Merkel, czyli Niemcy

Samozadowolenie ogarnęło Niemców. Republika Federalna wydaje się krajem sytym i beztroskim. Jak wzrokiem sięgnąć, nie widać pragnienia zmian. Czy w takich warunkach Angela Merkel może nie wygrać?

07.09.2013

Czyta się kilka minut

Kiedy niedawno pewien dziennikarz zapytał Angelę Merkel, kto mógłby lepiej niż ona rządzić Niemcami, odparowała ciętą ripostą: „W tym momencie nikt taki nie przychodzi mi do głowy”. Pewność siebie pani kanclerz może okazać się prorocza 22 września, gdy Niemcy będą wybierać nowy Bundestag. Także telewizyjny „pojedynek”, który rozegrał się w minioną niedzielę między Merkel i jej głównym rywalem, socjaldemokratą Peerem Steinbrückiem, nie zmienił sondaży. Gdyby Niemcy mogli wybierać kanclerza w głosowaniu bezpośrednim, Angela Merkel otrzymałaby 71 proc. głosów.

Zresztą tamtą telewizyjną debatę dwojga zawodników wagi najcięższej – wyemitowaną przez cztery stacje TV (publiczne i prywatne) oraz reklamowaną jako „decydujące starcie” – można by potraktować jako pars pro toto całej kampanii. Była dość ospała, wręcz nudna; nikt nie strzelał ostrą amunicją, raczej wymieniano rytualne, przewidywalne ciosy. Nie było napięcia ani jakichś szczególnych ataków personalnych. Jedyną spektakularną rzeczą była oglądalność: dyskusję Merkel–Steinbrück śledziło przed telewizorami prawie 18 milionów Niemców, niemal jedna czwarta społeczeństwa.

„Chwalebne zero-zero”

Oczywiście mowa była o wielu ważnych sprawach: o wzroście gospodarczym i redukcji długu publicznego, o ochronie zdrowia i emeryturach, a także – rzecz coraz istotniejsza przy obecnym rozwoju demograficznym – o godnym starzeniu się i biedzie, w jakiej żyje wielu emerytów. Mowa była też o Syrii, „whistleblowerze” Snowdenie i amerykańskich podsłuchach. A także, rzecz jasna, o kryzysie w Europie, a zwłaszcza o Grecji. To temat znów gorący: minister finansów Wolfgang Schäuble nie wyklucza, że Grecy będą potrzebować trzeciego już „pakietu ratunkowego”, w którym spory udział będzie mieć jak zwykle Berlin.

Oczywiście, Merkel i Steinbrück spierali się, wymieniali argumentami. Ale trudno uznać to za pojedynek. W efekcie debata nie miała zwycięzców; większość mediów uznała, że mecz zakończył się remisem. „Chwalebnym zero do zera”, jak ujął to pewien reporter radiowy. I chyba nie mogło być inaczej. Zgodnie z oczekiwaniami, Merkel odwoływała się ciągle do swych sukcesów, zwłaszcza do świetnej kondycji gospodarczej Niemiec. Zwracając się do 18-milionowej publiczności, mówiła ze spokojem i pewnością siebie: „Państwo przecież mnie znają”. I również zgodnie z oczekiwaniami, Steinbrück sprawiał wrażenie lekko agresywnego i wszechwiedzącego (besserwisserstwo to jego pięta achillesowa).

Główny przekaz kandydata SPD brzmiał: „Chcemy, żeby było bardziej sprawiedliwie”. Merkel ripostowała na koniec debaty: „Jeśli chcemy, żeby było lepiej, możemy tego dokonać tylko wspólnie”. Zapachniało Wielką Koalicją chadecko-socjaldemokratyczną.

Dwa dni później, podczas ostatniej debaty w Bundestagu w kończącej się kadencji, było już ostrzej. Po tym, jak Merkel znów zaprezentowała bilans sukcesów, Steinbrück podjął frontalny atak: zarzucił pani kanclerz, że w minionych latach zaordynowała Niemcom „tabletkę uspokajającą” i choć jest „architektem władzy”, to nie jest „architektem tego kraju”. Ale czy taka werbalna ofensywa na dwa tygodnie przed wyborami cokolwiek zmieni? Wolno wątpić.

Samozadowoleni

Tak czy inaczej, w tym roku walka wyborcza w Niemczech – kraju, gdzie polityczny konsens traktowany jest jak cnota – była bezbarwna. Nie sposób było odczuć jakiegoś napięcia – mimo wysiłków opozycji, usiłującej wpędzić Angelę Merkel w jakąś, choćby najmniejszą, konfuzję.

Nawet podczas dyskusji o interwencji wojskowej w Syrii – po tym, jak Baszar al-Assad użył broni chemicznej – Merkel zachowała spokój. Potępiła zbrodnicze działania Assada, ale odrzuciła możliwość udziału Niemiec w interwencji Zachodu – wiedząc doskonale, że dwie trzecie Niemców jest przeciwnych zbrojnej akcji przeciw Assadowi. Merkel powtarzała więc, że konieczne jest polityczne rozwiązanie konfliktu i rozmawiała nawet telefonicznie z prezydentem Putinem, aby przekonać go do zmiany dotychczasowego stanowiska Rosji (popierającej Assada). Z mizernym skutkiem – ale wyborcy byli zadowoleni.

 

Bo też zadowolenie, wręcz samozadowolenie, ogarnęło dziś Niemców; Republika Federalna wydaje się krajem sytym i pozbawionym trosk. Jak wzrokiem sięgnąć, nie widać pragnienia zmian. Rzadko kiedy zdarzało się w przeszłości, by akceptacja dla tego, co jest, była tak silna. Na próżno opozycja – SPD, Zieloni i Partia Lewicy – szukała tematu, który mógłby wyrwać Niemców z tego samozadowolenia i zmienić pragnienie kontynuacji, podzielane przez większość społeczeństwa. Nie zaiskrzyło, gdy Steinbrück domagał się „więcej sprawiedliwości”. Przez rozmaite sondaże co rusz przewijała się liczba „75”: aż trzy czwarte Niemców jest zadowolonych ze swych ekonomicznych perspektyw. Znamienne, że akceptacja dla tego, co robi Merkel, jest niemal równie wysoka. Jej popularność sięga nawet głęboko w szeregi tych wyborców, którzy swój głos oddają zwykle innym partiom niż kanclerska chadecja CDU/CSU.

Wydaje się więc zupełnie nierealistyczne, aby za dwa tygodnie to się zmieniło – i aby wyborcy nagle zażądali od Angeli Merkel, żeby posprzątała swoje biurko w Urzędzie Kanclerskim.

„Merkel to my”

Dlaczego Angela Merkel jest – i będzie – tak popularna? Dziennikarz Josef Joffe, wydawca renomowanego tygodnika „Die Zeit”, udzielił niedawno odpowiedzi tyleż sarkastycznej, co trafnej: „Merkel jest perfekcyjnym uosobieniem nastrojów Niemców na początku XXI w. Nie należy po niej oczekiwać żadnych nowych i groźnych dróg, którymi mógłby podążyć kraj, żadnych twardych decyzji, za bądź przeciw. W całej swej elastyczności jest ona całkowicie przewidywalna, a to jest coś, co niemiecki lud wyborczy, z natury unikający ryzyka, ceni sobie bardzo wysoko. Merkel to my, a my to Merkel”.

Krytycy zarzucają, że jej polityka polega tylko na administrowaniu krajem, że Merkel zrezygnowała ze zmian, z nadania Niemcom jakiegoś nowego kształtu. Jednak na „wieczną Angelę” można też spojrzeć inaczej, bardziej pozytywnie, a źródeł jej sukcesu szukać w przymiotach, które powinny cechować dobrego polityka. Merkel nie przecenia swej własnej roli, nie przypisuje sobie wyjątkowego posłannictwa. Ma szczególny dar: umie niejako „czytać” innych ludzi, oceniać ich przymioty i wady. Sprawia wrażenie, jakby władza nie zostawiła na niej jakiegoś szczególnego piętna (wśród polityków to raczej rzadkie). Cechuje ją powściągliwość i trudno wytrącić ją z tej powściągliwości. Sprawia wrażenie, jakby klęski nie zostawiały na niej specjalnego śladu. I wreszcie: jako doktor fizyki łączy refleks z umysłem analitycznym.

A że sytuacja jej sprzyja – to dodatkowy bonus. Większość Niemców jest dziś przekonana, że nawet poważne erupcje międzynarodowe nie są w stanie wstrząsnąć ich krajem. Dramatyczne scenariusze, które pojawiały się po roku 2008, na początku kryzysu finansowego, nie urzeczywistniły się. Zamiast depresji, Niemcy doświadczyły – i to w samym środku kryzysu w strefie euro – czegoś w rodzaju drugiego „cudu gospodarczego”.

Niemiecki model

Dziś połowa świata chce nie tylko kupować niemieckie produkty, ale studiuje i kopiuje niemiecki model sukcesu. A w niektórych sondażach – choć, przyznajmy, nie w krajach europejskiego Południa – Niemcy awansują nagle na pierwsze miejsca w skali międzynarodowej popularności.

Wszystko to nie jest, rzecz jasna, wyłączną zasługą Angeli Merkel i jej rządu. Niemcy są dziś tak silne dlatego, że nie poszły za przykładem Brytyjczyków, którzy przyszłość swej gospodarki dostrzegli w pewnym momencie tylko w sektorze finansowym, ani za przykładem Amerykanów, którzy chcieli budować dobrobyt w oparciu o gigantyczne zadłużenie, ani wreszcie za przykładem Francji, gdzie uznano, iż drogą do wzrostu gospodarczego jest regulowanie coraz to nowych sfer życia przez państwo.

Wszystkie te modele okazały się mało skuteczne, gdy zaczął się kryzys i trzeba było szukać dróg wyjścia. „W odróżnieniu od innych krajów, Niemcy nie wykaraskały się z najostrzejszego i najgłębszego kryzysu okresu powojennego ani za sprawą neoliberalnej deregulacji, ani poprzez neoklasyczne austerity [polityka gospodarcza, zakładająca m.in. zrównoważony budżet bez zaciągania nowych długów – red.], lecz dzięki praktyce społecznej kooperacji, elastycznej i ćwiczonej wcześniej przez długie lata” – ocenia prof. Heinz Bude, socjolog z Hamburga.

Dzisiaj, dzięki temu modelowi społecznemu, dzięki kooperacji między przedsiębiorcami i związkami zawodowymi, jak też dzięki tradycyjnie silnej klasie średniej, mającej znaczny udział w niemieckim produkcie krajowym brutto, profituje nie tylko kraj, ale także ci, którzy akurat teraz nim rządzą – czyli kanclerz Merkel i jej chadecja.

Kolorowe scenariusze

A jednak – wybory nie są jeszcze rozstrzygnięte. Mimo tylu pozytywnych sygnałów dla Merkel i jej chadecji, pozostaje element niepewności. Rzecz bowiem w tym, że o ile oczywista jest popularność pani kanclerz oraz to, że jej chadecja będzie po tych wyborach partią najsilniejszą, o tyle niepewny pozostaje los liberałów z FDP: formacji, która wraz z chadekami tworzy dziś rząd. Popularność FDP spadła tak bardzo, że długo nie było pewne, czy liberałowie pokonają w ogóle 5-procentowy próg i znajdą się w parlamencie.

Pytanie: z kim zwycięska chadecja CDU/ /CSU może zawrzeć koalicję? I czy, w razie porażki liberałów, nie okaże się, że większość, choćby niewielką, zdobędzie lewicowy sojusz SPD-Zieloni, a kanclerzem zostanie Steinbrück? Sondaże nie dają tu jasnej odpowiedzi: raz większość ma koalicja CDU/CSU z (wchodzącymi do Bundestagu) liberałami, to znów minimalną, ale jednak większość zyskuje koalicja czerwono-zielona. Wedle sondażu ośrodka Forsa z minionej środy, CDU/ /CSU może liczyć na 40 proc., SPD na 23 proc., Zieloni na 11 proc., FDP na 5 proc., Partia Lewicy na 9 proc. – to wystarcza na kontynuowanie obecnej koalicji.

Oficjalnie Merkel powtarza więc, że jej celem jest kontynuowanie koalicji z FDP. Ale wiadomo, że za zamkniętymi drzwiami dyskutuje się o różnych opcjach. Jedną jest koalicja czarno-zielona (czarny to kolor chadecji), choć to model mało prawdopodobny, z powodu różnic programowych. Nierealistyczna jest koalicja czerwono-żółto-zielona (żółty to kolor FDP), z powodu przepaści dzielącej liberałów i Zielonych. Socjaldemokraci odrzucają opcję czerwono-czerwono-zieloną, tj. sojusz, obok Zielonych, także z postkomunistyczną Partią Lewicy, która podnosi żądania zupełnie irracjonalne, jak np. rozwiązanie NATO.

Koniec końców może się okazać, że – jeśli życzenie Merkel się nie ziści – pozostanie jej jedynie odnowienie Wielkiej Koalicji CDU/ /CSU–SPD. Odnowienie, gdyż istniała ona całkiem niedawno, w latach 2005-09. Na jej czele stała Merkel, a Steinbrück był wówczas ministrem finansów. Dodajmy, że takiej silnej koalicji chadeków i socjaldemokratów życzyłaby sobie większość Niemców.

***

Jedno natomiast wydaje się pewne już dziś: Niemcy nie są gotowi na polityczne eksperymenty. Żadna z partii skrajnych lub/i egzotycznych – ani internetowi Piraci, ani pragnąca wyjścia ze strefy euro Alternatywa dla Niemiec, ani skrajnie prawicowa NPD – nie ma szans, aby znaleźć się w Bundestagu. Także w przyszłości Niemcy będą dla Europy pewnym partnerem.

Przełożył WP


Czego oczekuje Europa?



LONDYN. W brytyjskiej stolicy zwłaszcza teraz obserwuje się niemiecką politykę wewnętrzną z wielką uwagą. Politycy wszystkich partii są przekonani, że również w kolejnych latach to Angela Merkel będzie mieć decydujący wpływ na sprawy europejskie. Relacjom niemiecko-brytyjskim na dobre wychodzi także to, że kanclerz Merkel i premier Cameron bardziej zbliżyli się do siebie, odkąd w Paryżu rządzi socjalista Hollande. Peer Steinbrück – pochodzący z hanzeatyckiego Hamburga i dlatego niemal automatycznie postrzegany jako polityk proangielski – może liczyć w Londynie co najwyżej na życzliwe zaciekawienie.

PARYŻ. To oczywiste: prezydent Hollande życzyłby sobie, by w Niemczech zmienił się rząd i kanclerzem został Peer Steinbrück. Nie tylko dlatego, że między francuskimi socjalistami i niemieckimi socjaldemokratami istnieje ideowe pokrewieństwo. Jest też inny powód: Hollande i Merkel nie cierpią się wzajemnie. Tymczasem jeszcze niedawno pani kanclerz cieszyła się we Francji sporą sympatią: w sierpniu 2011 r. „Le Parisien” opublikował sondaż, wedle którego prawie 50 proc. Francuzów uważało, że Merkel jest w stanie znaleźć wyjście z kryzysu strefy euro; wszelako rygorystyczny kurs oszczędnościowy zaszkodził jej pozytywnemu wizerunkowi. Ale trwająca już pół wieku tradycyjna przyjaźń niemiecko-francuska pozostaje czymś stałym, niezależnym od zmiennych konstelacji politycznych.

RZYM. Na południe od Alp niemiecka kanclerz, „La Merkel”, postrzegana jest jako nieprzejednany „komisarz od oszczędności”, a tego Włosi generalnie nie mogą ścierpieć. Dlatego winą za zastój gospodarczy w „Bella Italia” obarcza się Merkel – nawet jeśli, patrząc merytorycznie, to zarzut absurdalny. Jednak dziarski Steinbrück, nieprzebierający w słowach, cieszy się we Włoszech jeszcze mniejszą sympatią – zwłaszcza po tym, jak obraził połowę włoskich wyborców, nazywając „klaunami” Silvio Berlusconiego i Beppe Grillo (szefa Ruchu Pięciu Gwiazd).

WARSZAWA. W Portugalii wygwizdana, w Grecji porównywana do Hitlera – w Polsce Angela Merkel jest tym zagranicznym politykiem, którego Polacy darzą największą sympatią. Tak wynikało z badań prowadzonych w roku 2006 i 2007, a potem w roku 2010 i 2011: za każdym razem niemiecka kanclerz zajmowała w tym rankingu pierwsze miejsce, wyprzedzając prezydenta USA Baracka Obamę. Politolog Agnieszka Łada twierdzi, że wielu Polaków lubi Merkel, gdyż w swej polityce europejskiej uwzględnia ona także polskie interesy. W każdym razie, gdyby Polacy mogli uczestniczyć w wyborach do Bundestagu, większość zagłosowałaby na Merkel. Steinbrück jest w Polsce nieznany; w badaniach w ogóle nie został uwzględniony.

MOSKWA. Dla Kremla w tym momencie prawdopodobnie nie ma znaczenia, kto rządzi Niemcami. Wolno sądzić, iż dla prezydenta Putina jest rzeczą obojętną, z kim w Berlinie przyjdzie mu utrzymywać złe relacje – stosunki niemiecko-rosyjskie są dziś bowiem najgorsze od lat. Niemniej, niezależnie od tego, rosyjski gaz płynie Gazociągiem Północnym, a niemiecka gospodarka robi lukratywne interesy z Rosją, przy dobrej i przy złej politycznej pogodzie.

Joachim Trenkner

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2013