Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Deklaracje o ponadpartyjności nie budzą dziś zaufania. Wystarczy zajrzeć do internetu, aby się przekonać, ile organizacji świeckich i religijnych, czasopism, rozgłośni i środowisk tak właśnie się określa, gdy konfrontacja z życiem mówi całkiem co innego. Dla katolickiego pisma jednak nie ma innej drogi - podobnie jak dla Kościoła, jeśli ma być wiarygodny. Choć nawet w niedawnej historii różnie z tym bywało. W powojennych Włoszech np. zasług Kościoła dla zwycięstwa chrześcijańskiej demokracji nikt ani nie kwestionuje, ani nie ukrywa. W akcję przedwyborczą angażowała się tam nawet Stolica Apostolska. Skutecznie, bo komuniści nie doszli do władzy, ale czy z pożytkiem dla wiary i dla dusz nieśmiertelnych? Nie ośmielę się tu dyskutować.
Teorię "światopoglądu jako prywatnej sprawy obywateli" pożegnaliśmy razem z PRL-em. Chcemy żyć w społeczeństwie respektującym pluralizm światopoglądowy, co w praktyce bywa niekiedy trudne. A bywa trudne m.in. dlatego, że wciąż do głosu dochodzi myślenie partyjne.
Dla wielu kluczem do podziałów na polityczne prawo i lewo pozostaje stosunek do lustracji. Nawet integralny liberał może być zaliczony w poczet prawicy, jeśli tylko ma prolustracyjne poglądy. I vice versa. Polaryzacja, urazy i argumenty irracjonalne, padające w tym sporze, nie ułatwiają życia tym, którzy nie odnajdują się w tak wykopanych okopach. Dlatego nie dziwią mnie już głosy zaliczające "Tygodnik" raz do jednego, raz do drugiego obozu. Są tacy, którzy nie mogą dopuścić do siebie myśli, że coś może się dziać poza nimi.
"Jeżeli to jest możliwe, o ile to od was zależy, żyjcie w zgodzie ze wszystkimi ludźmi" (Rz 12, 18) - zaleca św. Paweł. Ale jak to zrobić, gdy np. uznanie lustracji (także lustracji ludzi Kościoła, której potrzebę podkreślaliśmy w "Tygodniku" wiele razy) za rzecz pożyteczną, zostaje odebrane jako deklaracja polityczna? Podobnie zresztą, jak - z drugiej strony - występowanie przeciw wrzucaniu wszystkich do jednego worka, przeciwko publikowaniu wiadomości niepewnych, niekompletnych albo przeciw insynuacjom czy domniemaniu winy.
Przykładów można by przytoczyć wiele. Nawet już nie sprawy i wartości, ale dopuszczenie kogoś na łamy bywa odczytywane jako deklaracja polityczna. Bo choć otwartość łamów musi mieć granice, to ograniczeń tych nie wyznacza chyba odmienność poglądów. Wprost przeciwnie: katolickie pismo powinno być platformą spotkania tych, którzy się rzeczywiście różnią. Różnice mogą irytować i budzić sprzeciw, ale nie muszą prowadzić do podziałów.
Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski chce oddać Medal Świętego Jerzego, przyznany mu w 1997 r. Ma to być odpowiedź na mój komentarz z ostatniego numeru "Tygodnika", przedrukowany bez mojej wiedzy przez "Gazetę Wyborczą" i umieszczony tam obok krytycznego wobec ks. Zaleskiego tekstu ks. Andrzeja Lutra (w moim komentarzu chodziło nie tyle o ks. Zaleskiego, co o skwapliwość mediów w korzystaniu z jego bloga).
To smutne, że człowiek tak zasłużony reaguje na krytykę tak nerwowo i niesprawiedliwie. Nie pojmuję też, czemu po lekturze dwóch tekstów nagle zaczęło mu doskwierać towarzystwo innych laureatów Medalu Świętego Jerzego. Sugeruje zresztą - nie wiem, na jakiej podstawie - że to jego obecność ciążyła pozostałym. Zapewniam, że nigdy takich sygnałów ani ze strony wymienionych przez księdza Tadeusza (Adama Michnika, Tadeusza Mazowieckiego, bp. Tadeusza Pieronka, abp. Józefa Życińskiego), ani ze strony innych laureatów nie otrzymałem.
Mam wielką nadzieję, że ksiądz Tadeusz jeszcze raz spokojnie przemyśli swoją decyzję. Różnienie się w ocenie czegoś nie musi oznaczać podziałów. Warto przypomnieć wersety słynnych "Dezyderatów":
Przechodź spokojnie przez hałas i pośpiech, i pamiętaj, jaki spokój
można znaleźć w ciszy.
O ile to możliwe, bez wyrzekania się siebie bądź na dobrej stopie
ze wszystkimi.
Wypowiadaj swoją prawdę jasno i spokojnie, wysłuchaj innych,
nawet tępych i nieświadomych,
oni też mają swoją opowieść.