Marzenie i przestroga

Na końcu została tylko architektura. Bo architektura zostaje zawsze. Trwa nieustępliwie. Kiedy już wszystko umilkło, architektura nadal mówi - w próżnię, nieustannie. I opowiada. Opowiada o ambicjach reżimu, który upadł. Demonstruje jego symbole i mity. Złudzenia i mistyfikacje. Roberto Salvadori, urodzony we Florencji i mieszkający w Warszawie pisarz i publicysta, odnosi te słowa do śladów, które pozostały w Rzymie po przygotowaniach do planowanej na 1942 rok olimpiady cywilizacji. W założeniu faszystów miała stanowić kontynuację igrzysk berlińskich z 1936 roku. Nie odbyła się nigdy.

07.11.2004

Czyta się kilka minut

Ten ostrzegawczy cytat mógłby stanowić motto wszystkich esejów zebranych w tomie “Mitologia nowoczesności". Bez względu na to, czego dotyczą: Crystal Palace, Bretanii, architektury w Czechach i na Morawach czy też relacji między ideami dwóch architektonicznych gigantów, Miesa van der Rohe i Adolfa Loosa...

Czasem - jak choćby w tekście poświęconym twórczości zaangażowanego w reżim Mussoliniego malarza Mario Sironiego albo w szkicu o Norymberdze, półmilionowym mieszczańskim mieście, które do dziś kojarzy się z ustawami antyżydowskimi - to odniesienie jest bezpośrednie. Zwłaszcza ostatni przykład wskazuje na żywotność architektonicznej narracji, zapisanej w równie gigantycznym, co przerażającym projekcie Reichsparteitagesgelände - miejscu, w którym rokrocznie na spektakularnych, parareligijnych widowiskach spotykali się naziści z całej Rzeszy (płacąc za to sporą sumę oraz decydując się na spędzenie kilku dni w iście spartańskich warunkach - niektórzy byli zakwaterowani aż w Erlangen, 20 km od Norymbergi, i pokonywali ten dystans pieszo!).

Wszyscy, którzy kiedyś odwiedzili Reichs-parteitagesgelände, mówią o uwodzicielskiej sile architektury monumentalnej, ale bynajmniej nie mistrzowskiej. Zrealizowana przez Alberta Speera słynna Zeppelintrübune - przypominająca starożytny ołtarz ofiarny, wychodząca na Zeppelinfeld, pole zdolne pomieścić około 70 tys. osób - do dziś uruchamia wyobraźnię. Podobnie jak betonowa Grosse Strasse (szeroka na 60 metrów i długa na 2 kilometry aleja) albo rysunki architektoniczne pokazywane dziś w Centrum Dokumentacji Nazizmu. Wrażenie jest tym większe, że cała ta nieogarnialna wzrokiem przestrzeń znajduje się daleko od historycznego centrum cesarskiego miasta.

Jaki osad pozostawia to wrażenie mocy, potęgi, bezkarności, nieskończoności? Roberto Salvadori jest optymistą. Pisze: “Poza budowlami ukończonymi i nieukończonymi miasto nazizmu liczy nadto jeden budynek wirtualny, przedmiot największej dumy Speera: ów Lichtdom (świetlna katedra), zaprojektowany w 1936, który, dzięki genialnemu ustawieniu stu trzydziestu reflektorów przeciwlotniczych skierowanych w ciemność nieba, dawał w czasie norymberskich nocy złudne wrażenie »najwyższego budynku świata«. Po prostu miraż, który zniknął wraz z nadejściem wojny. Razem z całą resztą".

Czy rzeczywiście zniknął? Kiedy ostatni raz byłam w Norymberdze, spotkałam w tym miejscu nie tylko stateczne rodziny cieszące się niedzielnym piknikiem, ale także nastolatka leżącego na nagrzanym słońcem kamiennym bloku i czytającego “Mein Kampf". A kiedy czytałam o “świetlnej katedrze Spee-ra", uświadomiłam sobie, że ten nazistowski architekt - przed którym, jeśli wierzyć jego biografowi Joachimowi Festowi, czuł respekt nawet Hitler - jest twórcą wszechobecnej dziś i przynależącej częściowo do kultury masowej iluminacji świetlnej naszych miast.

O tej paraleli przypomniało mi zresztą drobne wydarzenie podczas jednej z ostatnich norymberskich “nocy muzeów". Oto na wieżach niezwykłej gotyckiej świątyni - Lorenzkirche - pojawiły się drgające w rytm rockowej muzyki przeźrocza przedstawiające afrykańskie pejzaże i portrety, a także błękitno-białe smugi światła. Miały do spełnienia dokładnie to samo zadanie, co “świetlna katedra" Speera - pokierować tłumem.

Jednak Salvadori zdaje sobie sprawę zarówno z “tożsamościotwórczych" możliwości, jak i propagandowych niebezpieczeństw architektury. Świadczą o tym portrety miast zmitologizowanych przeszłością lub współczesnością - przede wszystkim Berlina, tej ikony zjednoczonej Europy.

Bohaterem jednego z esejów jest Potsdamer Platz. Przez kilkanaście ostatnich lat miejsce to symbolizowało dynamikę otwierającego się na Wschód i na Zachód, jednoczącego się państwa niemieckiego. Budowali tu najgłośniejsi architekci współczesności - Renzo Piano, Christoph Kohlbecker, Helmut Jahn. A przekaz ideowy powstających przy placu gmachów - Imaxkino, Berliner Volksbank, kasyno Spielbank Berlin - doskonale odpowiadał wizerunkowi demokratycznego, aktywnego i mającego co konsumować społeczeństwa. Po latach prosperity z Potsdamer Platz zniknął jednak niestety jaskrawoczerwony budynek Info Box, najważniejszy znak rozpoznawczy wielkiego placu budowy. Minął entuzjazm nowości, ruchliwa dotąd przestrzeń zaczęła krzepnąć w swych codziennych, powtarzalnych funkcjach.

Proces podobny do tego, który - być może - zaczyna się na berlińskim Placu Poczdamskim, zauważył autor w pewnym polskim mieście: niewiele pozostało dziś z niespożytej energii, która w ciągu kilkudziesięciu lat XIX wieku z nieznanego miasteczka na zachodnich rubieżach wielkiego imperium uczyniła przemysłową metropolię. Chodzi oczywiście o Łódź. Jeden z najważniejszych placów nowoczesnej Europy i zapomniane centrum przemysłowe z wysokim bezrobociem wydają się przestrzeniami diametralnie różnymi. A jednak Łódź łączy z Potsdamer Platz jedna istotna cecha: są to byty młode (choć ich młodość jest nieco przesunięta w czasie). I właśnie dlatego kluczem do ich żywotności jest historia.

Dla łodzian tym kluczem mogą się okazać umiejętnie odczytane pozostałości po starych fabrykach, układ ulic przypominający szachownicę, a nawet socjalistyczne bloki. Salvadori przypomina niedawną wizytę Davida Lyncha, dla którego Łódź okazała się inspiracją artystyczną. Mnie przypominają się nazwiska młodych polskich fotografików, którzy odkrywają postindustrialną urodę polskich miast, by wymienić tylko Wojciecha Wilczyka i Krzysztofa Zielińskiego.

Wśród nowoczesnych budynków na wielkim placu Berlina pisarz wymienia to, co przypomina o czasach sprzed bombardowań II wojny światowej: Kaisersaal Esplanady, znajdującą się dziś w szklanym gmachu Sony Center, i słynną Café Josty, działającą w budynku autorstwa Helmuta Jahna. W ten sposób pozornie jednorodna, nowoczesna przestrzeń pomału zaczyna obrastać przeszłością, która ożywia nowoczesność. A między siedzibami banków i multipleksami osiedlają się ludzie. Bo to ciągle ten sam Potsdamer Platz, co przed wojną. I to stanowi być może największe wyznanie wiary w nowoczesną architekturę.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2004