Metafora zapalonego płomienia

MAGDALENA BAJER: - Czy jest Pan człowiekiem wierzącym?

21.08.2006

Czyta się kilka minut

WŁODZIMIERZ ZAGÓRSKI: - Trudne pytanie. Dotyczy rzeczy bardzo intymnej. Tak jakby mnie Pani zapytała, czy kocham swoje dzieci...

- Nie całkiem tak, bo któż odpowie, że ich nie kocha?

- Ale w odpowiedzi na to pytanie zawarte jest przecież drugie: co to jest miłość? Wiemy o tym i dlatego zaczynamy trochę się zastanawiać nad pozornie prostą odpowiedzią. Podobnie jest z tym pierwszym pytaniem. Ileż znaczeń można przywiązać do każdego z zawartych w nim słów?

Mimo tych wahań, dla jasności naszej dyskusji przejdzie mi jednak przez gardło to stwierdzenie. Tak, jestem wierzący. Mam ten luksus, że zostałem wychowany w środowisku katolickim, gdzie się ładnie mówi o wierności, "wierze ojców naszych", zatem utrwalił mi się mniej więcej obraz tej wiary ojców. Jednocześnie wiem, że wiara jest aktem łaski ze strony Boga, a czy ja jestem objęty tą łaską, nie mam pewności. Tak więc z perspektywy, powiedzmy, socjologicznej łatwiej mi udzielić odpowiedzi. Z perspektywy przeżyć wewnętrznych - trudniej.

- Upewniam się, że jest to odpowiedź twierdząca.

- Jednak tak. Ośmiela mnie do tego pewna przyczyna, którą nazwę "apologetyczną". Zdaję sobie przy tym sprawę, że jeśli naukowiec mówi: jestem wierzący, niewątpliwie znajduje się w pewnym nurcie myślenia - odmiennym od tego, jak myśli dzisiaj nauka. Uczciwi ludzie będący naukowcami, lecz niebiorący pod uwagę owej kwestii "apologetycznej", są w naszych czasach w większości agnostykami. Ta postawa rozumu wobec wiary była rozważana przez Pascala. Pascal określił agnostycyzm jako postawę rozumu szukającego i zarazem doradzał swoim kolegom agnostykom, by w imię ostrożności intelektualnej działali tak, jakby Bóg istniał.

- Znam ludzi, dla których Bóg jest tylko sankcją moralną. Uważają się za wierzących, ale to, jak sądzę, dość wczesny etap w dojrzewaniu wiary - jeśli dojrzewa.

- To kartezjanizm. Obie postawy są dobrze opisane w historii filozofii. Obie występują także w dzisiejszym świecie. Żadnej nie przypisuję sobie. Nie uważam się za agnostyka ani też za kartezjańskiego racjonalistę. Bóg jako sankcja moralna, czyli jako sędzia, nie wyczerpuje mojego stosunku do niego.

Zabijanie Boga

Kiedy rozważam kwestię najwyraziściej sformułowaną przez Primo Leviego, że śmierć Boga nastąpiła w Auschwitz (trzeba tu naturalnie dodać Katyń, Kołymę, Kambodżę itd.), to dochodzę do przekonania, że Bóg tam nie umarł, ale został zabity, a to jest różnica. Odnoszę to do ukrzyżowania. "Bóg umarł w Auschwitz" - mówią ci, którzy przeżyli, ale mówią to także w imieniu tych, którzy zginęli, nie pytając o ich zdanie. A ci umierali - niekoniecznie wszyscy - w przekonaniu, że Go nie ma, że ich śmierć pozostaje nieobjęta Jego obecnością, że jest tej obecności zaprzeczeniem. Nie jestem pewien, czy Bóg umarł w sercu Edyty Stein i Maksymiliana Kolbego. Moim zdaniem Bóg został zabity w osobach tych świętych i wielu innych zabitych wyznawców.

To zabijanie Boga, którego byłem świadkiem pośrednim (jestem urodzony w roku 1939), poprzez przeżycia i opowieści pokolenia rodziców, to właśnie zabijanie Boga przez mord na wyznawcach wzbudza odruch, by stanąć w obronie samego pojęcia Boga. Ów odruch nazywam przyczyną apologetyczną twierdzącej odpowiedzi na pierwsze Pani pytanie.

- Konotacja z ukrzyżowaniem pozwala pogodzić się z tym, że Bóg dopuścił takie zło jak Auschwitz?

- Dla mnie ten odruch obronny był powodem pozostania przy pojęciu istnienia Boga.

Patrząc okiem socjologa, można stwierdzić, że jednym z celów szaleństwa rewolucji rosyjskiej również było zabijanie Boga. Przecież pierwszymi ofiarami byli kapłani i wierzący, czyli nosiciele Boga. Kolejna w XX wieku fala tej diabelskiej walki przeciw pojęciu Boga - hitleryzm, za pierwszy swój cel obrała Żydów. W swojej podstawowej masie byli to ludzie wierzący, niewątpliwie będący nosicielami pojęcia Boga swoistego dla naszej cywilizacji. Będę się trzymał wiary właśnie z tego powodu, że budzi mój sprzeciw i gniew mord dokonany na ludziach w imię zabijania Boga.

Granice poznania

- Uprawianie nauki ma do tego niewiele?

- Znamy wielkich uczonych, którzy byli deistami. Są wybitni badacze ateiści. Dla jednych i drugich nauka jest (z pewnością ta, którą ja uprawiam) rozpoznawaniem nieznanego, a to w swojej esencji - zadanie metafizyczne.

- Są uczeni, którzy wierzą, że kiedyś poznają wszystko. Że uda się sprowadzić całe istnienie do paru zasad fizycznych.

- To nie jest to samo. Oczywiście, że dojdziemy do tych paru zasad fizycznych. Sądzę nawet, że istotne wielkie prawa już w większości znamy. Mechanizmy rządzące funkcjonowaniem organizmów są nam znane, ale nie słyszałem nigdy, żeby ktoś powiedział: "oto jest koniec poznania". I wątpię, bym to kiedykolwiek usłyszał. Osiągnęliśmy wystarczający stopień poznania, żeby latał samolot. Zapewne dalsze badania, jakieś pomysły dotyczące nowych materiałów, zmienią środki naszego latania w sposób dla mnie nieprzewidywalny. Nie chce mi się dzisiaj nad tym zastanawiać. Wiem za to, że za dwieście lat świat techniczny dookoła nas będzie na pewno inny. Moi koledzy zajmujący się fizyką ciała stałego, której rozwój przyniesie nowe materiały, także nie wiedzą, jaki on będzie. Siedzą nad modną obecnie nanotechnologią i rozwiązują zagadnienia teoretyczne, których poznanie zmieni cywilizację.

Tu dochodzimy do rzeczy centralnej: co to jest chęć poznania? Prof. Władysław Kunicki-Goldfinger, wybitny biolog, uważał, że jest to ewolucyjnie uzyskana cecha dająca naszemu gatunkowi panowanie nad środowiskiem. Niewiele to tłumaczy. Nic nie mówi o źródle tej zdolności, a pytanie o źródło to już jest metafizyka, bo próbując na nie odpowiedzieć, trzeba się odwołać do istnienia jakiegoś świata spoza mechanizmów działających na poziomie samoświadomości, powiedzmy, żaby.

Ja się zgadzam, że zdolność poznania ma wymiar ewolucyjny. Żaba coś tam poznaje, i małpa coś tam poznaje, ale one nie zadają pytań o przyczynę istnienia. Ani o prawdę, a pytanie o prawdę, szczególnie o prawdę ostateczną, jest motorem działania ludzi.

Zadając pytanie metafizyczne - w dobrym rozumieniu wykładu Kabały - pytamy o jedno z imion Boga. Według tradycji biblijnej Bóg ma siedemdziesiąt dwa imiona i nie należy wymieniać żadnego z nich. Mamy przykazanie: Nie wzywaj imienia... Dlatego, że Bóg jest w istocie nienazwany, a więc może zostać nazwany źle. Jest w istocie nierozpoznany, a więc może zostać źle rozpoznany. Jest w istocie nieopisany - próba jego opisu może okazać się błędna. Przykazanie istnieje po to, by nas ostrzec przed błędami w odpowiedziach na pytania ostateczne, będące w końcu pytaniami o Boga. I to samo ostrzeżenie dotyczy odpowiedzi na pytanie o prawdę. Jak mówiłem, jest to pytanie metafizyczne, trzeba więc szukać w tej sprawie odpowiedzi ostrożnie, by nie popełnić błędu.

Taką ostrożność wykazuje właśnie nauka, podając kolejne, tylko przybliżone, warunkowe, nigdy ostateczne, odpowiedzi. Czyniąc to i stopniowo zbliżając się do prawdy choćby cząstkowej, nauka ma w sobie element demiurgiczny. W tym sensie, że choć na poziomie nieostatecznym, ale jednak ujawnia zjawiska istniejące w rzeczywistości. Ujawnienie jest nazwaniem, a nazwanie jest... kreowaniem. W tym sensie, nauka nie jest więc tylko swoistym relatywizmem.

Nazywanie, klonowanie

- Do tego momentu możemy przyjąć, że człowiek korzysta z rozumu danego mu przez Boga dla odsłaniania tego, co przed nim zakryte...

- Mówiąc o tym naszym rozumie, użyłbym metafory: coś zapaliło pierwszy płomień myśli, ale potem jest jej rozwój ewolucyjny i społeczny.

- To chyba nie budzi wątpliwości?

- A jednak tak. Bezustannie natykam się na próby opisania człowieka jako maszyny. Zgodnie z tym wszelka myśl ma być rozumiana wyłącznie jako sekwencja zdarzeń fizycznych zachodzących w mózgu.

- A więc to znów kwestia nazywania.

- Trzeba bardzo uważać z językiem, którego używamy.

- Metafora zapalonego płomienia to pytanie o pierwszą przyczynę myśli, ale chyba także wszelkiego istnienia?

- Tak. Nie znamy pierwszej przyczyny pojawienia się osobowości. Ja ją nazywam Bogiem.

- Czy na gruncie nazywania, pilnując precyzji języka, można się uwolnić od dylematów związanych z klonowaniem, tj. od niepokoju, czy klonowanie człowieka (odsuwam na bok kwestię zagrożeń z tym związanych) nie jest uzurpacją właśnie demiurgiczną? Czy nie jest sięgnięciem po owoc z zakazanego drzewa?

- Nie ujmowałbym tego w ten sposób. Jestem przeciwnikiem klonowania człowieka jako... konserwatysta. Byłoby to wprowadzeniem pewnego typu bałaganu do istniejącego pojęcia "człowiek".

- Nazywanie?

- Właśnie. Ciągle istnieje problem, komu my właściwie nadajemy nazwę: człowiek? Jak dotąd nadajemy ją temu płodowi ciał ludzkich, który jako taki jest okazany społeczności. Istnieje dziedzictwo prawa do człowieczeństwa w naszej - dotąd trwającej - historii. Ten okazany może być kaleką, ale nazwę "człowiek" uzyskuje. W którym momencie to następuje? Może powiedzenie: "Jestem w ciąży" już jest okazaniem? Jak by to można odnosić do klonów? Nie wiem. To, o co Pani pyta - czy nie ma tu uzurpacji wobec Stwórcy - dotyczy raczej pomysłów stworzenia życia w próbówce, drogą jakichś tam reakcji chemicznych. Chęć stworzenia życia od nowa - wizja Homunkulusa, Golema, to są owoce człowieczej pychy sięgającej po atrybuty Stwórcy.

A jeśli idzie o klonowanie... Ja zawsze myślę historycznie. Powiedziałem na początku o "wierze przodków naszych", w której zostałem wychowany. Ta wiara przodków zmieniała się historycznie. Albigensi, którzy nie uznawali śmierci Chrystusa, bo oznaczałaby dla nich klęskę Boga, też byli chrześcijanami. Można przywołać wiele przykładów na to, że nasz stosunek do Boga się zmieniał. Moja wiara przyznaje zdolność stwarzania, czyli powoływania czegoś z nicości, szczególnie życia, tylko Bogu. Klonowanie nie jest jednak powoływaniem czegoś z nicości, wprost przeciwnie - jest wyprowadzaniem nowego bytu z bytu preegzystującego. Historia trwa i chrześcijaństwo się rozwija. Dzisiaj klonowanie ludzi mi się nie podoba, ale jak będzie za dwieście lat? Być może przejdziemy przez etapy teologicznego myślenia o tym, które doprowadzą nas do... pochwały takiego nowego sposobu rozrodu.

Przyszli barbarzyńcy

- Jest jednak inny jeszcze aspekt. Jeśli nasze działania naruszają jakieś tabu, a z klonowaniem to się wiąże, żywimy obawy o skutki - nieprzewidywalne, a być może złe dla ludzi.

- Takie obawy rodzi obecne w każdej epoce przeświadczenie czy poczucie, że świat staje się coraz gorszy. Otóż w obrębie naszej cywilizacji to nie jest prawda. Przeżyliśmy straszne załamania, Auschwitz, Kołymę, ale patrząc na "wystrugiwanie" norm przez historię, widzimy, że one są coraz bardziej dla człowieka zrozumiałe i przyjazne.

- Ale czy nie oddalają się od Dekalogu albo nie relatywizują przykazań?

- Raczej nie. Przecież opowieść o ofierze Izaaka jest też opowieścią o historii odchodzenia od obyczaju barbarzyńców - rytuału składania ofiar z dzieci pierworodnych. Odejście od rytuału było tu dokładniejszym zrozumieniem Dekalogu, jego przykazania "nie zabijaj". Czas chyba nie oddala, lecz przybliża nas do lepszego rozumienia dziesięciu zasad.

- Doszliśmy do praw człowieka...

- O tym mówię. Pojawiły się w rozwoju człowieczeństwa i zostaną jako norma, jakkolwiek często byłyby łamane. Rozumując w tych kategoriach powtarzam, że jeżeli ludzkość dąży do jakiejś prawdy, to być może za dwieście lat przyjmie, że oto objawiła się nowa siła kreacyjna człowieka, i to nie będzie naruszeniem założenia wstępnego - wiary w Boga jako pierwszej przyczyny myśli. Po drodze pewnie będą się zdarzać ekscesy, takie np. jak klonowanie ludzi na części zastępcze, co jest przerażające i moralnie jednoznaczne.

Przypomnę, że w XVII w. robiono wiwisekcje. W Mediolanie, zdaje się, jest makabryczny eksponat z tych czasów - człowiek, którego układ krwionośny napełniono rtęcią, co najpewniej odbyło się na żywo. Dzisiaj uważamy takie rzeczy za turpizmy, jakie zawsze towarzyszyły i towarzyszą ludzkiemu myśleniu oraz działaniu i zasługują na potępienie w świetle tych norm, do jakich ludzkość doszła w swoim rozwoju. Te normy dziś dopuszczają hodowanie komórek, które, powiedzmy, reperują układ nerwowy albo odtwarzają chory narząd, ale absolutnie wykluczają klonowanie osoby ludzkiej po to, żeby pobrać narządy do przeszczepów. A przy tym wszystkim, czy pani myśli, że za dwieście lat nie będą o nas mówić jak o barbarzyńcach? Przeszczepy, wielkie niekwestionowane dziś osiągnięcia medyczne, będą może postrzegane jako wyrywanie z żywych ludzi różnych części organizmu i wsadzanie do organizmów innych ludzi. Już teraz istnieją, przynajmniej na papierze, inne propozycje rozwiązania tego problemu, np. uzyskiwanie do przeszczepów nerek od świń, które są immunologicznie identyczne z człowiekiem. Chcę powiedzieć, że nasi przodkowie byli barbarzyńcami, a my będziemy barbarzyńcami dla naszych potomków. Jak może wyglądać koniec tej drogi - nie wiem.

***

- Czy idąc drogą nauki, człowiek przybliża się do Boga, czy też poznanie i wiara są drogami równoległymi?? Jan Paweł II określał je jako komplementarne. Jakie jest doświadczenie Pana Profesora?

- Na stare lata człowiek zaczyna więcej myśleć o sprawach ostatecznych. Dotyczy to także uczonych. Pomijając jednak tę prawidłowość, na pewno nie jest tak, że gdy więcej się uczę, to oddalam się od Boga. Komuś, kto tak myśli albo coś takiego przeżywa, mogę powiedzieć: naucz się jeszcze więcej.

Prof. Włodzimierz Zagórski jest dyrektorem Instytutu Biochemii i Biofizyki PAN, przewodniczącym Rady Dyrektorów Placówek PAN i przewodniczącym Komisji Nauki Polskiego Komitetu UNESCO. Jeden z najwybitniejszych polskich biologów i biochemików, zajmujący się biologią molekularną i genetyką roślin; jest autorem przyjętej w świecie metody syntezy białek roślinnych, od kilku lat bierze udział w europejskim programie sekwencjonowania genomu drożdży.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2006