Mediacje w Poznaniu

W Poznaniu trwa "Mediations Biennale", jedna z największych imprez artystycznych w Europie Środkowej. Zasługuje ono na uwagę, nie tylko z powodu kilku świetnych pokazanych tam prac. Jest także dobrą okazją do rozmowy o podobnych wydarzeniach organizowanych w całym kraju.

12.10.2010

Czyta się kilka minut

Praca Koreanki Kimsooja, „Mandala: Chant for Auschwitz", 2010 r. / fot. M. Kaczyński, Mediations Biennale, Poznań /
Praca Koreanki Kimsooja, „Mandala: Chant for Auschwitz", 2010 r. / fot. M. Kaczyński, Mediations Biennale, Poznań /

To już druga edycja poznańskiego biennale. Nie sposób odmówić jego twórcom ambicji. Imponują już same liczby: w tym roku zebrano blisko 150 artystów pochodzących z ponad 30 krajów. Od samego początku też postanowiono nadać temu biennale rys odróżniający go od podobnych imprez. Stałym przewodnim wątkiem uczyniono relacje między lokalnością a tym, co globalne, między indywidualistycznymi dążeniami a uniwersalistycznymi prądami. Nie chodzi jedynie o multikulturowość. Przywołane w nazwie biennale słowo "mediacje" wskazuje bowiem na istnienie sporu, a przynajmniej napięcia na styku odmiennych kultur i tradycji. Jego organizatorzy pragną stworzyć ważne miejsce dla współczesnej sztuki, wykraczając poza polskie opłotki. Najbardziej spektakularne jest otwarcie na Azję. Są tu obecni nie tylko artyści z tego regionu, lecz jednym z jego głównych kuratorów jest Japończyk Tsutomu Mizusawa, a nad przygotowaniem wystaw czuwało międzynarodowe grono.

Przed dwoma laty - podczas pierwszej edycji "Mediations Biennale" - można było zobaczyć wielu uznanych twórców, jak Marina Abramovič, Oleg Kulik, Anselm Kiefer, William Kentridge, Zbigniew Libera, Roman Opałka czy Michelangelo Pistoletto. Tym razem głośnych nazwisk jest niewiele. Matthias Reichelt deklaruje nawet, że biennale nie powinno "ulegać temu, co kanonizowane przez muzea lub cieszące się wzięciem na rynku sztuki". To ciekawe założenie, chociaż jest trochę przesady w tych słowach. W Poznaniu pokazano artystów już dość dobrze osadzonych w międzynarodowym obiegu artystycznym, ale nie wymienianych w modnych rankingach.

Poza murami

"Beyond Mediations" - jedna z dwóch głównych wystaw tegorocznego biennale - próbuje pokazać, jak to napisał jej współkurator Ryszard W. Kluszczyński, sztukę "jako część świata i jako jego przedstawienie". Znalazły się tu dość różnorodne wypowiedzi: od ostro politycznych czy społecznie zaangażowanych po twórczość balansującą na granicy między działalnością artystyczną a naukowo-poznawczą.

Wiele dzieł uwodzi tu swą pomysłowością i precyzją wykonania. Wystarczy wymienić australijskiego artystę Wade’a Marynowsky’ego, który skonstruował inspirowany Hoffmannem E.T.A. maskowy bal robotów. Tyle że za technicznymi sztuczkami często niewiele więcej się kryje.

Szczęśliwie znalazło się kilka dzieł wykraczających poza pustą wirtuozerię. Świetna jest praca Chorwatki Sanji Iveković, która stworzyła "żywy pomnik" dedykowany Romom wywiezionym do obozu koncentracyjnego z austriackiego miasteczka Rohrbach. Z kolei film Albańczyka Adriana Paci "Centro di Permanenza Temporanea" w niezwykle lapidarny sposób ujmuje problem zamykania granic. Kamil Kuskowski w swych obrazach "Antysemityzm wyparty" dotyka kwestii pamięci o Zagładzie, a Apichatpong Weerasethakul z Tajlandii - artysta obecny zarówno w galeriach, jak i w salach kinowych (tegoroczna Złota Palma w Cannes), sięga do pokładów indywidualnych wspomnień. Jest wreszcie rewelacyjna praca Koreanki Kimsooji, która ułożyła wielki krąg z używanych ubrań i zabawek. Z głośnika słychać tybetańskie pieśni. To opowieść, mimo odwołania w tytule do Au­schwitz, wieloznaczna, uciekająca od prostych, jednoznacznych interpretacji, poruszająca problem przemijania, obcości, lęku.

Druga z wystaw - przygotowana przez całe grono kuratorów "Erased Walls", koncentruje się na twórczości powstałej po 2000 roku, kładąc nacisk na najmłodszą sztukę z naszego regionu. Jej twórcy, nawiązując do rocznicy upadku muru berlińskiego, szukają narosłych w ciągu ostatnich dwóch dekad podziałów. Dotykają kwestii wykluczenia, przemocy, biedy, władzy, korporacji i mediów. Wykorzystują też - w części umieszczonej w dawnych poszpitalnych budynkach - zastaną przestrzeń. Bywa, że artyści podejmują grę ze starym gmachem, jak w przypadku Litwinki Oli Lewin, która kilka pokoi zamieniła w swoje tymczasowe mieszkanie.

Znalazła się tu twórczość chwilami boleśnie polityczna, co niektórych razi (to naciągana polityczna symbolika - ogłosiła nawet "Gazeta Wyborcza"). To prawda, nie wszystkie prace są tu przekonujące. Niektóre trzeba potraktować nawet jako mało udany żart. Jednak to chwilami bezpardonowe mierzenie się z rzeczywistością, próba zakwestionowania teraźniejszości, by stworzyć przyszłość - używając słów jednego z kuratorów "Erased Walls" - warte jest uwagi.

Trudno przejść obojętnie obok "Charity" hiszpańskiego kolektywu Democracia (Iván López, Pablo Espa?a), pokazującego przyjęty przez madryckie hipermarkety obyczaj wystawiania dla biednych przeterminowanej żywności - udzielania pomocy, ale w jakże upokarzający sposób. Ciekawe jest podpatrywanie rzeczywistości, chwytanie jej zaskakującego czasami oblicza, jak w cyklu "Poza wyczuciem winy" izraelskich artystek Ruti Seli i Amir Maayan o ukrytych relacjach erotycznych, czy grupy Alterazioni Video tworzącej pocztówkowe widoki Sycylii, z nigdy nieskończonymi wiaduktami, prowadzącymi donikąd drogami, budynkami, które nie zostały oddane do użytku. To obraz innej wyspy, wyłamującej się z turystycznych szablonów.

Po co nam biennale?

Jesteśmy zalewani rozmaitymi cyklicznymi imprezami (równolegle z poznańskim otwierało się "Fokus Łódź Biennale"). Dziś odbywają się one w każdym większym mieście. Zaczyna dominować model kultury jako eventu. Nie wystarczą jednak pojedyncze wydarzenia. Nawet biennale, by zacząć dobrze funkcjonować, także musi się stać instytucją, budując sieć kontaktów i rozmaitych powiązań. Trzeba przyznać, że w Poznaniu próbują to robić. Impreza - wraz z towarzyszącymi jej wydarzeniami rozsianymi po całym mieście (m.in. pokaz artystów indonezyjskich w Galerii Miejskiej "Arsenał) - dobrze wpisuje się w przestrzeń miasta. Stała się już rozpoznawalnym wydarzeniem.

Tylko czy w ogóle biennale jest nam potrzebne? Nie jestem zwolennikiem odsyłania do lamusa podobnych imprez. To one m.in. pozwalają przykuwać uwagę publiczności, która zazwyczaj nie bywa w galeriach. Przykład Berlina wskazuje, że jest to formuła nadal żywa i pozwalająca stworzyć coś więcej niż tylko medialny spektakl. Nie oznacza to, że nie należy dyskutować o samej formule i programie.

Poznańska impreza pokazuje też, jak łatwo wpaść w rozmaite pułapki. Jedną z nich zastawili na siebie sami organizatorzy. Zadeklarowali sprzeciw wobec głównego nurtu i jednocześnie w niego się wpisali, a ich impreza jest istotnym elementem polityki kulturalnej miasta. Te sprzeczności dobrze już uchwycono na samym biennale. Nie mam jednak na myśli towarzyszącej jego tegorocznej edycji wystawy The Krasnals, którzy cwanie grają na resentymentach rozmaitych niedocenionych w polskiej sztuce, lecz prace Michelle Teran umieszczone na "Beyond Mediations".

Kanadyjska artystka pokazała imprezę jako jedno z wielu wydarzeń wpisywanych przez władze w kampanię promocyjną miasta. Ona też zaprosiła do współpracy ludzi związanych z działającym od lat squatem Rozbrat. To istotne dla lokalnej kultury miejsce władze uznały za "nieużytek". Jego byt jest zagrożony. Teran dobrze pokazała te sprzeczności w polityce Poznania, który łoży znaczne środki na "Mediations Biennale", a jednocześnie niszczy niezależną inicjatywę. Zaproponowała zatem stworzenie przestrzeni dla publicznej dyskusji o zamierzeniach władz.

Jej pomysł został odrzucony. Można powiedzieć, że poniosła klęskę. Jednak jej obecność na wystawie, opowieść o tym projekcie, stała się głosem w debacie na ten temat. Użyła ona biennale, widoczności, jaką daje ta impreza, dla pokazania stanowiska innych, nieobecnych w głównym nurcie. Jednak biennale nadal bywa potrzebne.

Mediations Biennale, Poznań

"Beyond Mediations", Centrum Kultury Zamek, Muzeum Narodowe w Poznaniu, kuratorzy: Ryszard W. Kluszczyński, Tsutomu Mizusawa; "Erased Walls", budynek kontenerowy ? parking CK Zamek, kompleks budynków, ul. E. Orzeszkowej 6, kuratorzy: Georgi Begun, Noam Braslavsky, Juraj Čarný, Nika Kukhtina, Matthias Reichelt, Sławomir Sobczak, Raman Tratsiuk i Wolha Masłouskaja, Marianne Wagner-Simon, Tomasz Wendland.

Wystawy czynne do 30 października br.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk sztuki, dziennikarz, redaktor, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Laureat Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy za 2013 rok.

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2010