyce Zagajewskiego brak czasem kontrapunktu doczesności i zmysłowości, gdzieś poza nią zaległ nieprzedstawiony świat podrzędnego pociągu i pogardliwej studentki, zgrzytliwych rejestrów, które tak wspaniale ogarniał Miłosz, kiedy jego mistyka "rosła na drożdżach realności"? Jakby sam Zagajewski, spotykany nie w tekście, a w codzienności człowiek zniewalającego uroku - ze swoim dowcipem, ironią, dystansem - przebywał tu, pomiędzy nami, tylko jakąś niewielką cząstką, tęskniąc do pamięci wzruszeń, do, jak mówił Konstanty Jeleński, "chwil oderwanych". Jakby droga pisarza była zbyt szybka lub przeznaczona dla bardziej ode mnie wtajemniczonych, jakby mistykowi szkoda było czasu na zaczynienie drożdży, a może nie odczuwał dość boleśnie łaknienia, tego łaknienia, które krzyczy doń z muzyki "wielkich czarnych jazzmanów", bo "pracował w nich głód, głód wyrazu, życia, mieli coś do powiedzenia, mówili do nas o swoim dzieciństwie w slumsach, skarżyli się i radowali na przemian".

O własnych głodach mówi pisarz powściągliwie, jest przecież "przedstawicielem wschodnioeuropejskiej szkoły dyskrecji; my nie mówimy o rozwodach, nie przyznajemy się do depresji. Życie toczy się spokojnie". Naprawdę? A może jest właśnie za dużo spokoju w tej mgle emocji, jaka spowija "Lekką przesadę", łącząc delikatne poczucie humoru z melancholią, a może tylko jakimś rodzajem wycofania, jak podczas samotnej wędrówki po obcym mieście, gdy jest nam smutno, ale tylko odrobinę. Czy raczej znów zapadłem się w materię podrzędną, bo gdy autor "Lekkiej przesady" (niczym Herbert w wierszu "Dlaczego klasycy") stwierdza, że nie mógłby zostać powieściopisarzem, nie zajmują go wszak plotki, grzeszki, drobne i większe ludzkie sekrety, ja bardzo chciałbym przeczytać o jego miłości do kobiety imieniem "M.", która na początku lat 80. kazała mu pognać na oślep do Paryża, choć przyjaciele perswadowali: "Jesteś potrzebny tutaj", "Miłość, tak, ale w twoim wieku?"... Nie, nie o tym, jakie tomiki wierszy nosił w kieszeniach przesiadując w Ogrodzie Luksemburskim, ale o głodzie powodującym nim nieledwie jak Aschenbachem ze "Śmierci w Wenecji" - opowiadania, które przecież sam Zagajewski komentuje, wskazując, iż Mann, choć "przeżył to samo (...) co Aschenbach, wyjdzie z kryzysu doskonale, poradzi sobie. (...) miał niezwykle silne poczucie decorum (...) uratowało go pisanie, ta dziwna czynność, która niekiedy potrafi zamienić ból w przyjemność, ta chemiczna przemiana, sprawiająca, że cierpienie zostaje osuszone i przetransponowane na czarne znaczki liter"...

No właśnie, decorum. Czy nie to samo decorum przemawiało przez ojca pisarza, Tadeusza Zagajewskiego, który komentując bardzo poetyckie zdanie z eseju syna miał stwierdzić, iż to "lekka przesada"? I przez samego pisarza, gdy ten żartobliwie, z dystansem, ale jednak także z jakimś poddaniem się, powie: "»Lekka przesada« - to właściwie bardzo dobra definicja poezji. (...) Jest lekką przesadą, póki się w niej nie zadomowimy. Wtedy staje się prawdą. A potem, kiedy ponownie z niej wyjdziemy - bo nikt nie potrafi w niej zamieszkać na stałe - znowu staje się lekką przesadą"? Więc bunt, walka, niezgoda, taniec sprzeczności? Czy może "lekka przesada"?

Pisz o ludziach delikatnych

Zbyt łatwe są może te osądy, bo czy sam Zagajewski nie zarzucał wielokrotnie nam, swoim współczesnym, że żyjemy letnio, bez płomienia, "senza flash", nie wznosił poetyckich murów dla "obrony żarliwości"? A jednak czasem przynajmniej zdania toczą się tu gładko jak aria śpiewana przez uzdolnionego młodego śpiewaka, który może osiągnąć każdą nutę, ale brak mu niezbędnej skazy, niedoskonałości, zgrzytu... I dlatego dla siebie z "Lekkiej przesady" wybieram pasmo inne, bardzo ludzkie. Piękną linię współczucia.

"W tym śnie zawarta była instrukcja dla mnie: pisz o ludziach delikatnych. I nic więcej. Nie było tam uzasadnienia, ideologii. Tylko wskazówka: pisz o ludziach delikatnych. Pomyślałem o cioci Ani, o jej życiu. O tylu innych ludziach, istniejących lekko, nie zdobywających pierwszej nagrody w konkursie życia". Przed laty Adam Zagajewski pisał już o miastach swojej rodziny: utraconym, a przecież nieopuszczającym pamięci i dusz wysiedlonych Lwowie i o Gliwicach, w których tak trudno było im się zadomowić. O trzech pokoleniach inteligentów, dla których bezpiecznym centrum świata było zawsze biurko, choć olbrzymi masywny mebel dziadka zastąpił za niski, podniesiony metalowymi puszkami stół ojca i wreszcie trzymany na kolanach biały Mac syna. W "Lekkiej przesadzie" temat nabiera przecież rysów bardziej dramatycznych, intymnych, zaś w tle pobrzmiewa metronom śmierci - odchodzenie ojca, który traci pamięć, kontakt z otoczeniem, by w końcu pozostała mu ostatnia podróż: "do żony, do Lwowa".

Zrozumieć, opisać, ocalić jakoś rodziców... W tym, co wiąże ich z nostalgią emigrantów, smutkiem pozbawionych domu, w pracy wspomnień, odeszłe miejsca ozłacających blaskiem. Ale mocniej w tym, co najbardziej osobiste. W czułości mężczyzny, który starał się odsuwać od żony wszelkie lęki, choćby miał przekonywać ją, że bombardowanie Warszawy to jeszcze jedne ćwiczenia przeciwlotnicze. W jej determinacji, by dokonać niemożliwego: ocalić męża przed aresztowaniem przez NKWD. W dekadach ich wspólnego życia. W wyrzeczeniach, w cierpieniu, wielu cierpieniach, w sile i śmiesznostkach, których w młodości nie umiało się przyjąć. Pojąć, że nigdy nie wiemy wszystkiego, że gdzieś na dnie skrajnej lakoniczności ojca może się skrywać lekkość twórczej wyobraźni. Spróbować raz jeszcze wysłuchać ich milczenia.

Bo Zagajewscy latami milczą. Ojciec nie tylko zapisał się w pamięci bliskich szkolnym wypracowaniem złożonym z jednego zdania ("Skierka był pracowity, a Chochlik był złośliwy" - przytacza poeta in extenso), ale także w obecności syna "milczał, chętnie milczał, i dlatego nigdy nie będę dobrze wiedział, kim był". Dorastający Adam, zaopatrzony w małoobrazkowy aparat "Druh", fotografował rozkwitające kwiaty, lecz nie kierował obiektywu na członków rodziny, jakby uważając, iż "nie można im robić zdjęć, gdyż stanowią całość z niewidzialnym miastem, istniejącym tylko w ich pamięci". Czy kiedykolwiek rozmawiali o najbardziej emocjonalnych, intymnych tematach, czy raczej milczeli, sądząc, że ten, kto pragnie zwierzenia, odsłania swoją słabość? Syn, miast jak ojciec zostać inżynierem, uciekł do poezji i do wielomównego Krakowa. A przecież, po setkach zapisanych stron, przymus milczenia zdaje się nadal na nim spoczywać. Niczym obezwładniająca trauma? Szkoła dzielności, ucząca nie skarżyć się na los? Każąc wierzyć, iż wyznać wszystko można tylko tym, którzy nie żyją?

Na przykład jej, dzielnej ciotce Marii: "podziwiałem ją bardzo, ale nie mogłem jej tego powiedzieć, nie umiałem jej tego powiedzieć. Jak miałem jej to powiedzieć, w naszej milczącej rodzinie? Byłem częścią milczącej rodziny. Chciałem nauczyć się mówić, ale wiedziałem, że nauka potrwa wiele lat. Wtedy byłem niemy".

ADAM ZAGAJEWSKI, "LEKKA PRZESADA", Wydawnictwo a5, Kraków 2011

Rozmowę z Adamem Zagajewskim publikujemy w "Magazynie Literackim" towarzyszącym temu numerowi "Tygodnika".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. 1971 r. Krytyk literacki, pracownik Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie, sekretarz Międzynarodowej Nagrody Literackiej im. Zbigniewa Herberta, wieloletni redaktor „Tygodnika Powszechnego”. Autor książki „Miłosz. Biografia” (Wydawnictwo Znak,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2011