Marks i Engels

Stanęliśmy w Pionierskoje. W zupełnej ciemności.

01.11.2015

Czyta się kilka minut

Andrzej Stasiuk /
Andrzej Stasiuk /

Budka benzyniarza ledwo się tliła. Drzemał w środku. Przez małe okienko powiedział nam, że gastnica jest zaraz obok. Zaciemnienie mieli takie, jakby już się spodziewali natowskich albo chińskich nalotów. Żółte żarówki i resztki bożonarodzeniowych dekoracji. Trochę toto migało. Jak robaczki świętojańskie. Stanęliśmy na parkingu. Podeszły chłopaki. Z wyglądu Kazachowie. Na obcisło, w najkach albo pumach z Chin. Ogólnoświatowym zwyczajem kopnęli w oponę i zapytali, co to za auto. Odpowiedziałem. Wtedy zapytali, ile jest warte. Nie miałem pojęcia. Coś odpowiedziałem, w jakichś dolarach. Kopnęli jeszcze raz i odeszli. Za mały był osiołek, za stary i za brudny jak na ich marzenia. No ale pomyślałem sobie, że mógłbym sprzedać go zdradziecko. Oddać w ich ręce, żeby kazachskie panny nim wozili. Odjechaliby nim w dal stepu, a ja bym został w Pionierskoje z garścią dolarów.

Często o tym myślę, gdy jadę przez strony, o których nie mam pojęcia. Wysiąść i zacząć wszystko od początku. Jak by to było? Chłopaki odjeżdżają, a ja wchodzę do tej ciemnawej knajpy, biorę jakieś jedzenie, mięso, ziemniaki, setkę wódki i piwo. Jem powoli i zastanawiam się, co dalej. Pytam znudzoną i zmęczoną kelnerkę, czy rano będzie autobus albo marszrutka. Patrzy nieufnie, tlenione włosy wymykają się spod białej opaski ze sztuczną koronką i przestępuje z nogi nogę. Musi być jej ciężko przez cały dzień na tych wysokich obcasach. Ale mówi, że o siódmej będzie autobus z Erszow do Engelsa. A w drugą stronę, pytam? Wieczorem, odpowiada. Zresztą w Erszow nic nie ma, nie ma po co jechać. Piesok, musor, wietier. Nie ma po co. Tam się jeździ, jak się musi. Wszyscy jadą do Engelsa i za Wołgę, do Saratowa. Do Moskwy chcieliby pojechać. A wy skąd? Z daleka, odpowiadam. Słychać, że nie nasz, mówi i znów przenosi ciężar z jednej nogi na drugą. Jej obcasy mają z dziesięć centymetrów. Właściwie to chciałbym, żeby usiadła przy stoliku, ale nie wiem, jak to jej powiedzieć, żeby nie wypadło to zbyt nachalnie i żeby sobie Bóg wie czego nie pomyślała. Zresztą kto wie, czy tu się w ogóle siada z nieznajomymi. Gdybym jej powiedział, że chcę tu zostać, pewnie nawet by nie zrozumiała, o co mi chodzi. Więc tylko biorę to mięso, kartofle, wódkę i piwo i się zastanawiam, czy rano autobusem do Engelsa, czy przesiedzieć dzień w Pionierskoje, gdzie prawdopodobnie nic nie ma, i wieczorem pojechać do Erszow, gdzie też chyba nic, tylko że więcej. Tak z mapy wynika. Pić i błąkać się jak nawalony duch wzdłuż E38. W Erszow znaleźć Sbierbank albo inny i konto założyć, żeby dolary wpłacić. Ale możliwe, że się nie da, że będę musiał je gdzieś zakopać, pod kamieniem jakimś, w topolowej dziupli ukryć na odludziu, bo przecież nie będę ich nosił. Albo do skrytki na dworzec zanieść, jeśli tam jakieś skrytki mają. Albo western unionem do ojczyzny większość wysłać. Bo na co ci dolary w tej nędznej okolicy. Wśród piasków i słonych bagien. Jak już zostajesz, to żyj jak człowiek tutejszy. Wywal telefon albo sprzedaj za parę rubli, uprzednio kartonik sim na pół, na ćwierć przełamując, żeby nie kusiło. Tutaj, 200 kilometrów od kazachskiej granicy w saratowskiej obłasti. W gorącej ciemności. W czarnym kurzu nocy. Gdzie być może nigdy obcego nie widzieli.

Stukasz w blaszaną bramę nocą i wołasz: „Wpuśćcie!”. Pies ujada, ktoś człapie, blaszana brama w końcu się otwiera. Wchodzę, w mroku jarzy się papieros, jaśnieje podkoszulka, krowim zapachem skądś ciągnie i za płotem jest jakby cieplej. Obejście się nagrzało i teraz oddaje. Jedzenie czuć. Jak w domu jest, myślę, jak w starym domu na wsi sprzed 40 lat. Zabłądziłeś, pyta tamten. Trochę tak, odpowiadam. Ciemno się zrobiło i zabłądziłem. Sam jesteś, upewnia się. Sam, odpowiadam. To chodź do środka. Zamyka bramę na zasuwę. Pies na łańcuchu cichnie. Skądś zjawia się drugi i mnie obwąchuje. Wielki, kudłaty i powolny. Czarny chyba, bo ledwo go widać. Sierść ma miękką, długą. Liże mnie po ręce długimi mlaśnięciami. Idę za gospodarzem w stronę żółtego światła, które sączy się z uchylonych drzwi w głębi podwórza.

W sieni coś potrąciłem, jakieś wiadra, graty, szpadel stał oparty o ścianę, łopata, chyba zderzak od starego auta z oblazłym chromem. Pachniało zwietrzałą benzyną. Ale zapach jedzenia był mocniejszy. Na gazowej kuchence coś bulgotało. Weszła kobieta. Była młodsza od niego. Miała na sobie fartuch. Na stopach błękitne japonki. Gościa mamy, powiedział. Nakarmisz? Poruszała się lekko, trochę leniwie, bez słowa. Wyjęła talerze z białego niegdyś kredensu. Ukroiła kilka kromek chleba po dawnemu, przyciskając bochenek do piersi. Usłyszałem matowy brzęk aluminiowych sztućców w szufladzie. Podała do stołu. Postawiła niebieski emaliowany garnek. Podniósł pokrywkę i powiedział, żebym sobie nalewał. Zupa była gęsta, z mięsem i dobrze pachniała. Jedliśmy w milczeniu. Wciąż nie wiedziałem, jak ma na imię. Czytał w myślach, bo mruknął znad talerza: Jestem Aleksiej. Przełknął dwie łyżki i ni to stwierdził, ni zapytał: Na wschód jedziesz… Znikąd jedziesz… Zbłądziłeś, mówisz…Tak, mówię. Noc się zrobiła i zbłądziłem. Z Engelsa jadąc zbłądziłem. A w Marksie byłeś? Nie, nie byłem. To obok. Czterdzieści kilometrów. Powinieneś. Jak już w Engelsie byłeś, to i do Marksa powinieneś. A w jakim celu, zapytałem. W celu oddania hołdu chociażby, odpowiedział. Nigdy nie jest za późno. Nie czytałem go zbyt uważnie, powiedziałem cicho. Prawdę mówiąc, w ogóle niewiele go czytałem. Nie trzeba czytać, powiedział znad talerza. Odłożył łyżkę i wykonał nieokreślony gest: To się unosi w powietrzu. Krąży jak widmo… Nie zaczynaj, Alosza, powiedziała kobieta. Stała wciąż przy kredensie. Dopiero wszedł, a ty już zaczynasz. Nie zwrócił na nią uwagi: Nie trzeba czytać, żeby wiedzieć. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się w 1960 roku w Warszawie. Mieszka w Beskidzie Niskim. Prozaik i eseista. Autor Murów Hebronu, Dukli, Opowieści galicyjskich, Dziewięciu, Jadąc do Babadag, Taksimu, Dziennika pisanego później, Grochowa, Nie ma ekspresów przy żółtych drogach, Wschodu… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2015